- Kicia, wracaj. – jęknąłem w stronę kocura i wyciągnąłem w jego stronę dłonie. Rudzielec jedynie się zjeżył na mój gest. Prychnąłem, zakładając ręce na piersi. Nie to nie; prosić się nie będę. Przesunąłem wzrok na bladą jak kreda dziewczynę, która trzymała w swoich dłoniach chyba połowę zawartości tej osławionej apteczki. Moje brwi lekko się uniosły na ten widok, blondynka jedynie spąsowiała na twarzy. Westchnąłem; co ja mam z tymi ludźmi.
- Jak się nazywasz? – zapytałem, świdrując ją wzrokiem. Usilnie odwracała wzrok, cały czas się rumieniąc.
- S-summer. – odpowiedziała niemal szeptem i oczywiście jąkając się przy tym, jakby ktoś ją raził prądem.
Brawa! Klękajcie narody! Złota rybka przemówiła! Wywróciłem czerwonawymi oczami i wstałem z łóżka, ruszyłem wolnym krokiem w stronę jasnowłosej. Dziewczyna rzuciła mi przerażone spojrzenie, machinalnie się cofnęła. Zwróciłem wzrok ku sufitowi. Dlaczego ona się tak wszystkiego bała? Rozumiem, że nie wyglądałem zbyt korzystnie, ale to tylko odrobina krwi. Na dodatek sama zaproponowała mi pomoc, nie? Wyminąłem Summer, wchodząc tym samym do łazienki. Oparłem się rękoma o umywalkę i spojrzałem w lustro. Nie było aż tak tragicznie, jak sądziłem. Nos i usta były całe w szkarłatnej cieczy, no i oczywiście moja do dzisiejszego dnia bialusieńka bluza. Lekko zacisnąłem palce na krawędzi armatury. Moja kochana bluza… Uniosłem prawą dłoń i złożyłem ją w znak, przedmioty w rękach blondynki uniosły się w powietrze. Strzepnąłem palce. Wszystko, co przed sekundą lewitowało, znalazło się z donośnym hukiem na podłodze. Cały czas uważnie obserwowałem odbicie Summer w lustrze. Gdy przedmioty uniosły się z jej dłoni, cicho pisnęła i przyłożyła ręce do ust, natomiast jak uderzyły o ziemię, zbladła do tego stopnia, że przez chwilę pomyślałem o tym, że zejdzie tutaj zaraz na zawał.
- To naprawdę nie będzie potrzebne. – odparłem cicho, dalej wpatrując się w lustro.
Blondynka spuściła wzrok, kucnęła i w ciszy zaczęła zbierać porozrzucane rzeczy. Mój kącik ust nieznacznie drgnął. Odkręciłem lewą dłonią srebrny kurek z wodą, przezroczysta ciecz znalazła się w moich dłoniach. Obmyłem dolną część twarzy, starając się zmyć skrzepniętą krew ze skóry. Nie byłem zbyt dużym fanem jej widoku; lekko mnie ona odpychała. Trochę paradoksalne, nie? Chwyciłem pierwszy lepszy ręcznik leżący na krawędzi wanny i wytarłem w niego dłonie oraz twarz. Miękki, błękitny materiał zabrudził się resztkami czerwonej cieczy. Trudno.
- Dziękuję za pomoc, ale będę się zbierał. – odpowiedziałem na odchodnym, gdy skierowałem się w stronę drzwi i po prostu… wyszedłem. Byłem skurwysynem, oj byłem.
< przepraszam za mod psychol szejn wybacz wybacz wybacz >
Liczba słów: 694
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz