Strony

niedziela, 28 stycznia 2018

Od Roy do ktosia

Godzina szósta trzydzieści, poniedziałek... Oto właśnie rozpoczynał się mój pierwszy dzień w nowym otoczeniu. Wszelakie formalności miałam już na szczęście za sobą. Dodatkowo zostałam przyjęta bez najmniejszych problemów. Nawet obyło się bez pytań o rodzinę... I bardzo dobrze. Nie miałam zamiaru do tego wracać. Wystarczą mi blizny zarówno w psychice, jak i na ciele, które pozostaną ze mną do końca życia. Na samą myśl... Ugh!
- Pora zbierać się do szkoły, Roa... - warknęłam sama do siebie, ostatecznie wygrzebując się spod cieplutkiej kołderki. Nie ukrywam, że pozostanie pod nią, było naprawdę kuszącą propozycją, lecz nie zamierzam później na szybko zbierać się do wyjścia. Przechodząc przez swój nieduży pokoik, rzuciłam przelotne spojrzenie w stronę otwartej torby. Zapomnienie o czymś pierwszego dnia - to by było upokorzenie. Wczorajszego wieczoru pięć razy upewniłam się, czy mam wszystko. Będąc już za progiem łazienki, ściągnęłam z siebie delikatnie prześwitującą koszulę oraz bieliznę, po czym weszłam pod prysznic. Umycie zarówno włosów, jak i ciała zajęło mi niespełna dziesięć minut. Wysuszenie śnieżnobiałej czupryny potrwało kolejne pięć. Na poprawkę tego i owego na twarzy poświęciłam dodatkowe minuty, żeby po ich upłynięciu ostatecznie wyjść do pokoju codziennego. Przyodziałam na siebie wczoraj przygotowany standardowy komplet. Zważając na przynależność do klasy mundurowej, zdecydowałam się na coś bardziej oficjalnego. Wybrałam jeden z najoficjalniejszych strojów, jakie na tę porę posiadałam. Składał się on rzecz jasna z białej koszuli oraz czarnej spódnicy owiniętej czerwonym paskiem. Całości oczywiście towarzyszyły wysokie podkolanówki, czerwony krawat i kończący wszystko czarny płaszcz. Nie da się ukryć, że noszenie go w poprawny sposób jest dla mnie rzadkością. Zazwyczaj obie części, które winny znajdować się na barkach, zwisają w okolicy ramion, tym samym przedłużając otwory na dłonie. Zakładam go poprawnie, gdy zaczynam na dworze zamarzać. Gotowa, spojrzałam na zegarek. Siódma. Czyli zostało mi równe piętnaście minut, które poświęcę na zjedzenie śniadanie. Dzisiejszego poranka zdecydowałam się na zwykłe płatki kukurydziane, które zresztą uwielbiałam. Pochłonęłam całą miseczkę dosyć szybko, dzięki czemu mogłam ponownie zlustrować stan swojej torby. Poza dodatkowym uniformem znajdowały się tam zeszyty, podręczniki oraz rzecz jasna moja ulubiona książka - Rok 1984. Ach... Świat w niej przedstawiony jest równie dziwaczny, jak ten, w którym żyję. Ostatecznie przewiesiłam czarną torbę przez ramię, po czym wybyłam poza pokój, zamykając za sobą drzwi. Kątem oka już mogłam dostrzec nowe twarze... Może zgubię się w tłumie? Przynajmniej mam taką nadzieję. Koniec końców, schowałam kluczyk do kieszeni, dodatkowo z drugiej wyciągając bezprzewodowe słuchawki. Sparowanie nie zajęło mi zbyt długo, dzięki czemu jeszcze przed wyjściem na zewnątrz moje uszy koiły przyjemne nutki...
Piętnaście minut później już stałam przy wejściu do szkoły. Sama do końca nie mając pojęcia co robić, przegrzebałam swoją galerię w telefonie w poszukiwaniu planu lekcji oraz schematycznego rozkładu szkoły. Przygryzając kciuk lewej dłoni, starałam się w każdy możliwy sposób zrozumieć sens tych wszystkich wirujących przede mną kwadracików. Od dzieciństwa mam problemy ze zrozumieniem najprostszych rzeczy, czy wykonania równie banalnych czynności. "Dziadostwo..." - mruknęłam w myślach, ruszając do przodu, już sama do końca nie wiem gdzie, wzrok mając utkwiony w szklany ekran. "Ni to dziadostwo obrócić, ni zrozumieć..." - dodałam, wzdychając ciężko.
Nawet nie zwróciłam dobrze uwagi, gdy w pewnym momencie wpadłam prosto na jakąś osobę. Nie było to zbyt miłe zetknięcie... Owa osoba najwidoczniej w rękach niosła wodę, czy jakiś inny płynny roztwór, który w wyniku zderzenia przesiąknął moją koszulę. Jako że zrobiona była z dosyć cienkiego materiału, momentalnie zaczęła prześwitywać. Z lekka zaczerwieniona, od razu owinęłam się czarnym płaszczem, rzucając spojrzenie na stojącą nade mną osobę.

Ktoś? Coś? >
Liczba słów:  573

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz