Nie wiedziałam, czy powiedział to tak „od niechcenia”, bym się odczepiła, czy naprawdę miał to na myśli. Wpatrywałam się w niego w milczeniu, z nadzieją, że coś jeszcze powie, ale tego nie zrobił. Tak po prostu odszedł, zostawiając mnie z samą sobą. Westchnęłam. Czego właściwie oczekiwałam? Znając moje szczęście do poznawania nowych ludzi, szansa na to, że jeszcze kiedyś na siebie trafimy, wynosiła równe zero – nawet jeśli chodzimy do tej samej szkoły. No, ale cóż, mówi się trudno. Jednak... dlaczego zrobiło mi się z tego powodu smutno?
– Lepiej i tak zapomnij... – szepnęłam, próbując siebie pocieszyć.
Objęłam się ramionami, po czym syknęłam z bólu, kiedy przez przypadek przejechałam palcem po przedramieniu. Przyjrzałam się temu miejscu i tak, jak się spodziewałam, było ono całe czerwone od drobnych poparzeń. Świetnie. Miałam wrażenie, że czym bardziej robiłam się starsza, tym słońce miało na mnie silniejszy wpływ. Ponownie westchnęłam i ruszyłam w kierunku sali gimnastycznej, gdzie powinnam znaleźć mojego nauczyciela. Musiał zdać mu raport z tego, co się wydarzyło. Dopiero po tym mogłabym opatrzyć nowo powstałe rany.
Po wejściu do pomieszczenia przebrałam się z munduru w jedną z moich ulubionych różowych sukienek. W niej czułam się najlepiej. Weszłam do łazienki, skąd zabrałam małą apteczkę i wyjęłam z niej odpowiednią ilość bandaży. Musiałam obandażować praktycznie całe ramiona oraz przedramiona. Na szczęście (albo raczej na moje nieszczęście) robiłam to już nie pierwszy raz, więc w miarę szybko skończyłam. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze – lolitkowy strój, bandaże... wyglądałam jak dziecko wojny i rozpaczy. Prychnęłam i lekko się uśmiechnęłam. Zawsze mogło być gorzej. Usiadłam na łóżku i zaczęłam rozmyślać nad tym, co mogłabym dalej zrobić. Jedynie na wieczór miałam plany – brat mi obiecał, że razem pójdziemy do zoo na jakiś pokaz czy coś w tym rodzaju lub do kina. W sumie mi to było obojętne, po prostu chciałam spędzić z nim czas. Jednak do wieczora pozostało jeszcze sporo czasu. Hmn... nawet gdybym chciała go z kimś spędzić, to i tak nie miałabym z kim. Zamknęłam oczy. Gdybym chociaż mogła zasnąć...
– Kai? – powiedziałam wyraźnie zdziwiona jego obecnością. – Co tu robisz? – spytałam niemal automatycznie, ignorując jego poprzednie pytanie.
– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
Przyjrzałam się mu. Jednym ramieniem stał oparty o framugę najbliższych drzwi. Czyli był za blisko. Zdecydowanie za blisko. Musiałam podnieść wysoko głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, odpyskować, ale zamknęłam je, gdy kątem oka zobaczyłam, że drzwi pokoju z numerem trzydzieści dziewięć się uchyliły.
– Remilia? Co ty tu robisz? – spytał Shion. – Przecież pisałem ci, że nie będę mógł dzisiaj z tobą nigdzie wyjść.
– Co? Nic takiego nie dos... – przerwał mi.
– Poza tym, co ci się stało w ręce? – Wskazał na bandaże. – Znowu słońce? Zresztą nieważne, naprawdę muszę już lecieć, pogadamy potem. – Poklepał mnie po głowie. – Pa!
– Poczekaj! – zawołałam, ale nie zareagował i po kilku sekundach zniknął z mojego pola widzenia. – Czyli naprawdę mnie wystawił... – szepnęłam sama do siebie. – Śmieć. – Prychnęłam.
Czekał mnie kolejny wieczór w samotności? Po raz ostatni spojrzałam na Kai'a, który wyraźnie rozbawiony przyglądał się całemu zdarzeniu. Pomachałam chłopakowi i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia.
– Lepiej i tak zapomnij... – szepnęłam, próbując siebie pocieszyć.
Objęłam się ramionami, po czym syknęłam z bólu, kiedy przez przypadek przejechałam palcem po przedramieniu. Przyjrzałam się temu miejscu i tak, jak się spodziewałam, było ono całe czerwone od drobnych poparzeń. Świetnie. Miałam wrażenie, że czym bardziej robiłam się starsza, tym słońce miało na mnie silniejszy wpływ. Ponownie westchnęłam i ruszyłam w kierunku sali gimnastycznej, gdzie powinnam znaleźć mojego nauczyciela. Musiał zdać mu raport z tego, co się wydarzyło. Dopiero po tym mogłabym opatrzyć nowo powstałe rany.
~*~
Ze spokojem opuściłam pokój nauczycielski, w którym znajdował się mój wychowawca, czyli Wiktor. Nie spodziewałam się, że zachowa się aż tak łagodnie i że z powodu tych dość błahych oparzeń pozwoli mi opuścić kilka kolejnych lekcji. Powoli, bez pośpiechu udałam się do mojego pokoju. Tylko mojego pokoju. Jakiś czas temu moja współlokatorka odeszła ze szkoły i od tamtej pory miałam go dla siebie. Czy się z tego cieszyłam? W sumie tak, chociaż brakowało mi kogoś, do kogo mogłabym się odezwać... nawet jeśli nasze „rozmowy” polegały głównie na kłótniach.Po wejściu do pomieszczenia przebrałam się z munduru w jedną z moich ulubionych różowych sukienek. W niej czułam się najlepiej. Weszłam do łazienki, skąd zabrałam małą apteczkę i wyjęłam z niej odpowiednią ilość bandaży. Musiałam obandażować praktycznie całe ramiona oraz przedramiona. Na szczęście (albo raczej na moje nieszczęście) robiłam to już nie pierwszy raz, więc w miarę szybko skończyłam. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze – lolitkowy strój, bandaże... wyglądałam jak dziecko wojny i rozpaczy. Prychnęłam i lekko się uśmiechnęłam. Zawsze mogło być gorzej. Usiadłam na łóżku i zaczęłam rozmyślać nad tym, co mogłabym dalej zrobić. Jedynie na wieczór miałam plany – brat mi obiecał, że razem pójdziemy do zoo na jakiś pokaz czy coś w tym rodzaju lub do kina. W sumie mi to było obojętne, po prostu chciałam spędzić z nim czas. Jednak do wieczora pozostało jeszcze sporo czasu. Hmn... nawet gdybym chciała go z kimś spędzić, to i tak nie miałabym z kim. Zamknęłam oczy. Gdybym chociaż mogła zasnąć...
~*~
Oparłam się plecami o ścianę znajdującą się niedaleko drzwi pokoju brata. Ponownie zapukałam w drzwi. Nie było go w środku? Zapomniał o mnie? Najgorsze myśli przeszły mi po głowie. Nienawidziłam, gdy się spóźniał.
– Czekasz na kogoś? – Usłyszałam znajomy głos nienależący do Shiona.– Kai? – powiedziałam wyraźnie zdziwiona jego obecnością. – Co tu robisz? – spytałam niemal automatycznie, ignorując jego poprzednie pytanie.
– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
Przyjrzałam się mu. Jednym ramieniem stał oparty o framugę najbliższych drzwi. Czyli był za blisko. Zdecydowanie za blisko. Musiałam podnieść wysoko głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, odpyskować, ale zamknęłam je, gdy kątem oka zobaczyłam, że drzwi pokoju z numerem trzydzieści dziewięć się uchyliły.
– Remilia? Co ty tu robisz? – spytał Shion. – Przecież pisałem ci, że nie będę mógł dzisiaj z tobą nigdzie wyjść.
– Co? Nic takiego nie dos... – przerwał mi.
– Poza tym, co ci się stało w ręce? – Wskazał na bandaże. – Znowu słońce? Zresztą nieważne, naprawdę muszę już lecieć, pogadamy potem. – Poklepał mnie po głowie. – Pa!
– Poczekaj! – zawołałam, ale nie zareagował i po kilku sekundach zniknął z mojego pola widzenia. – Czyli naprawdę mnie wystawił... – szepnęłam sama do siebie. – Śmieć. – Prychnęłam.
Czekał mnie kolejny wieczór w samotności? Po raz ostatni spojrzałam na Kai'a, który wyraźnie rozbawiony przyglądał się całemu zdarzeniu. Pomachałam chłopakowi i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia.
<następne opowiadanie>
< Kai? Zero weny, zero pomysłu, zero czegokolwiek. Czyli jak zwykle gunwo, gomen >
Liczba słów: 683
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz