Strony

poniedziałek, 5 lutego 2018

Od Shane'a do Dirhaela

Cholera, cholera, cholera, cholera... Przycisnąłem mocniej do twarzy biały rękaw bluzy, który w błyskawicznym tempie nasiąkł brunatnym szkarłatem. Z nosa ciekła mi istna fontanna; błysnąłem nerwowo oczami. Pierwszy raz od bardzo dawna moja reakcja na używanie mocy była tak… gwałtowna oraz niespodziewana. W dosłownie w ciągu paru sekund z małej, drobnej strużki krwi wybuchło istne Morze Czerwone, które zalało mi pół ryja. Krew była dosłownie wszędzie. Cała dolna część mojej twarzy była pokryta czerwienią. Rękaw bluzy zmienił się na kolor wypływającej z nosa cieczy, a pojedyncze krople opadły na resztę jeszcze czystego materiału na moim ciele. Po prostu, kurwa, świetnie. Zacisnąłem zęby, starając się zatamować ten cholerny krwotok. Odchyliłem głowę do tyłu, łudząc się, że to cokolwiek pomoże. Tak się chyba robi, prawda…? Zamknąłem oczy, licząc do dziesięciu. Ten kretyn mnie tak mocno wkurzył, że jeszcze się dziwiłem, że tylko w taki delikatny sposób wybuchłem i go potraktowałem. Należało mu się co najmniej utopienie w benzynie albo w kwasie. Nienawidziłem ignorancji, braku należytego szacunku oraz zwykłego olewania. A ten delikwent zaserwował swoim zachowaniem właśnie te trzy cechy. Aż mnie krew zalała z tych nerwów… Boże. Przewróciłem oczami. Czemu akurat w takich momentach moje wrodzone poczucie humoru zaczynało sięgać dna…? Nie minęła nawet sekunda, gdy z nosa wyciekły mi kolejne hektolitry krwi; momentalnie pochyliłem się do przodu. Jęknąłem z bezsilności. I co ja niby miałem z tym armagedonem zrobić? Krew była po prostu wszędzie, zaczynając na mojej twarzy czy ubraniu, a kończąc na chodniku obok. Wrócić do budynku szkoły nie mogłem, bo bym od razu spotkał jakiegoś przewrażliwionego nauczyciela, który oskarżyłby mnie o bójkę z wyimaginowanym uczniem. Do akademika również nie miałem, którędy przejść – główne wejście nie wchodziło w grę, a na boisku były prowadzone w tym momencie lekcje. Zacisnąłem knykcie na bluzie, tak, że aż pobielały. Tylko ja potrafię się wkopać w tak beznadziejne sytuacje. Zawsze robię coś bezmyślnego, a potem dopiero logicznie i sensownie myślę. Czasami naprawdę przydałoby mi się zacząć używać tego dziwnego organu w mojej czaszce zwanego mózgiem… Oparłem się o ścianę budynku, gdy poczułem, że ciecz kapiąca z mojego nosa nie jest dalej istnym wodospadem Niagara. Nie wiedziałem, czy byłem bardziej wściekły na samego siebie i swoją głupotę, czy na tego kretyna w okularach. Mogłem nie użyć na nim swoich mocy — to fakt. Jednak zasłużył sobie, więc moje postępowanie, było w prawie stu procentach słuszne oraz prawidłowe. Każdy by tak postąpił na moim miejscu… Prawda? Nie dam sobie wejść na głowę, oto, to nie. Niech przynajmniej ma odrobinę respektu i szacunku do mojej dumnej osoby. Odwracanie się do mnie plecami, jeszcze czego. Kto to widział takie bezczelne zachowanie? Brakowało jeszcze środkowego palca na do widzenia oraz krótkiego ‘spierdalaj’. Wrogo spojrzałem przed siebie, lekko nadymając usta. On był po prostu kretynem. Debilem w czystej postaci. Dlaczego właśnie mi go przydzielili, jako współlokatora? Było mnóstwo wolnych pokoi i osób chętnych na przyjęcie pod swoje skrzydła paranoicznego schizofrenika. Dlaczego więc to ja stałem się ofiarą tego szaleńca? Byłem najbardziej pokrzywdzony w całej tej sytuacji; najbardziej poszkodowany, najbardziej stratny na tej całej szopce. Jakbyście się poczuli, gdyby z dnia na dzień wrzucono wam do waszej uroczej strefy komfortu… wariata? Gadającego do siebie samego w nocy? Mającego krwiożerczą bestię, która niby udaje kota? Albo przynoszącego do waszego mieszkania… dwumetrowy kij? No błagam… To nie jest zachowanie normalnego człowieka, który myśli prawidłowo. Jeżeli w ogóle ten osobnik to robi albo chociaż potrafi... Rzuciłem zdenerwowanym wzrokiem na kawałek boiska i murawy, który miałem widoczny w dość ograniczonym polu przez ścianę budynku szkoły, ciemne włosy opadające na czoło oraz przyłożony rękaw bluzy do twarzy. Mruknąłem ciche ‘kurwa’. Odsunąłem od siebie rękę i jęknąłem z przerażenia. Materiał mojego ubrania był wręcz przemoczony do cna, lepił się do skóry. Część krwi była już lekko zakrzepła, a reszta leniwie rozprzestrzeniała się po tkaninie. Wyglądałem jak ofiara jakiegoś wypadku samochodowego albo napadu z bronią w ręku. Cudownie. Po prostu świetnie. Niby jak tak wyglądając, miałem w spokoju, dostać się do akademika? Jeszcze by ktoś zadzwonił na policję… Miałem ochotę strzelić sobie w twarz. Chociaż… Może lepiej nie. Pokręciłem głową zrezygnowany, byłem w martwym i dość… krwawym punkcie. Nieznacznie przesunąłem się w stronę krańca ściany budynku, zerknąłem na ruch panujący na boisku. O zgrozo, dalej jakaś klasa miała lekcję wychowania fizycznego. Czy właśnie miało mnie czekać godzinne czekanie, aż ta chmara sobie pójdzie do szatni? Chryste… Momentalnie zakręciło mi się w głowie i gdyby nie to, że oparłem się o ścianę gmachu szkoły, to bym już najpewniej leżał na ziemi. Och, Shane, w coś ty się wpakował…? Przełknąłem ślinę, uważnie sunąc spojrzeniem po zielonej murawie. Nie było szans, abym tu został, chociażby sekundę dłużej. Jeszcze chwila, a nauczyciel, który mnie znajdzie, będzie musiał mnie zeskrobywać z chodnika. Zmrużyłem oczy, spoglądając na Hornzaller’a. No idź stąd, ci chłopcy i tak grają lepiej od ciebie. Niczego ich nie nauczysz, czego nie wiedzą, kretynie. Moje oczy powędrowały do góry. Czy tak właśnie Bóg karał mnie za moje grzechy i przewinienia? Miałem skończyć swój żywot… wykrwawiając się? I to na dodatek przez krwotok z nosa? Chyba stwórca nie miał pomysłu na mój scenariusz życia, przysięgam… Pewnie i tak przez przypadek jestem na tym świecie. Westchnąłem zażenowany całą tą, jakimś cudem istniejącą sytuacją. Wzrokiem znów wróciłem do obserwowania kochanego nauczyciela wychowania fizycznego klas trzecich… A gdzie złociutki polazł? Gwałtownie otworzyłem czerwonawe oczy i nie myśląc zbyt wiele, pobiegłem w stronę trybun. Wyhamowałem ledwo co przed schodami prowadzącymi do miejsc siedzących. Serce kołatało mi jak szalone. Wypuściłem drżące powietrze z ust, zastanawiając się, czemu byłem taki debilem, że nie zostałem na tej cholernej lekcji chemii. Jedna jedynka w tę czy drugą stronę, nie zrobiłaby mi chyba wielkiej różnicy… Ale nie! Cholernie głupi Shane Lyott musiał zrobić, tak, aby potem żałować swojej decyzji do końca najbliższego tygodnia! Debilem to się chyba rodzi. Powoli, wręcz się skradając, wszedłem po metalowych schodach. Uważnie wysłuchiwałem czy przypadkiem te dwie cholery siedzące na trybunach nie spostrzegły mojej ‘zakamuflowanej’ w barwy wojenne postaci. Wiecie wojna i krew… Eh… Mój plan na dostanie się do akademika był dość prosty. Chciałem się przekraść przez trybuny, niewidocznie dla innych uczniów oraz kochanego Hornzaller’a. Następnie wystarczyło zejść po schodach i przejść przez dziurę w płocie. Bajka! Mój kącik ust nieznacznie drgnął, gdy znalazłem się wśród błękitnych, plastikowych krzesełek. To było tak dziecinnie proste, że aż nie wierzyłem w moją bezkarność oraz bezczelność w stosunku do nauczyciela prowadzącego w tym momencie lekcję wychowania fizycznego. Oj, biedak, nawet nie wie, co się za jego plecami wyprawia… Podkradłem się na tyły trybun, wzrok wlepiłem w dwie postacie siedzące na samym ich, szarym końcu. Mary cały czas coś mówiła i dość energicznie gestykulowała, Dirhael najwidoczniej nie był zbyt zainteresowany rozmową, bo nawet nie uraczył jej wzrokiem. Idiota. Może on faktycznie jest gejem? Powiedzmy sobie szczerze, który osobnik płci męskiej nie byłby zainteresowany nawet w minimalnym stopniu Okami? No właśnie… To było niepokojące. Bardzo niepokojące. Wiecie, posiadanie jako współlokatora schizofrenika z wybrakowanymi zdolnościami myślenia, który woli mężczyzn od kobiet, jest dla mnie dość… przerażające oraz niekomfortowe. Wariat to wariat, jak mu odpalą wrotki, to różne rzeczy może zrobić. Przełknąłem ślinę. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, na jak ogromne zagrożenie zostałem wystawiony… Pierdolona administracja! Wróciłem wzrokiem na dwie siedzące istoty; znajdowali się oni w pierwszym rzędzie, więc nie było możliwości, by mnie w jakikolwiek sposób spostrzegli. Zmrużyłem znacznie oczy, gdy moje różowe tęczówki przesunęły się z siostry Okami na blondyna. Zazgrzytałem zębami na samą myśl, że przez tego kretyna przechodzę przez istne katusze. Momentalnie zaświerzbiła mnie ręka. A gdyby tak… Nie! I tak już sobie nagrabiłeś Shane. Ale może…? Cichutko westchnąłem, jasnowłosa nieznacznie poruszyła się na plastikowym krzesełku. Zatrzymałem się w pół kroku i rzuciłem w jej stronę przerażony wzrok — kurwa mała, tutaj nikogo nie ma, masz halucynacje, omamy… Zacisnąłem zęby, patrząc na tę różowowłosą flądrę, która cały czas zerkała na wszystkie strony i boki. Chryste… Czy ona ma jakieś uszy nietoperza? To nie jest możliwe, by słyszała mnie z takiej odległości. Jeszcze przez jej chorobę sierocą mnie zauważą… Powoli, krok po kroczku, byłem coraz bliżej mojego celu, wolności zwanej końcami cholernych trybun. Serce łomotało mi w piersi jak szalone, jak gdyby chciało się wyrwać na zewnątrz. Mogłem już chyba zostać ze spokojem przyjęty do FBI jako agent specjalny; kto ma tak jak ja, rozwinięte w stopniu mistrzowskim umiejętności szpiegowskie? Moje kąciki ust lekko drgnęły, byłem już prawie na końcu trybun. Jeszcze tylko jedynie parę kroków…
- A ty co się tak skradasz, co? – dziewczęcy głos niespodziewanie dobiegł do moich przerażonych uszu.
Zatrzymałem się w miejscu. Byłem jak sparaliżowany, jakby mnie ktoś poraził prądem. Moje ciało odmówiło posłuszeństwa i zamiast zacząć jak najszybciej uciekać, to moje nogi stały się niczym zrobione z waty. Przełknąłem ślinę, modląc się w duchu, by to wszystko okazało się jakiś przedziwnym koszmarem… Kurwa. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez moje ciało, a mi zrobiło się momentalnie gorąco. Drgnąłem i spojrzałem na różowowłosą, która była odwrócona w moją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja posłałem jej wzrok oznajmiający, że może się żegnać ze swoim życiem. Gdyby nie fakt, że byłem na wpół żywy, to już by się zwijała z bólu… Czy ja jestem sadystą…? Wypuściłem rozdygotane powietrze z płuc; Dirheal również odwrócił się w moim kierunku. Czy ja kurwa zawsze muszę być taką ofermą, która zawsze wywala się na środku drogi? Nie potrafiłem przejść paru metrów niezauważony! Dlaczego miałem tak cholernego pecha?! Zacisnąłem zęby. Byłem w ciemnej dziurze problemów i kłopotów, które były po prostu nieuniknione. Przecież ten lamus w szkłach nie da mi teraz życia. Ze zrezygnowaniem opuściłem rękaw bluzy. Na widok tego ogromu krwi Mary Okami pisnęła, a różowooki spojrzał na mnie z lekkim… przestrachem? Ten to się powinien bać. Zrobię mu z dupy jesień średniowiecza. Przysięgam.
- Shane? Co ci się stało? Pomóc ci jakoś? – blondyn zapytał mnie łagodnym tonem i podniósł się do pozycji stojącej.
Ten człowiek… Ten człowiek jest bez duszy. Diabeł w jagnięcej skórze. Czyste zło. Belzebub. Lucyfer. Czart. Skierowałem na to złe licho wzrok i posłałem mu wrogie spojrzenie. Ostatnią rzeczą, którą chciałem na ten moment, to pomoc z jego strony. Prędzej bym się wykrwawił na śmierć, używając ponownie mocy, niżeli przyjął od niego pomocną dłoń. Aż tak jeszcze nie upadłem na głowę. Nigdy w życiu nie schowam swojej wysoko noszonej dumy do kieszeni – oj to, to nie. Mam swój honor, szacunek do siebie oraz trochę oleju w głowie; akurat w tym kontekście, bo czasem to faktycznie mi go brak… Sam mnie sprowokował, a teraz udaje miłego współlokatora? To jest chyba jakieś nieporozumienie. Fałszywa, kłamliwa i dwulicowa… Shane, spokojnie. Uspokój się. Moje wargi nieznacznie rozpoczęły drżeć, mimowolnie mój palec wskazujący prawej dłoni się wyprostował. Oj, świerzbiły rączki, świerzbiły. Nawet nie wiecie jaką przyjemność, by mi sprawił widok, zginającego się w pół blondwłosego z czystego, wszechogarniającego bólu. Zmrużyłem oczy, spoglądając na Dirhaela. Bardzo dokładnie wyobraziłem sobie tę scenę. Sekunda po sekundzie. Milimetr po milimetrze. Prychnąłem i podniosłem dłoń — prawie w tym samym momencie ją opuszczając — masz już i tak za dużo kłopotów na jedno życie Shane… Gwałtownie wciągnąłem nosem powietrze i zgromiłem dwójkę wzrokiem; chyba powinienem się w końcu do nich odezwać. Chociaż czy w ogóle warto? Już i tak pewnie myślą, że kogoś zamordowałem i zakopałem pod szkołą… Albo, że jestem kanibalem, jedzącym ludzkie wątroby…
- Co tu się dzieje? – do moich uszu dobiegł postawny, męski głos.
Momentalnie zamknąłem oczy; ciche kurwa wydostało się z moich ust, pokrytych prawdopodobnie w całości krwią. Byłem w dupie. Byłem w pierdolonej kropce. Czy ta cała sytuacja mogła być bardziej beznadziejna? Dlaczego miniony dzień był tak paskudny... Oh, wiem! To wszystko przez tego cholernego człowieka zwanego pod imieniem Dirhael! Wszystko zaczęło się od tego kretyna! Gdyby administracja kochanej szkoły Auris nie była aż tak ułomna i nie przydzieliłaby mi akurat tego idioty do pokoju, to teraz pewnie bym w spokoju siedział sobie w pokoju wraz z kolejnym odcinkiem Sherlocka. Nie zostałbym obudzony, nikt nie zmusiłby mnie do pójścia na lekcje... Przez różowookiego są same problemy! Tylko i wyłącznie jakieś komplikacje. A to rzuca mną o ścianę, a to przez użycie na nim mocy, moja twarz zmieniła się w krwawe pobojowisko — jakbym dostał z prawego sierpowego od wilkołaka. Tyle że wtedy miałbym jedynie siniaka. Aktualnie moje naczynia krwionośne postanowiły popełnić zbiorowe samobójstwo... I jak tu żyć? Szczerze to nie wyobrażałem sobie życia w przyjaźni oraz wzajemnej sympatii wraz z moim jakże kochanym współlokatorem. Ja miałem niby spędzić z tym gościem następne kilka miesięcy? Jakiś bardzo nieśmieszny żart, przecież ja już chciałem go zamordować. A spędziliśmy ze sobą jedynie dwa dni. Dwie niepełne doby! Ja już miałem go ochotę udusić po tych kilku spędzonych w swoim towarzystwie godzinach. A co dopiero bym chciał zrobić z nim po kilku tygodniach? Albo miesiącach...? Chryste... Nie wyobrażałem sobie tego. W żadnym przypadku kwestii czy kontekście. Jego towarzystwo było mocno działające na nerwy, a w szczególności, gdy pieczętował te swoje cholerne blokady oraz pieczęcie na moją magię. Istny koszmar, w którym ja grałem pierwsze skrzypce. Oczywiście wraz z tym blondwłosym kretynem. Zacisnąłem zęby w momencie, gdy ujrzałem nauczyciela wychowania fizycznego koło Dirhaela oraz Mary. Uniosłem powieki i z przestrachem spojrzałem na Hornzalller’a. Byłem w tej szkole od… trzech dni? Nie miałem pojęcia, jaki ‘w obejściu’ jest ten nauczyciel. Jedynie słyszałem plotki uczniów, że jest całkiem w porządku. Ale czy przeleje się to na rzeczywistość? Cóż… Miałem się właśnie o tym przekonać. Na własnej skórze.
– Kim jesteś? – zapytał nauczyciel, otaksowując mnie od stóp do głów wzrokiem.
Zamrugałem parokrotnie rzęsami, spoglądając na jasnowłosego trenera. Co robić, co robić… Och! Uciekać! Zanim zdążyłem się obrócić, aby zacząć w jak najszybszym tempie opuszczać trybuny, coś albo ktoś złapał mnie za kaptur bluzy. Trwało to zaledwie parę sekund. Wybałuszyłem oczy, gdy krawędź bluzy zaczepiła się o moją szyję. Zanim zdążyłem wrzasnąć na całe gardło, rzucając wiązankami przekleństw, ‘ktoś’ mnie uprzedził.
- To Shane. – Dirhael wypowiedział to spokojnym, obojętnym tonem, ciągnąc mnie za materiał odzienia w stronę Hornzaller’a. – Shane… Jest moim współlokatorem.
Czy ty śmieciu nie znałeś mojego nazwisk…? Mojego znamienitego nazwiska rodowego? Teraz to żeś przesadził. Zacząłem miotać się na wszystkie strony i boki. Wymachując rękoma, próbowałem jakoś uderzyć mojego ukochanego i jakże niekonfidenckiego współlokatora prosto w twarz. Ten człowiek nie miał już życia. Przysięgam, że przy najbliższej okazji zrzucę go z okna. Albo zamknę w łazience i nie wypuszczę. Albo wypierdolę mu cegłą w ryj. Albo…
- To nie wygląda dobrze. – odezwał się po krótkiej chwili Hornzaller, wyrywając mnie z moich myśli na temat morderstwa różowookiego, tak głębokich niczym dno Pacyfiku. Oj, chciałbym być w tym momencie taflą spokojnej wody na Oceanie Wielkim – uwierzcie mi. Ledwo co powstrzymywałem się od wykonania znaku na osobie, która trzymała mnie niczym psa na smyczy, czy chociażby rzucenia milionami wiązanek przekleństw w stronę tego niespełna rozumu człowieka. Nadąłem usta, piorunując szanownego współlokatora wzrokiem. Wzrokiem pełnym złości, wściekłości, gniewu, żądzy mordu. Gdyby tylko nie było tutaj tego cholernego nauczyciela wychowania fizycznego…
- Musisz pójść do szkolnej pielęgniarki, natychmiast. – dodał, a zanim zdążyłem się sprzeciwić, zwrócił się do stojących niedaleko osób, które najchętniej obdarłbym żywcem. – Mary, Dirhael, zajmiecie się nim?
Otworzyłem szeroko oczy i wykrzywiłem usta w największym grymasie nieszczęścia, na jaki było mnie stać. Moja mina była jedną z tych, która posiadała w sobie gamę emocji – zaczynając od ostrego gniewu, a kończąc na skrajnej rozpaczy. Miałem ochotę płakać i zarazem przywalić osobie po mojej lewej strony z prawego sierpowego. To jego wina. To wszystko to jego cholerna wina. Gdyby nie on, to by mnie w tym miejscu nigdy nie było. W życiu nie stałbym z całą twarzą we krwi przed nauczycielem wychowania fizycznego oraz jedną z najpopularniejszych dziewczyn w szkole, która była tak blada, że zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem nie ma jakichś problemów z krążeniem… Wyglądała tak, jakby właśnie brała udział w co najmniej w egzorcyzmach; wrażliwe dziewczę. Rzuciłem wzrokiem pełnym pogardy w stronę Hornzaller’a. Niech wie, że go nienawidzę od tego momentu. Miał jak w banku mój szatański gniew.
- Poradzę sobie sam. – warknąłem. Byłem ostro zirytowany całą tą sytuacją, miałem dość tej szopki. Chciałem jedynie znaleźć się w swoim pokoju, przykryć kocem i obejrzeć nowy odcinek Sherlocka… Czy to tak dużo? Jednak kogo obchodzi to, co ja chciałem?! Zostałem brutalnie obudzony, zmuszony do użycia mocy, a teraz na dodatek rozkazano mi iść z tymi idiotami do szkolnej pielęgniarki. I to wszystko przez tego kretyna, Dirhaela. Zazgrzytałem zębami i zerknąłem na niego, mój wzrok był pełen pogardy oraz nienawiści. Nienawidziłem go. Po prostu go nienawidziłem. To ja miałem zmienić jego życie w piekło po tym, jak rzucił mną o ścianę… a nie na odwrót! Byłem ostro wkurzony. Wściekłość z każdą minutą mieszała się z bezsilnością, rezygnacją. Dzisiejszy dzień był już tak beznadziejny, że nie wyobrażałem sobie jego końca. Zajebiste rozpoczęcie tygodnia, naprawdę.
Przyśpieszyłem kroku, aby znaleźć się już w środku gmachu szkoły. Z hukiem otworzyłem drzwi wejściowe prowadzące z boiska na korytarz szkolny oraz szatnie. Nigdzie nie było nawet żywej duszy. A co w tym dziwnego Shane, jeżeli są prowadzone właśnie lekcje? Cisnąłem wzrokiem za dwójką podążających za mną osób. Dlaczego oni w ogóle posłuchali się tego nauczyciela? Nie mogli po prostu jak każda inna osoba zostawić mnie w spokoju? Uwierzcie mi, potrafię się sobą zająć, nie jestem dzieckiem. Jestem. Kurwa. Dorosły. Zerknąłem na Mary i Dirhaela, którzy na jednym z rozwidleń korytarza zaczęli skręcać w przeciwną stronę… Czyli do widzenia, moi mili…!
- Shane, pielęgniarka jest po drugiej stronie. – zawołał za mną damski głos, na co wywróciłem zrezygnowany oczami. Czy oni naprawdę mieli zamiar mnie niańczyć jak małe dziecko? To tylko krew z nosa, a nie poparzenie trzeciego stopnia… Chryste; przewrażliwieni kretyni. Odwróciłem się na piecie i uśmiechnąłem się jak najbardziej złośliwie do tej różowowłosej jędzy – cholera mi działała na nerwy. Ruszyłem przed siebie, wymownie ich wymijając. Zacisnąłem schowane dłonie w bluzie w pięści; chciałem, aby ten dzień skończył się jak najszybciej. Rzuciłem wściekły wzrok w stronę ‘moich towarzyszy’, którzy wyglądali, jakby mieli zaraz co najmniej zejść na zawał. W sumie mieli po części rację; jeszcze chwila, a będą się smażyć w potwornych katuszach. Mimowolnie mój wskazujący palec prawej dłoni drgnął, a przez moje drobne ciało przeszło przyjemne mrowienie. Niegrzeczny Shane, oj niegrzeczny. Spojrzałem spod byka na Dirhaela, który spokojnie wpatrywał się przed siebie. Debil. Prychnąłem cicho i nagle koło mojego lewego boku znalazła się różowowłosą jędza. Moje brwi powędrowały w górę, gdy ta mała dziewczynka zaczęła coś nawijać o tym, co mi się stało, co mi jest i czemu tak się zachowuje. K a t o r g a. Ze znudzeniem mieszającym się ze złością, zacząłem się wpatrywać w podłogę. O czym ona do mnie w ogóle mówiła…? Szczerze to ledwo co pamiętałem, co ona mamrotała pod nosem; w trakcie jakże fascynującego monologu dziewczyny po prostu się wyłączyłem. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy…? Parę kroków dalej przystanęliśmy przed białymi drzwiami, na których nalepiona była karteczka, która dość oczywiście świadczyła o tym, że znajduje się tu gabinet pielęgniarski. Mhm, cudownie. Okami zapukała w powłokę, lecz żadna żywa dusza nie odpowiedziała na jej czynność. Zmarszczyła delikatnie brwi, po czym nacisnęła na klamkę. Drzwi były oczywiście zamknięte – jaka szkoda… Mary rozpoczęła coś znowu pieprzyć, lecz nie miałem najmniejszego zamiaru dalej tego słuchać. Koniec zabawy. Definitywny.
- Nara. – mruknąłem, machając jakby od niechcenia ręką. Ledwo co zdążyłem zrobić mały krok, to coś zacisnęło się na mojej szyi. Kurwa. Mać.
- Poczekaj, poczekaj. W takim stanie… - zaczął mówić do mojej osoby Dirhael, lecz nie dałem mu skończyć. Granica zwana spokojem ze strony Shane’a Lyott’a się skończyła; została porwana na strzępy.
- Puszczaj mnie, ty pedofilska szmato! – wydarłem się na cały korytarz. Byłem pewien, że słychać było mnie w całej szkole, jak i nie w akademiku. Zacząłem rzucać się w każdym możliwym kierunku; tylko aby ten kretyn mnie puścił. Machnąłem w jego stronę rękoma. – Jesteś popierdolony! Zachowujesz się jak pieprzony pedofil! Rozumiesz, co do Ciebie mówię ciemnoto?! Czy ty możesz mnie puścić jebany schizofreniku?! Kurwo…!?
Chłopak nawet nie drgnął, gdy próbowałem się uwolnić z jego szponów. Nawet mu powieka nie zadrżała o milimetr podczas mojego darcia na niego mordy. Patrzył cały czas na mnie z czystą, nieskażoną żadną emocją obojętnością; jedynie jego brwi powędrowały w górę. Pieprzony socjopata. Psychol.
- Już? Uspokoiłeś się? – zapytał, gdy na chwilę zamilkłem. Czy się już uspokoiłem? A czy ten człowiek jest aż tak ślepą amebą? Zacisnąłem rękę w pięść. Liczyły się sekundy, zanim ten blondwłosy kretyn miał się doigrać. Hamulce puściły, przykro mi.
- Ja ci zaraz kurwa dam. – w tym samym momencie co wypowiedziałem te słowa, moja dłoń znalazła się za moimi plecami i ułożyła się w znak. Powoli poruszyłem palcami, aby po chwili władować całą wściekłość w przepływającą magię. Mocny dreszcze przeszedł moje ciało, zachwiałem się – tak samo, jak mój współlokator, który momentalnie mnie puścił i zgiął się w pół. Cierp, cierp, kurwa; należy ci się jak nikomu innemu. Zaszumiało mi w uszach, a przed oczami pojawiły się mroczki. Rozluźniłem dłoń. Dirhael powoli się wyprostował, a ja rzuciłem najbardziej pogardliwe spojrzenie, na jakie było mnie stać. Z wyższością uniosłem podbródek. Prawie w tej samej sekundzie zmroczyło mnie. W głowie miałem jednostajny pisk, oczy zaszły mi mgłą. Poczułem, jak krew ponownie zaczęła skapywać z mojego nosa, więc przyłożyłem do twarzy zakrwawiony materiał ‘białej’ bluzy. Zakręciło mi się w głowie; naprawdę poczułem się bardzo nie w porządku. Powoli przełknąłem ślinę, gdy ostrość obrazu zaczęła wracać do normalności. Zamrugałem parokrotnie oczami. Blondyn coś mówił do różowowłosej, lecz nie byłem w stanie rozróżnić słów przez niego wypowiadanych. Słyszałem jedynie pojedyncze sylaby. Powoli odwróciłem się do nich tyłem, aby nie widzieli mojej twarzy, która najpewniej nie wyrażała czegokolwiek poza ogromnym zamroczeniem. Nie wiem ile, tak tam stałem, jak słup soli, ale czyjś dotyk na moich plecach skutecznie mnie ocucił. Momentalnie spiąłem każdy, nawet najdrobniejszy mięsień. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a dłonie mimowolnie złożyłem w pięści. Rzuciłem nerwowy wzrok na osobę, która w ogóle śmiała zrobić w stosunku do mnie taki gest – Dirhael; pierdolony schizofrenik. Zacisnąłem zęby i spuściłem wzrok. Chciało mi się zarazem krzyczeć, przywalić komuś tasakiem w łeb i płakać. Posłałem jeszcze jeden nie do końca trzeźwy wzrok w stronę współlokatora.
- Nie odpuścisz, co? – wychrypiałem, wkładając w każde słowo jak najwięcej złości.
- Nie. – odpowiedział krótko, a mnie zalała fala gorąca; kretyn, kretyn i jeszcze raz kretyn.
Nie wiem, nawet kiedy i po co znalazłem się w szkolnej toalecie. Lekko zmarszczyłem brwi skołowany. Powoli podszedłem do umywalki, czując jak zawroty głowy, zamiast mijać, to postanowiły zaatakować ze zdwojoną siłą. Cicho westchnąłem, opierając dłonie o krawędzie jakimś cudem czystej armatury. Wszystko jest w porządku, Shane. Oblizałem drżące usta, a po chwili się skrzywiłem, czując metaliczny posmak krwi na języku. Zerknąłem na swoje odbicie w lustrze – wyglądałem gorzej niż źle. Cała twarz, i to dosłownie, była pokryta czerwoną cieczą. Pod nosem, w okolicach ust, krew była już zakrzepła, ściemniała. Przeszedł przez moją twarz cień obrzydzenia. Wyglądałem jak jakiś wampir albo inne krwiożercze monstrum; nieprzyjemny dreszcz przeszedł po moim kręgosłupie. Wypuściłem nosem powietrze i podniosłem dłoń, aby odkręcić srebrzysty, pokryty odrobiną rdzy kurek.
- Już ci lepiej? – cisza została przerwana tym krótkim pytaniem. Nawet na niego nie spojrzałem, zamiast tego nabrałem w pokryte zakrzepłą krwią dłonie wodę. Nieudolnie spróbowałem zmyć to istne pobojowisko z twarzy, lecz odbicie w lustrze nie wskazywało na to, by było, chociażby odrobinę lepiej. Przełknąłem ślinę. Zawroty w głowie minęły, chociaż dalej w uszach mi szumiało. Obraz również wrócił do normalności, wszystko widziałem w ostrości; jednakże od czasu do czasu przy zbyt gwałtownym ruchy głowy pojawiały mi się przed oczami mroczki. Rzuciłem pogardliwy wzrok w stronę różowookiego, który w dłoni trzymał papier. Nawet nie raczyłem podziękować, wziąłem od niego szorstki jak tarka kawałek świstka i spróbowałem jakoś zatamować nim dalej lecącą krew; dało to tyle, co nic. Zazgrzytałem zębami i znów pochyliłem się nad zakrwawioną umywalką. Krew powoli skapywała z mojego nosa na nieliczne białe kawałki armatury.
- Możesz już sobie pójść. – mruknąłem w stronę Dirhaela. Nie widziałem sensu, aby tutaj dalej stał i wpatrywał się we mnie jak ciele w malowane wrota. Doskonale zdaję sobie sprawę, jaki jestem oszałamiający, ale bez przesady. Blondyn nawet nie raczył odpowiedzieć. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na chłopaka. Szaman coś czytał na telefonie, a ja zrobiłem najbardziej urażoną minę na świecie. Najpierw udaje, że chce mi pomóc, a jak coś do niego mówię to siedzi na telefonie…? W moich oczach ponownie zaiskrzyły upiorne ogniki, czekałem aż książę raczy schować urządzenie do kieszeni. Cicho westchnął, nasze spojrzenia się spotkały. Mój Boże… Nie dość, że cham i prostak, to jeszcze nie potrafi zrozumieć prostego przekazu, który brzmiał w skrócie, aby jak najszybciej stąd spierdalał. Pokręciłem głową i mechanicznie uniosłem dłoń, zatrzymałem ją w połowie wykonywania znaku. Może teraz zaczniesz odpowiadać na to, co mówię.
- Jeśli jeszcze raz tego użyjesz, to się wykrwawisz, debilu. – jego ton głosu był szorstki oraz tak bardzo obojętny na wszystko, że we mnie momentalnie zawrzało. Wystarczyło jeszcze słowo, aby cały gniew wykipiał z kotła zwanego moją osobą. Zacisnąłem zęby i palce w pięść; zgromiłem wzrokiem współlokatora. Miałem ochotę mu skręcić kark albo połamać wszystkie kości, albo poderżnąć mu gardło, albo… Pokręciłem głową zrezygnowany. Dlaczego akurat ja musiałem trafić na swojej drodze na akurat… niego? Czy naprawdę była aż taka konieczność przydzielenia mi do pokoju tego kretyna? Przecież na pewno jest ktoś, kto bardziej cieszyłby się z towarzystwa tego wariata… Co ty gadasz Shane… Tylko ty masz takiego pecha, nie pamiętasz? Pokręciłem głową. Miałem tego wszystkiego dość. Miałem cholernie dość tego dnia, tego idioty Dirhaela oraz wszystkiego, co było z nim związane. A trochę tego było.
- Odwróć głowę. – usłyszałem nagle, a gdy uniosłem wzrok na blondyna, to ten zrobił parę kroków moją stronę. Uniosłem powieki lekko zaskoczony, zmarszczyłem brwi i mimowolnie cofnąłem się parę kroków; nie miałem pojęcia, co temu schizofrenikowi mogłoby wskoczyć do łba. – Zawsze to masz?
Moje brwi powędrowały w górę. O co mu do cholery chodziło? Czy jego choroba psychiczna już tak się pogłębiła, że ma halucynacje? Przełknąłem ślinę. A jak on mnie zabije? No wiecie… to wariat — zginę w szkolnym kiblu. Zawsze marzyłem o takiej śmierci. I to jeszcze z rąk schizofrenika. Spojrzałem na Dirhael’a, który nie wyglądał, jakby chciał właśnie dokonać morderstwa, ale kto wie… Socjopaci mają wiele twarzy i masek.
- Co? – fuknąłem, ciskając w jego stronę wzrok pełen niezrozumienia oraz złości.
- Te siniaki. Zawsze się pojawiają po tym, jak użyjesz mocy? Wydawało mi się, że gdy rano ciebie budziłem, to ich nie miałeś.
Wybałuszyłem oczy, mimowolnie moja ręka dotknęła szyi. Kurwa. Pod opuszkami palców czułem nieprzyjemne opuchnięcia, a dotknięcie ich spowodowało tępy ból. Dlaczego akurat na szyi…? Nie mogły się pojawić na żebrach czy chociażby na ręce? Co za głupota… Zaraz. Czy on właśnie mi zakomunikował, że patrzył na mnie, jak spałem…? Nie… Shane… Masz schizofrenie, to nie jest możliwe… Kurwa mać.
- Czy ty mi się przyglądałeś, jak spałem? – wypaliłem, akcentując każde słowo z jak największym jadem w głosie. Ja wiedziałem, że on nie był do końca normalny, ale żeby kogoś bezczelne podglądać…? Chryste… A jeżeli nie tylko? Momentalnie wezbrało mi się na wymioty. A ten kijek…? Mój Boże. Zbladłem i otworzyłem szerzej oczy, wpatrując się w blondyna, który miał tak obojętny wyraz twarzy, że znów zaświerzbiły mnie ręce. – Ty pedofilska mendo! – wydarłem się, na co jedynie różowooki prychnął. Dlaczego mi dali tego człowieka jako współlokatora?! Przecież on mnie zgwałci w nocy, a potem zabije! Słodki Jezu…
- Chłopie, masz już osiemnaście lat. Nie podchodzisz pod paragraf. – momentalnie pobladłem jeszcze bardziej. Otworzyłem szerzej usta, nie do końca rozumiejąc, co właśnie przed chwilą Dirhael do mnie powiedział. Nie podchodzę pod paragraf? Ale w jakim sensie? I jaki paragraf? Spojrzałem na niego z całkowitym niezrozumieniem, lecz ten nawet nie zaszczycił mnie wzrokiem. Zacisnąłem dłoń w pięść i chciałem coś powiedzieć, lecz dźwięk otwieranych drzwi skutecznie mi przerwał. Swoje tęczówki skierowałem na chłopaka w czerwonych włosach, który nagle pojawił się w środku łazienki. Wyglądał, jakby co najmniej zobaczył ducha, wzrok miał wbity w podłogę.
- Nie przeszkadzajcie sobie. – uniósł ręce, na co ja wytrzeszczyłem oczy. W czym przeszkadzać? Chryste, co tu się w ogóle dzieje…? – Jestem tu tylko przez przypadek, nic nie słyszałem. – Zmarszczyłem brwi, moja twarz wyrażała jedynie coś w stylu - ‘co tu się kurwa dzieje?’. Spojrzałem na blondyna, który wyglądał na tak samo skonfundowanego, jak ja. O co temu chłopakowi chodziło? Pokręciłem głową; kolejny wariat.
- Już lepiej się czujesz? – nagle zapytał różowooki, na co jedynie prychnąłem. Jeszcze śmie się o to pytać. Chyba łatwo się domyślić, że najchętniej bym go zabił – powoli i boleśnie. Zmrużyłem oczy i posłałem mu spojrzenie pełne pogardy. Niech sobie nie myśli kretyn, że nie jestem zły. Oto, to nie. Byłem wściekły. Podszedłem do umywalki, odkręciłem kurek. Przemyłem jeszcze raz twarz wodą, aby pozbyć się resztek krwi z twarzy. Rzuciłem wzrokiem w lustro, w którym odbijał się Dirhael. Dlaczego ten człowiek mnie tak niemiłosiernie wkurwiał? Wystarczyła jedynie jego obecność, aby doprowadzić mnie do stanu skrajnej furii. Otrzepałem mokre dłonie, a następnie odwróciłem się na pięcie.
- Czyli tak? – usłyszałem jedynie te dwa słowa za sobą, gdy trzasnąłem drzwiami od łazienki. Nie miałem najmniejszej ochoty spędzać z tym kretynem ani chwili dłużej. Byłem już wystarczająco mocno wyprowadzony z równowagi. Wsadziłem dłonie w kieszenie spodni, szybkim krokiem zacząłem przemierzać korytarz; chciałem jak najszybciej znaleźć się tym pieprzonym akademiku.
~*~
Równym krokiem przemierzałem coraz to rozrzedzającą się gęstwinę roślin, krzewów i drzew. Otaczał mnie lekki półmrok. Rzuciłem niespokojny wzrok, gdy mała gałązka pod moimi nogami zatrzeszczała. Co mnie podkusiło, aby zgodzić się na pójście z moim współlokatorem do lasu? Powiedźcie mi, dlaczego ja jestem taki naiwny…? Przełknąłem ślinę, zerkając spod przymrużonych powiek na Dirhael’a, który znajdował się parę metrów przed moją postacią. Oj, byłem debilem; pójście z nieznajomym człowiekiem, który posiada skłonności psychopatyczne do pustego, pozbawionego żywej duszy miejsca… A jak on chciał mnie tutaj zabić? Zamrugałem szybko oczami, ponownie spoglądając na blondyna, który żwawym krokiem przedzierał się przez ciemny bór. Różne dziwne myśli zaczęły krążyć po mojej głowie — on mnie tutaj udusi, zakopie i przysypie leśną ściółką — wprost świetne zakończenie żywota. Nawet jakbym zaczął uciekać, to bym się prędzej czy później zgubił – nie wspominając o wzywaniu pomocy. Chociaż… W kieszeni bluzy spokojnie leżał mój telefon, zacisnąłem na nim palce. A gdyby tak zadzwonić na policję i powiedzieć, że jakiś wariat mnie porwał i chce mi pokazywać duchy za pomocą jakiegoś dziwnego kijka? To nawet w mojej głowie brzmi równie absurdalnie… A co by dopiero powiedział ktoś z policji? Pokręciłem zrezygnowany głową, byłem w tragicznej sytuacji. Pójdę z tym schizofrenikiem czy nie, to i tak coś mi się stanie; byłem tego bardziej niż pewny. Shane, ty zawsze musisz się wpakować w każdą beznadziejną sytuację, prawda? Zacisnąłem zęby na myśl o dzisiejszym poranku – miałem ochotę strzelić sobie w twarz za tą całą kompletnie niepotrzebną scenę. Spojrzałem spod byka na plecy blondyna. Chętnie bym mu przywalił za to wszystko; zaczynając od tego, że mnie obudził, a kończąc na tym, że zaciągnął mnie do tego lasu. Chryste… Niech ten dzień się już skończy – błagam… Blondyn dość znacznie zwolnił, zmarszczyłem czoło; nawet nie zauważyłem, że znajdujemy się na niewielkiej polance osłoniętej murem drzew. Uniosłem oczy ku niebu, które pokryte było ciemnymi, granatowymi chmurami. Jak zacznie padać, to go zabiję, przysięgam.
- No to jesteśmy na miejscu. – powiedział do mnie, przerywając tym samym kilkunastominutową ciszę, która ciągnęła się od momentu opuszczenia akademika. Opuściłem wzrok i spojrzałem na Dirhael’a najbardziej znudzonym wzrokiem, na jaki było mnie w tym momencie stać.
- I co dalej? – mruknąłem, spoglądając na chłopaka, który narysował koło mnie jakąś linię na ziemi. Moje brwi drgnęły w górę.
- Nawet nie waż się jej przekroczyć, bo to może się skończyć dla Ciebie źle, serio.
- Tak, tak, tak. Możesz już zaczynać… - ziewnąłem teatralnie, na co jedynie westchnął. Naprawdę myślał, że obchodzi mnie to, co ma zamiar robić? Bez obrazy, ale szamani nie są zbyt interesującą rasą; co oni tak naprawdę potrafią? Machnąć kijkiem i zrobić barierę? Co drugi magicznie uzdolniony to potrafi… Runy, które dają tyle, co nic? Tak samo bezużyteczna moc, jak cała reszta tego badziewia, którym się tak chełpią i szczycą. Żałosne. I jeszcze na dodatek straszy mnie, że coś może mi się stać przez jego cyrkowe sztuczki? Nie rozśmieszajcie mnie. Co może się stać po przekroczeniu jakiejś kreski wyrysowanej na ziemi? Coś mnie opęta i stanę się drugim Dirhaelem? A może zacznę mieć te same schizofreniczne zachowania, co mój drogi kolega, który ni stąd, ni zowąd rozpoczął, rysować końcem gałęzi różne dziwne wzorki? Zmarszczyłem brwi i nieznacznie się pochyliłem. Co to niby miało do cholery być? Nim zdążyłem mrugnąć okiem, plątanina linii zaczęła się zażyć na różowy kolor. Gwałtownie się wyprostowałem, rzuciłem wzrokiem na Dirhaela, który coś szeptał pod nosem. Czułem się jak w kadrze z jakiegoś taniego horroru, naprawdę... Nagle na ciele mojego współlokatora pojawiły się linie, które również zaczęły świecić się na kolor wzorów, znajdujących się koło jego stóp. Dobra. To było co najmniej dziwne. Zacisnąłem wargi, mój wzrok chaotycznie rzucał się z blondyna na świetliste linie na jego skórze, aby potem przesunąć wzrok na te osobliwe, żarzące się światłem, wyrysowane symbole. Czułem się trochę jak piąte koło u wozu; po cholerę ja tu przyszedłem…?
- Podejdź bliżej. – wyrwał mnie z zadumy męski głos należący do szamana. – Nie bój się.
Posłałem mu nienawistne spojrzenie; ja bym się bał tych jego dziecinnych sztuczek? Niedoczekanie. Pewnym krokiem znalazłem się koło blondyna, uniosłem podbródek. Ta czarcia cholera była ode mnie wyższa. Zmrużyłem oczy, gdy Dirhael uniósł swą dłoń i przesunął ją niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Co ten kre… Jego opuszek palca znalazł się na moim czole; momentalnie wybałuszyłem oczy i zacisnąłem zęby. Moja dłoń uformowała się pięść. Naprawdę mocno powstrzymywałem się od ułożenia palców w znak, aby chłopak tylko znalazł się jak najdalej ode mnie. W tym samym momencie, co opuścił nadgarstek, ja odskoczyłem od niego. Obróciłem się do niego lekko bokiem, rzucając mu wzrok pełen odrazy do tego, co zrobił — ten śmieć mnie dotknął. Moje dłonie zadrżały, gdy mój wzrok zatrzymał się odrobinę dłużej na postaci szamana.
Kurwa mać. Rozszerzyłem jeszcze mocniej oczy, otaksowując chłopaka wzrokiem.
Nie. Nie. Nie. Czy…? Nie…
Shane!
Spojrzałem przed siebie. Rozgoryczenie rozprzestrzeniło się moim ciele i powoli zmieszało się z pewną osobliwą obawą; nie chciałem spędzić ani minuty dłużej z tym wariatem.
- Widzisz je? – nagle zapytał się mnie, poczułem jego wzrok na sobie. Nawet nie drgnąłem. Nic mu nie odpowiedziałem; wypuściłem drżące powietrze z płuc. Za dużo myśli zaczęło kołatać mi się w czaszce; myślałem, że jestem zdolny, aby o tym zapomnieć, że jestem zdolny o tym nie pamiętać. Oblizałem suchą wargę, dalej wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Wspomnienia rzuciły się na mnie jak hieny na padlinę, rozrywały mnie kawałek po kawałku. Shane, skończ; przynajmniej na ten moment. Zacisnąłem dłoń na krawędzi bluzy, odwróciłem się do blondyna. Nawet nie musiałem starać się, aby uniknąć na niego patrzenia, bo kompletnie co innego zwróciło moją uwagę. Postacie. Trzy osoby. Cofnąłem się, żal przemienił się w strach, a strach w lekkie przerażenie. Kto to do cholery był?! Trójka zaczęła zbliżać się w stronę kręgu, w którym znajdował się Dirhael. Czy on tego nie widzi? O co tu do cholery chodzi?! Chciałem coś powiedzieć, ostrzec go, lecz w tym samym momencie, co chciałem otworzyć usta, chłopak mnie wyprzedził. Wyszeptał jakieś słowo pod nosem i w tej samej sekundzie postacie… zniknęły? Rozpłynęły się w powietrzu. Po prostu. Ot, tak. Przetarłem oczy dłońmi; czy ja już mam halucynacje? Może straciłem dużo krwi i doznałem jakiś nieodwracalnych zmian w mózgu? A może ten kretyn namieszał mi w głowie? Albo staję się wariatem…?
- Kim byli do cholery ci ludzie? – zapytałem, dalej wpatrując się w punkt, w którym postacie jeszcze przed paroma sekundami stały. Mój głos był słaby. Bardzo słaby. Źle, źle, źle.
- To były duchy, kretynie. – parsknął, a ja odwróciłem się ze złością w jego stronę.
- Było mi powiedzieć, że nagle pojawią się jakieś zmory czy inne gówno. – warknąłem rozeźlony. Skąd miałem wiedzieć, że to były duchy? Wyglądały tak samo, jak każda inna osoba spotkana na ulicy. Fuknąłem i założyłem dłonie na piersi, gdy na swoją wypowiedź usłyszałem jedynie ciche prychnięcie Dirhaela. Spojrzałem w niebo; dlaczego on był tak głupi? Chryste…
- Czy możemy już wracać? – mruknąłem, wkładając ręce do kieszeni spodni. – Nudzę się i jest już ciemno.
- Zdziwiłbym się, gdyby ciebie cokolwiek zainteresowało. – odparł, na co jedynie posłałem mu piorunujący wzrok. – Jak chcesz.
- Cudownie. – warknąłem pod nosem, odwróciłem się na pięcie i zacząłem zmierzać przed siebie.
Chcę do tego cholernego akademika.
~*~
- Dlaczego mówisz mi to kurwa dopiero teraz?! – wydarłem się na całe gardło, mogłem się założyć, że słychać było mnie w całej pobliskiej okolicy… Och, przepraszam, w jakiej okolicy?! Byliśmy w pierdolonym lesie! Kompletnie zgubieni! Spojrzałem ze złością na blondyna stojącego obok mnie z założonymi rękoma. Mój wzrok kipiał od wściekłości; od nie wiadomo ilu minut (jak nie godzin), pałętaliśmy się po lesie, aby teraz ten kretyn powiedział mi, że nie wie, gdzie jesteśmy. Nagle nie zapomniał drogi. Rozumiecie ten paradoks?! Wpierw zaciąga mnie na to pustkowie, miesza mi w głowie, że widzę jakieś duchy, a teraz jakby nic się nie stało, oznajmia mi, że nie wie, gdzie jesteśmy! Miałem ochotę go udusić, utopić, spalić… Cokolwiek. Zacisnąłem palce w pięść, paznokcie wbiły się w wewnętrzną część mojej dłoni; mocno powstrzymywałem się od użycia na tym pozbawionym mózgu człowieku. Jednak zdawałem sobie sprawę, że moje omdlenie w środku niczego niezbyt pomoże nam w odnalezieniu drogi do miejsca zwanego pieprzonym akademikiem. Uniosłem wzrok, moje oczy wręcz kipiały od złości. Dlaczego to wszystko musi spotykać mnie?! Moje w miarę spokojne życie na ten moment jest niszczone przez tego kretyna! A spędziliśmy w swoim towarzystwie zaledwie dwie doby! Rozumiecie to?! Spojrzałem w oczy Dirhaela, który dalej stał niewzruszony. Jego spojrzenie patrzyło na mnie dość lekceważąco, zaświerzbiły mnie dłonie.
- Czy ty naprawdę jesteś takim idiotą, czy tylko udajesz? – wrzasnąłem, intensywnie przy tym gestykulując. Twarz Dirhaela była tak bardzo obojętna, że momentalnie zrobiło mi się gorąco. Czy on naprawdę nie potrafi wykrzesać z siebie nawet krzty emocji?! On nie ma duszy, serca czy co?!
- Jakbyś przestał się drzeć, to było bardzo miło. -warknął i rzucił mi spojrzenie pełne pogardy; jeszcze czego. Gdy miałem otworzyć usta, w celu obrzucenia go kolejną falą bluzgów, blondyn mnie wyprzedził.
- Zamknij się przez chwilę.
Wlepiłem w niego wzrok. Co on właśnie powiedział? Zamrugałem parokrotnie oczami. Nie, nie wydaje mi się. Moja wargi lekko zaczęły drżeć; szala goryczy się przelała – byłem na skraju równowagi. Miałem cholernie dość. Zacisnąłem zęby, mój wzrok powędrował w stronę ciemnego nieba; granatowy jedwab. Na mój policzek nagle spadło coś mokrego. Zmarszczyłem brwi i dotknąłem dłonią skóry. Co do…
Nagle lunął deszcz.
Kurwa.

< powodzenia >
Licznik słów: 6437

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz