Strony

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Od Tadayoshiego do Ayano

Wstąpiłem poprzez opętanie do umysłu konia tej dziewczyny. Tak, jestem może upierdliwy i tak dalej, ale jednak nie jestem osobą, która zostawi tak spanikowaną osobę, która wręcz krzyczy, aby jej nie dotykać. Dobrze, rozumiem, nie każdy lubi być dotykany, ale też nie chciałem, aby była tak przerażona. Jej ciało wręcz drżało, było blade, a oczy były pełne strachu. Nie zrobiłem nic złego. Chciałem jej pomóc. Co z tego, że jestem półbogiem niezgody i zamętu? Nie chcę źle. Nie chciałem być tym, kim jestem, ale jednak się nim stałem. Tak samo nie chciałem dzierżyć tronu mojego ojca, ale musiałem to zrobić. Teraz czuję przymus, aby ta dziewczyna przestała tak panikować, bo przecież nie chciałem zrobić jej nic złego. Póki co spokojnym krokiem ruszyłem w bliżej nieokreślonym dla siebie kierunku. Nie chciałem, aby czarnowłosa zaczęła coś podejrzewać, chociaż wiedziałem, że może to zaraz nastąpić, bo nie wiedziałem, gdzie ona mieszka i nie wiedziałem też, kim jest... Nagle zahamowała i warknęła na mnie. Oj, nie zapowiada się dobrze...
-Celes, co ty robisz...?-zapytała.
Prychnąłem, po czym starałem się w umyśle konia znaleźć choćby fragmencik drogi lub miejsca, które on pamięta. Niestety, przez niepokojące szepty i zaćmienie jego głowy, nic nie mogłem odnaleźć w tej mgle. Nie pozostało mi nic innego, jak grać niespokojnego i zestresowanego konia. Zacząłem wierzgać, prychając i rżąc. Dreptałem przednimi kopytami w miejscu, nadal rżąc.
-Celes!-krzyknęła, po czym szarpnęła obie głowy konia za grzywy i przyjrzała się nim.
Cholera, nie znoszę, jak ktoś dotyka głowy zwierząt, jakie opętuję w danym momencie. Szepty wtedy stają się głośniejsze, bardziej uciążliwe i koń wtedy zaczyna panikować, a ja tracić kontrolę. Podejrzewam, że Celes, bo tak nazywa się chyba jej pupilek, długo się będzie zbierał, ale kto wie. Każdy inaczej na to reaguje. Ja na pewno będę miał koszmary. W sumie nic nowego. Prychnąłem znowu, ukazując niepokój i spojrzałem dla dziewczyny prosto w oczy.
- Jaki ty jesteś dzisiaj dziwny.. Nie ważne.. Pójdę sama.. - zeskoczyła z konia.
Trąciłem jej ramię jednym z pysków. Wiedziałem, że kończy mi się czas, więc chciałem ją pośpieszyć. Byłem pewny, że potem koń spanikuje i bez względu na wszystko ucieknie, a potem dopiero po długim czasie wróci. Bez znaczenia jaki byłby to zwierzak, udomowiony czy dziki, każdy ucieknie. Zacząłem ją pchać w stronę, w którą zaczęła się kierować. Rżałem niespokojnie. Jeszcze chwila, a naprawdę będę musiał opuścić jego głowę. Nie chcę zabić tego zwierzaka. Nie lubię tego robić. Szczury, owszem, zawsze giną, ale one są tak małe, że ciężko o to, aby przeżyły...
- O co ci chodzi, Celes do cholery?! - pogłaskała konia po pyskach. Jaki lekki i delikatny dotyk... - Cii, już, nic się nie stanie, pójdę sama.. Przecież wiesz...
Już dłużej nie mogłem siedzieć w koniu. Wyszedłem z jego umysłu, przez co spłoszone stworzenie ile sił w nogach uciekło i na sto procent tak szybko nie wróci. Ja za to stałem bardzo blisko dziewczyny. Widząc ten wzrok, cofnąłem się, aby nie stać nadal w jej strefie osobistej. Westchnąłem nieco rozkojarzony, wiedząc, że szykuje mi się niezły ochrzan za siedzenie w głowie tego konia. Nie minęło dużo czasu, a w oczach dziewczyny ujrzałem gniew.
Wściekła podeszła do mnie i uderzyła mnie chyba z całej swojej siły w policzek. Czułem zahaczający się o mój prawie, że niewidoczny szew jej paznokieć. Cichy dźwięk rwanej nici oznajmił mi, że rozerwała szew, a płynąca po nim mała strużka uświadomiła, że rozwaliła mi policzek. Uniosłem dłoń i kciukiem otarłem szkarłatną ciecz, patrząc w bok, a nie na nią.
-Przepraszam cię...-powiedziałem spokojnie, patrząc po chwili na zakrwawiony ślad na czarnej rękawiczce.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Że możesz tak po prostu sobie opętywać mojego konia?! Kurwa, wszyscy jesteście tacy sami! - warknęła, odsuwając się ode mnie.
Pokręciłem głową i spojrzałem na nią.
-Nie każdego dnia mam siłę udawać, że wszystko jest ze mną dobrze. Jednak dzisiaj to coś odnalazłem i chciałem ci pomóc. Dzięki, że tak miło na to zareagowałaś. Oczekiwałem, że przynajmniej spróbujesz mi wyjaśnić, co się stało, bo nie codziennie spotykam tak przerażone kobiety... Nie musiałaś mnie policzkować, bo nie miałem złych zamiarów. I nie jestem jak wszyscy.-mruknąłem, odwracając znowu wzrok i poprawiając skórzaną, czarną rękawiczkę.-Jestem prawdziwym potworem, który został zmuszony do tego, aby być tym, kim jest. Więc jeszcze raz wybacz, że chciałem ci pomóc.
- Nie trzeba było mnie straszyć szczurami i opętywać mojego konia.. - warknęła - Jeżeli chcesz pomóc, zostaw mnie. Nie dotykaj. Zostaw.. - odwróciła wzrok i zacisnęła pięści. 
Widać było, że mimo wszystko się bała. Miałem chęć od tak po prostu do niej podejść i ją przytulić. Szkoda było patrzeć, jak dziewczyna boi się czyjegoś dotyku. Jednak miałem pomysł. Ruszyłem do niej, ale stanąłem też na wyciągnięcie jej dłoni. Delikatnie jednym palcem, dotknąłem jej ramienia.
-Nie dotykam ciebie dłonią. Mam rękawiczkę. Nadal się boisz?-zapytałem, nieco się schylając. Dziewczyna była o wiele niższa ode mnie, więc musiałem to sobie ułatwić, aby spojrzeć jej w oczy.
- C-Co ty robisz?! Zostaw! - odtrąciła moją rękę i cofnęła się nerwowo do tyłu.
-Cicho. Nie krzycz. To las, tutaj mieszkają zwierzęta.-powiedziałem spokojnie.-Nie chcę ciebie skrzywdzić. Chcę zrozumieć, dlaczego tak się boisz.
- N-Nie możesz sobie po prostu pójść jak miliony omijających mnie osób? Pójdź, zapomnij, a ja zniknę, ok? Nigdy się nie spotkaliśmy i nie spotkamy. I koniec..
-Nie zrobię tego, bo mam swoje zasady. Nie ufasz mi? Dobrze, tak więc poznajmy się. Jestem Tadayoshi Kirishima.-podałem jej dłoń, choć wiedziałem, że mi jej nie uściśnie.-A ty?
Cofnęła się, zabierając ręce. Wiedziałem, że ich nie uściśnie. Cóż, nie będę naciskał. Również zabrałem dłonie, prostując się.
- Ayano... Ayano Adachi... Zadowolony? Świetnie, mogę już iść?
-Ayano, miło mi ciebie poznać. Nie chcę, abyś szła, bo nie chcę też patrzeć, jak w twoich oczach widnieje przerażenie. Kogo się boisz? Czego się boisz? Powiedz mi, pomogę ci.-stwierdziłem spokojnie.
- Nie! Nie chcę żadnej pomocy od nikogo.. Jeżeli tak bardzo chcesz tego to po prostu idź.. Tak mi pomożesz...
Westchnąłem, po czym uśmiechnąłem się delikatnie i wsadziłem do jej dłoni wizytówkę z moim numerem telefonu. Nie dotknąłem oczywiście przy tym jej dłoni, ani reszty jej ciała. Potem się cofnąłem i po prostu ruszyłem w stronę swojego domu. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale że aż tak...
---
Następnego dnia, a raczej wieczora, stałem na ganku z przodu swojego domu, rozmyślając o wcześniej spotkanej dziewczynie, jaka nieco zamąciła mi w głowie. Nie byłem w sumie pewny, czy po prostu chciałem jej pomóc, czy jednak miało to jakiś głębszy sens. Nie znam się na uczuciach i nie wiedziałem, czy powinienem dociekać. Ubrany w marynarkę i wyjątkowo bez opaski na oku, oparłem się o drewnianą ścianę. Wyjąłem z kieszeni papierosa i podpaliłem go. Byłem jeszcze nieco poddenerwowany i zaciekawiony, ale powoli się uspokajałem. Wiedziałem, że muszę czekać na telefon od czarnowłosej. Wsadziłem sobie tytoń do ust i spokojnie wdychałem dym do swoich płuc. Przyglądałem się też letniej burzy, która tworzyła strumienie na bokach ulicy oraz kałuży na trawniku w moim ogrodzie. Nagle, ujrzałem czarnowłosą dziewczynę, jaka właśnie przechodziła. Oj, znałem tą panienkę. Prychnąłem kątem ust, po czym użyłem Mignięcia i szybko pochwyciłem ją, a następnie postawiłem na ganku, okrytym dachem. Szła tylko w bluzie i nie mogłem pozwolić, aby zmarzła. Zarzuciłem na jej ramiona marynarkę, a sam zostałem w białej koszuli i czarnej, eleganckiej kamizelce.
-Witaj, Ayano. Wybacz, że tak nagle, ale nie mogłem patrzeć jak idziesz w taką burzę, a na dodatek jesteś cała przemoczona.-powiedziałem i zgasiłem już spalonego papierosa w odpowiednim miejscu.
Od razu po tym wziąłem gumę do ust. Nie lubiłem tego zapachu ze swoich ust, więc chciałem go szybko unieszkodliwić. Spojrzałem na dziewczynę, wystawiając do niej dłoń z niedużą paletką gum miętowych w plastrach.
-Życzysz może sobie gumę do żucia?-zapytałem kulturalnie.
Jej drobna i drżąca dłoń, pochwyciła gumę, a potem cofnęła się. Uśmiechnąłem się do niej delikatnie, nie chcąc jej wystraszyć.
-Po co to zrobiłeś...-rzekła.
-Powiedziałem, że nie chciałem, abyś zmarzła i się przemoczyła. Chcesz może coś ciepłego do picia? Kawa, herbata, może kakao? Możemy ją wypić tutaj lub w środku. Ogrzejesz się trochę.-powiedziałem spokojnie.
- Nie dasz mi spokoju, co? Kakao... - weszła w głąb domu, jak gdyby nigdy nic.
-Oczywiście, że nie.-zamknąłem za nią drzwi, ale nie na klucz- Chodź, zapraszam do kuchni.
Ruszyłem z dziewczyną, otwierając przed nią wszystkie drzwi. Ta posiadłość była duża i nie chciałem, aby mi się zgubiła. Po chwili ukazała się jej kuchnia z ciemnymi jak noc ścianami, ciemnobrązową podłogą oraz z brunatnozielonymi meblami z drewna. Wszystko było w typowym, wiktoriańskim stylu, który tak uwielbiałem. Odsunąłem jej krzesło przy stole i zaprosiłem gestem dłoni.
-Usiądź sobie.
- Eem.. - usiadła lekko się trzęsąc - Niezły dom...
-Zarobiłem sobie na niego sam. -spojrzałem na nią i pokręciłem głową.-Poczekaj chwilkę.
Nastawiłem mleko na kakao, po czym poszedłem szybko do salonu, aby wziąć stamtąd koc. Wróciłem po chwili do Ayano i spokojnie narzuciłem jej na ramiona ciepły kocyk. Nie zabrałem od niej marynarki, bo chciałem, aby się ogrzała. Nie mogłem patrzeć, jak drży z zimna. Uśmiechnąłem się, po czym czekając na zagotowanie mleka, wsypałem do dość dużego kubka kilka łyżek słodkiego kakao, które zmieszałem z tym gorzkim, aby nie skręciło jej od słodyczy buźki. Zalałem jej to potem mlekiem, wymieszałem i postawiłem przed nią. Usiadłem, na miejscu na przeciwko dziewczyny, uśmiechając się.
-Pij proszę, póki jest ciepłe. Jak będzie ci jeszcze zimno, mogę ci zrobić jeszcze jedno kakao i ewentualnie donieść jeszcze jeden koc.-powiedziałem.
Drżącymi dłońmi chwyciła kubek w obie łapki. Cóż za urocze stworzenie...
- Nie rozumiem, po co to robisz.. Przecież inni i tak mnie olewają.. Czemu po prostu nie zrobisz tego samego...
-Jak już mówiłem, mam swoje zasady i dla mnie widok przerażonej kobiety nie jest codziennością. Jak widzę kogoś takiego, czuję potrzebę, aby pomóc. Niezła ironia, skoro nie jestem od tego.-podrapałem się po karku, po czym czując, że coś się dzieje z moim okiem, nałożyłem na nie opaskę.
Spojrzała w kubek i obiema dłońmi wypiła z niego łyk kakao. 
- Wow... Jedna osoba z pośród milionów...
-Nie martw się. Nie mam złych zamiarów. Po prostu chcę ci pomóc. W pewnym sensie wiem, jak to jest bać się dotyku. Zauważyłaś chyba, że noszę ciągle rękawiczki...-powiedziałem, pokazując jej dłoń.
- Ciebie przynajmniej ktoś widzi.. - szepnęła bardzo cicho, pijąc kakao.
-Ayano... Jak masz jakiś problem, możesz mi zaufać. Nie miałem łatwo w dzieciństwie i chciałbym teraz pomóc komuś tak, jak ten ktoś wcześniej pomógł mi.-powiedziałem spokojnie.
- Po pierwsze, odpuść sobie, a po drugie, nie dasz rady mi pomóc.. Nikt nie da.. A tak poza tym. Nie ufam żadnej osobie chodzącej na tej ziemi...
-Dobrze, a jak zyskam twoje zaufanie? Zgodzisz się, abym przynajmniej spróbował ci pomóc?
- Skąd mam wiedzieć jak się zyskuje zaufanie.. Nie mam pojęcia..
-Moim pierwszym krokiem, będzie próba tego, abyś dotknęła chociaż palcem mojej dłoni. Nie martw się, nie będę na ciebie naciskał, abyś to zrobiła z przymusu.-uśmiechnąłem się.-Chcę, abyś sama przezwyciężyła kiedyś swój strach, dobrze? A przez ten czas, będę z tobą spokojnie rozmawiał, poznawał ciebie, a ty mnie.
- I myślisz, że tak po prostu się zgodzę? Posłuchaj, ostatni raz konwersowałam z kimś obcym jakiś rok temu, a tak to gadam z trupami. Nie oczekuj ode mnie sympatii i wszelkiego entuzjazmu...
Wzruszyłem ramionami, nadal się uśmiechając.
-Nigdy nie miałem sympatii i entuzjazmu, ani innych pozytywnych emocji. Szczerze mówiąc, jedyne co zadawali mi rodzice to ból i cierpienie fizyczne oraz psychiczne. Więc powiedzmy, że dostaniesz ode mnie to samo, bo nie umiem robić nic innego. No... Może jestem trochę opiekuńczy...-dodałem, patrząc jej w oczy.
- Rodzice... - zagapiła się, lecz po chwili się otrząsnęła, dopijając kakao.
-Słuchaj, nadal pada. Mogę ci udostępnić na dzisiejszą noc jeden z pokoi. Śpię na samej górze na strychu, więc jak będziesz czegoś potrzebować, będę tam. Pokoje są zamykane od środka, ale okna się całkowicie nie otwierają. Można je tylko uchylić.-powiedziałem, zabierając od niej pusty już kubek.
- Poradzę sobie i wrócę do domu... - wstała z krzesła.
-Ayano, proszę cię. Nie chcę, abyś była chora. Zostań, a jutro już nawet w nocy będziesz mogła iść. Przeczekaj przynajmniej tą burzę. Uwierz mi, że letnie deszcze są długie i intensywne, a na dodatek często chłodne.-rzekłem, stając na przeciwko niej, na bezpiecznej odległości, aby jej nie zdenerwować.
Spojrzała w sufit, warcząc.
- Aargh!
-Coś się stało? Nie zrozum mnie źle, nie chcę, abyś mi zachorowała z mojego powodu....
<Aya-chan?>
Ilość słów: 2030

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz