---
Obudziłem się około 7:00. Kagamiego już nie było w pokoju. Byłem wyspany, na szczęście nie miałem koszmaru tej nocy. Do pokoju przez okno wpadały promienie słoneczne. Było przepięknie na dworze. Ale dość tej sielanki, szkoła czeka. Ogarnąłem się, ubrałem, wziąłem torbę i zacząłem iść do szkoły.
---
Na lekcjach było raczej zwyczajnie, nic nadzwyczajnego. Sama teoria, "jak zachować się w tej i tej sytuacji", same nudne, oklepane rzeczy. Na jakiejś przerwie, przechodząc przez korytarz, zauważyłem pewnego chłopaka. Blondyn o krwisto-czerwonych oczach. Był bardzo...charakterystyczny. Popatrzył się na mnie takim wzrokiem pełnym nienawiści. Nie znałem go, a przynajmniej nie pamiętam, bym go poznawał, dlaczego więc wydawał się taki znajomy...? Postanowiłem nie zawracać sobie nim głowy i poszedłem na kolejne lekcje.
---
Dzisiaj nie było w planach spotkania klubowego, więc miałem resztę dnia wolnego. Szczerze, mówiąc to, nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Wróciłem na początku do pokoju. Walnąłem się na łóżko i włączyłem muzykę. Czerwonowłosego nadal jak nie było, tak i nie ma. Pewnie ma dłuższy trening, w końcu jego drużyna w następnym tygodniu jedzie na mistrzostwa. Dobra, mniejsza... Spojrzałem na Ayato, był tak samo znudzony, jak ja. Rzuciłem:
-Ej, Ayato, a może wybierzemy się na małą wycieczkę do lasu?
Nie musiałem mu tego dwa razy powtarzać. Otworzyłem balkon. "Wyciągnąłem" skrzydła i pofrunąłem. Leciałem dość nisko, a Ayato biegł tuż pode mną. Pomyślałem sobie, że wypadałoby poćwiczyć trochę. Może nie takie ćwiczenia typowo fizyczne, ale bardziej związane z
że nie mam z kim poćwiczyć. Moja moc opiera się głównie na drugiej osobie, więc tu mamy problem. Ale muszę sobie jakoś radzić, nie chcę, by wyszła spod mojej kontroli. Na razie
poćwiczyłem lot. Odkąd pamiętam, lubiłem to robić. Szybowałem raz nisko raz wysoko, omijając drzewa, kamienie i wszelkie rośliny w lesie. Wychodziło mi to całkiem nieźle. Byłem dość zwinny. Nagle pode mną znalazła się małą polana z wrzosami. Wylądowałem na niej. Obok mnie zaraz znalazł się Ayato. Dobra, od czego tu zacząć...
---
Nie zdążyłem nawet pomyśleć, a przede mną znalazła się dziwna postać. Ayato poszedł do znanej nam watahy, więc nie musiałem się martwić. Był to chyba opiekun lasu czy coś w tym stylu, a raczej była, bo okazała się kobietą o długich brązowawych włosach rozjaśniających się na końcówkach. Nie mówiła do mnie, przynajmniej z początku. Zbliżała się do mnie powoli, przyglądając się przy tym mojej osobie, szczególnie oczom. Chyba zauważyła, że jest coś ze mną nie tak, że coś mnie dręczy. Nagle się odezwała. Była dość...blisko. Powiedziała, że może mi pomóc nauczyć się kontrolować swoje moce, przynajmniej w części. Zdziwiłem się...dlaczego chciała mi pomóc? Zapytałem jej o to. Ona odparła, że ma u mnie dług wdzięczności, bo uratowałem tutejszą wilczycę. Przypomniałem sobie tamten dzień. Nagle się cofnęła i ustawiła w pozycji gotowej do walki. Zapytałem dla pewności, czy nie muszę się aż tak ograniczać. Pokręciła głową i zaczęliśmy trening. Wykorzystywałem umiejętność cienia, swoją zwinność i czasami...tą związaną z bólem. Chociaż nie byłem zbytnio przekonany co do tego. Kobieta umiejętnie parowała moje ciosy i ich unikała. Była potężna i miała wielką moc. Wyczuwałem to. Udało mi się kilka razy ją trafić, tak samo i ona mnie...
---
Walczyliśmy kilka dobrych godzin, to była dobra walka. Zaintrygowała mnie, jest dość silna jak na opiekuna lasu. Znowu się zbliżyła. Powiedziała, że ma dla mnie propozycję. Wyjaśniła, że ostatnio w lesie dzieją się dziwne rzeczy i brakuje jej już rąk, by go chronić oraz ratować zwierzęta. Zaproponowała mi, że możemy zawrzeć układ. Ja będę pomagał jej w lesie od czasu do czasu, a ona będzie ze mną trenować i uczyć nowych technik. Zapytałem jej, czy ja na pewno będę odpowiednią osobą, w końcu jestem półbogiem cierpienia. Ona odparła, że nie liczą się moje moce, a moje serce. To mnie poruszyło w pewien sposób. Zgodziłem się. Las był dla mnie cenny i nie chciałem, by cierpiał. Dodała, że nie muszę się bać i mogę jej zaufać. Dla pewności i przekonania mnie zawołała watahę i inne zwierzęta. Zaczęły się zbierać wokół niej. Przepiękny widok. Widać, że jej ufały i ją szanowały. Pokiwałem głową na zgodę, a ona ponownie podeszła i chwyciła mnie delikatnie za szyję, bardziej od strony pleców. Coś jakby narysowała na nich. Oznajmiła, że to znamię oznaczające nasze "przymierze" i podobno ona ma takie same. Następnie mi podziękowała i dała znak, że jestem tu mile widziany. Nie mogłem w to uwierzyć, to chyba jakiś sen. Na niebie widniał zachód słońca. Postanowiłem, że wrócę do domu.
---
Parę minut później byłem już w pokoju. Postanowiłem, że się umyje po tym morderczym treningu. Zdjąłem koszulkę i spojrzałem na lustro i moje plecy. To znamię... Czułem, że w jakiś sposób opisuje mnie. Intrygująca ta opiekunka lasu...
---
Po umyciu się i ogarnięciu położyłem się na łóżku w samych czarnych dresach. Spojrzałem na zegarek. Byłą 20:00.
Nie zdążyłem nawet pomyśleć, a przede mną znalazła się dziwna postać. Ayato poszedł do znanej nam watahy, więc nie musiałem się martwić. Był to chyba opiekun lasu czy coś w tym stylu, a raczej była, bo okazała się kobietą o długich brązowawych włosach rozjaśniających się na końcówkach. Nie mówiła do mnie, przynajmniej z początku. Zbliżała się do mnie powoli, przyglądając się przy tym mojej osobie, szczególnie oczom. Chyba zauważyła, że jest coś ze mną nie tak, że coś mnie dręczy. Nagle się odezwała. Była dość...blisko. Powiedziała, że może mi pomóc nauczyć się kontrolować swoje moce, przynajmniej w części. Zdziwiłem się...dlaczego chciała mi pomóc? Zapytałem jej o to. Ona odparła, że ma u mnie dług wdzięczności, bo uratowałem tutejszą wilczycę. Przypomniałem sobie tamten dzień. Nagle się cofnęła i ustawiła w pozycji gotowej do walki. Zapytałem dla pewności, czy nie muszę się aż tak ograniczać. Pokręciła głową i zaczęliśmy trening. Wykorzystywałem umiejętność cienia, swoją zwinność i czasami...tą związaną z bólem. Chociaż nie byłem zbytnio przekonany co do tego. Kobieta umiejętnie parowała moje ciosy i ich unikała. Była potężna i miała wielką moc. Wyczuwałem to. Udało mi się kilka razy ją trafić, tak samo i ona mnie...
---
Walczyliśmy kilka dobrych godzin, to była dobra walka. Zaintrygowała mnie, jest dość silna jak na opiekuna lasu. Znowu się zbliżyła. Powiedziała, że ma dla mnie propozycję. Wyjaśniła, że ostatnio w lesie dzieją się dziwne rzeczy i brakuje jej już rąk, by go chronić oraz ratować zwierzęta. Zaproponowała mi, że możemy zawrzeć układ. Ja będę pomagał jej w lesie od czasu do czasu, a ona będzie ze mną trenować i uczyć nowych technik. Zapytałem jej, czy ja na pewno będę odpowiednią osobą, w końcu jestem półbogiem cierpienia. Ona odparła, że nie liczą się moje moce, a moje serce. To mnie poruszyło w pewien sposób. Zgodziłem się. Las był dla mnie cenny i nie chciałem, by cierpiał. Dodała, że nie muszę się bać i mogę jej zaufać. Dla pewności i przekonania mnie zawołała watahę i inne zwierzęta. Zaczęły się zbierać wokół niej. Przepiękny widok. Widać, że jej ufały i ją szanowały. Pokiwałem głową na zgodę, a ona ponownie podeszła i chwyciła mnie delikatnie za szyję, bardziej od strony pleców. Coś jakby narysowała na nich. Oznajmiła, że to znamię oznaczające nasze "przymierze" i podobno ona ma takie same. Następnie mi podziękowała i dała znak, że jestem tu mile widziany. Nie mogłem w to uwierzyć, to chyba jakiś sen. Na niebie widniał zachód słońca. Postanowiłem, że wrócę do domu.
---
Parę minut później byłem już w pokoju. Postanowiłem, że się umyje po tym morderczym treningu. Zdjąłem koszulkę i spojrzałem na lustro i moje plecy. To znamię... Czułem, że w jakiś sposób opisuje mnie. Intrygująca ta opiekunka lasu...
---
Po umyciu się i ogarnięciu położyłem się na łóżku w samych czarnych dresach. Spojrzałem na zegarek. Byłą 20:00.
Postanowiłem posłuchać muzyki, ale
po tym treningu byłem tak zmęczony,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz