Strony

wtorek, 6 lutego 2018

Od Shane'a do Summer

No cóż, kompletnie nie wiedziałem, co wstąpiło do głowy tej małej dziewczynki, ale dość mocno mnie tym rozśmieszyła. Postanowiła mnie zaprosić do siebie do pokoju, aby… no właśnie. Chciała pomóc? Zgwałcić mnie? Parsknąłem cicho śmiechem, gładząc miękkie futro przerażonego kota, znajdującego się na moich kolanach. Z każdą sekundą blondynka mnie coraz mocniej zadziwiała. Była taka naiwna, głupiutka oraz niedoświadczona w życiu. Kto normalny tak się zachowuje w stosunku do obcej sobie osoby? Nie, żebym narzekał, bo bardzo miło mi się głaskało stworzonko zwane Tofikiem, jednakże jej osobliwa postawa była po prostu dziwna. Nie przywykłem do pomocnej dłoni ze strony nieznajomych mi ludzi. I to na dodatek od małych dziewczynek, które wyglądają, jakby się urwały z pierwszej klasy podstawówki. Zmarszczyłem delikatnie brwi, spoglądając na drzwi łazienkowe, w której moja nowa koleżanka szukała swojej słynnej apteczki, po którą tak naprawdę mnie tu tylko i wyłącznie zaciągnęła. Mój urok osobisty to jest jednak oszałamiający. Pokręciłem głową. Ile tak właściwie mogła mieć ona lat? Piętnaście? Szesnaście? Nie wyglądała na pełnoletnią, o to, to nie. Nie wydawało mi się również, abym widywał ją na szkolnych korytarzach; może była nowa? Jednak szczerze to się nie dziwię, że jej nie uważałem, jeżeli uczęszczała tu dłużej do szkoły. Co było w niej tak naprawdę interesującego? No właśnie. Cicho westchnąłem, drapiąc Tofika za uchem. Powoli otaksowałem pomieszczenie wzrokiem – najzwyklejszy pokój w akademiku. Żadnych rzeczy na wierzchu, które wskazywałyby na jakieś zainteresowania blondynki. Nudziara. W tym samym momencie, co opuściłem wzrok na drewniane drzwi, powłoka się otworzyła. Jasnooka stanęła przy framudze; momentalnie ruda kicia trzymana w moich rękach, zamiauczała przeciągle i czmychnęła, gdzie pieprz rośnie. Kicia… Wykrzywiłem usta w podkówkę i spojrzałem na Tofika, który wdrapał się na sam szczyt półki z książkami. Jego oczy były wpatrzone w moją osobę z czystym przerażeniem.
- Kicia, wracaj. – jęknąłem w stronę kocura i wyciągnąłem w jego stronę dłonie. Rudzielec jedynie się zjeżył na mój gest. Prychnąłem, zakładając ręce na piersi. Nie to nie; prosić się nie będę. Przesunąłem wzrok na bladą jak kreda dziewczynę, która trzymała w swoich dłoniach chyba połowę zawartości tej osławionej apteczki. Moje brwi lekko się uniosły na ten widok, blondynka jedynie spąsowiała na twarzy. Westchnąłem; co ja mam z tymi ludźmi.
- Jak się nazywasz? – zapytałem, świdrując ją wzrokiem. Usilnie odwracała wzrok, cały czas się rumieniąc.
- S-summer. – odpowiedziała niemal szeptem i oczywiście jąkając się przy tym, jakby ktoś ją raził prądem.
Brawa! Klękajcie narody! Złota rybka przemówiła! Wywróciłem czerwonawymi oczami i wstałem z łóżka, ruszyłem wolnym krokiem w stronę jasnowłosej. Dziewczyna rzuciła mi przerażone spojrzenie, machinalnie się cofnęła. Zwróciłem wzrok ku sufitowi. Dlaczego ona się tak wszystkiego bała? Rozumiem, że nie wyglądałem zbyt korzystnie, ale to tylko odrobina krwi. Na dodatek sama zaproponowała mi pomoc, nie? Wyminąłem Summer, wchodząc tym samym do łazienki. Oparłem się rękoma o umywalkę i spojrzałem w lustro. Nie było aż tak tragicznie, jak sądziłem. Nos i usta były całe w szkarłatnej cieczy, no i oczywiście moja do dzisiejszego dnia bialusieńka bluza. Lekko zacisnąłem palce na krawędzi armatury. Moja kochana bluza… Uniosłem prawą dłoń i złożyłem ją w znak, przedmioty w rękach blondynki uniosły się w powietrze. Strzepnąłem palce. Wszystko, co przed sekundą lewitowało, znalazło się z donośnym hukiem na podłodze. Cały czas uważnie obserwowałem odbicie Summer w lustrze. Gdy przedmioty uniosły się z jej dłoni, cicho pisnęła i przyłożyła ręce do ust, natomiast jak uderzyły o ziemię, zbladła do tego stopnia, że przez chwilę pomyślałem o tym, że zejdzie tutaj zaraz na zawał.
- To naprawdę nie będzie potrzebne. – odparłem cicho, dalej wpatrując się w lustro.
Blondynka spuściła wzrok, kucnęła i w ciszy zaczęła zbierać porozrzucane rzeczy. Mój kącik ust nieznacznie drgnął. Odkręciłem lewą dłonią srebrny kurek z wodą, przezroczysta ciecz znalazła się w moich dłoniach. Obmyłem dolną część twarzy, starając się zmyć skrzepniętą krew ze skóry. Nie byłem zbyt dużym fanem jej widoku; lekko mnie ona odpychała. Trochę paradoksalne, nie? Chwyciłem pierwszy lepszy ręcznik leżący na krawędzi wanny i wytarłem w niego dłonie oraz twarz. Miękki, błękitny materiał zabrudził się resztkami czerwonej cieczy. Trudno.
- Dziękuję za pomoc, ale będę się zbierał. – odpowiedziałem na odchodnym, gdy skierowałem się w stronę drzwi i po prostu… wyszedłem. Byłem skurwysynem, oj byłem.
< przepraszam za mod psychol szejn wybacz wybacz wybacz >
Liczba słów: 694

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz