niedziela, 18 lutego 2018

Od Erena do Kagamiego

Zatraciłem się w sobie. W tej cholernej ciemności. To takie podłe uczucie. Bezsilność. Czujesz jak cień i mrok zawiązuje twoje serce i coraz mocniej ściska, a ty nie możesz nic zrobić. Nie wyrwiesz się sam z tego wiru beznadziejności. Ale jest jeszcze lepiej. Gdybyś po odzyskaniu kontroli nic nie pamiętał, byłoby za łatwo prawda? Pamiętałem dokładnie każdy mój ruch, każdą myśl i widok cierpiącego Kagamiego. Widziałem to, a jednak nie mogłem nic zrobić. Mój umysł czerniał, powoli traciłem siebie. Ale jeżeli nie podejmę ryzyka, będzie jeszcze gorzej. ON musi znać mnie, moje moce i możliwości. Musi nauczyć się ze mną walczyć, a ja z nim, by mógł mnie powstrzymywać. Przesadziłem, dobrze o tym wiedziałem. Dlatego zawsze odrzucałem tę formę. Jego słowa typu "musisz to zaakceptować" są w tym przypadku zbędne. Ja nie mogę tego zaakceptować, nie...ja muszę to zdominować...Ruszyłem w stronę Kagamiego z zamiarem sprawienia mu większego, mocniejszego bólu. Jednak on rozłożył swoje ogniste skrzydła i zniknął mi z pola widzenia. Nie wiedziałem, gdzie jest. Nagle złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie.
-E-Eren... P-Przestań...-szepnął, a potem ucałował mnie w policzek. 
Gdy usłyszałem jego głos, coś we mnie pękło. Jakby siłą zrywał te ciążące na moim sercu łańcuchy. Poczułem takie przyjemne ciepło. Jak ciemność i to zimno zanikają.
-K-Kagami...
-Ci... No już... Jestem obok... Uspokój się...-pogładził mnie po boku.
Co by się ze mną stało, gdyby nie on? Nawet nie chcę o tym myśleć...Ale wiedziałem, że z nim nie jest też najlepiej. Sprawiłem mu taki ból, że nawet dla niego było to ciężkie do zniesienia. Ci wszyscy ludzie mieli rację...To nie oni, tylko ja jestem potworem. Zawsze nim byłem, jestem i zawsze nim będę.
-J-Ja przepraszam...- szepnąłem, oddychając przy tym ciężko i szybko.
Jak to cholernie mnie wykańcza. Na szczęście powstrzymał mnie w odpowiednim momencie. Uspokajał mnie do czasu, gdy całkowicie odzyskałem nad sobą kontrolę. Po chwili puścił mnie. Byłem tak wykończony, że upadłem na kolana. Nie dałem rady nawet wstać. Kagami uśmiechnął się, ale ja wiedziałem, że się do tego zmusza. Było mi tak strasznie przykro i głupio, że musi to przechodzić przeze mnie...Przez to, że ja nie dam rady tego kontrolować. Czerwonowłosy wziął mnie na ręce. Jednak nie otworzył skrzydeł. Był aż tak wykończony. Zacisnąłem zęby.
-No, a teraz zaniosę cię do akademika...-szepnął, idąc ze mną powoli ku naszemu pokojowi.
---
Czerwonowłosy otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Przez całą drogę nie wydusił nawet słowa. Nie dziwie mu się. Po tym wszystkim mi też nie jest łatwo. Cały czas unikał mojego spojrzenia. Wydawał się rozdarty. Chyba sobie uświadomił, że w obecnej chwili nie zdoła mi pomóc...Doskonale to wiedziałem, od samego początku naszej znajomości. Uspokajał mnie tyle razy, zawsze był przy mnie. Osoba, którą widzę, jest dla mnie najcenniejsza. Dlatego teraz ja mu pomogę. Odpocząłem na tyle, by móc poruszać się o własnych siłach. Nie miałem żadnych poważnych ran, ale Kagami...Położyłem rękę na jego ramieniu na znak, że może mnie puścić. Zrobił to bez żadnego słowa. Nadal unikał kontaktu wzrokowego. To do niego niepodobne. Gdyby wszystko było w porządku, zacząłby się uśmiechać i rzucać tekstami, by mnie pocieszyć. Jednak teraz, moja kolej...Stanąłem na podłodze. Otarłem mu krew z kącika ust. Był smutny, rozdarty, jak ja wcześniej...
-Słuchaj Kagami...-przy tym położyłem dłoń na jego policzku, patrząc jak mocne rany mu zadałem-Przepraszam...Nie powinienem był tego tak rozegrać, doskonale wiedziałem, jak to może się skończyć. To nie twoja wina. Nie zdołałbyś mi pomóc, nawet jeżeli tego bardzo chciałeś. To nie jest dla mnie nowość. Takie ryzyko towarzyszy mi odkąd pamiętam, jakoś sobie dam radę. Nawet nie wiesz, jakim jesteś dla mnie wsparciem. Przecież to ty mnie powstrzymałeś, prawda?- uśmiechnąłem się przy tym, by go wesprzeć.
-Nie mów tak... Nie mogę ci pomóc, choć tak bardzo tego chcę... Nie przydam się...- wciąż nie patrzył na mnie...
-Oj, Kagami...-położyłem drugą dłoń na jego twarzy i skierowałem jego twarz tak, by spojrzał na mnie- To nie jest twoja wina. Właśnie dlatego będziemy trenować. Byśmy postawili krok na przód. Przydajesz się i nawet nie zdajesz sobie sprawy jak- w tym momencie zamknąłem oczy i przyłożyłem moje czoło do jego czoła- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Jak klucz i pierścień zaświeciły się? Jak mówiłeś, że to przeznaczenie, że się spotkaliśmy? Jak pomogłeś mi się opanować i ścigałeś się ze mną? Jak troszczyłeś się o mnie, gdy byłem słaby? Jak zaryzykowałeś życiem, by pomóc mi w walce z demonem w lesie? Jak ruszyłeś mi na ratunek, gdy Tatsuya mnie porwał? Jak uśmiechałeś się do mnie wtedy, kiedy ja nie mogłem? Jak zawsze mnie budzisz, a mi nigdy nie chce się wstawać? Jak dzięki twojej obecności odzyskałem siebie po walce z Tatsuyą...-w tym momencie pociekła mi łza z oka- nie mów, że nie dasz rady! Co z tego! Próbuj dalej, a na pewno ci się uda! Ja się nie poddałem przez tyle lat, chociaż nie było nadziei! Razem przez to przejdziemy, dlatego...Dlatego proszę, nie poddawaj się...Zawsze będziesz najcenniejszą osobą w moim życiu...Zawsze...
-Kurwa no....-Kagami się pochylił lekko do przodu, a potem jedyne co mogłem usłyszeć, to szloch.-Jak możesz mówić, że dam radę, skoro nie dam?! Teraz ledwo co ciebie ocaliłem!-krzyknął, a na podłogę zaczęły skapywać łzy.
-Bo jesteś moim wsparciem! Bo ty nigdy się nie poddajesz! Bo JA nigdy się nie poddaję! Okiełznam te moce, choćbym miał to robić przez wieczność! Widzisz moje ręce?!- w tej chwili pokazałem mu ręce pełne blizn- tyle razy się nie poddałem! Tyle razy cierpiałem, nawet nie wyobrażasz sobie jak! Każdego dnia! Ale ten jeden dzień, był wyjątkowy...Ten, w którym ciebie spotkałem! Dzięki tobie zrozumiałem co to przyjaźń, co to jest mieć przyjaciela, co to wsparcie, co to uśmiech, co to śmiech, co to znaczy martwić się o kogoś! Co to znaczy żyć pełnią życia! Kagami, do jasnej cholery, nie poddawaj się po takiej potyczce! To tylko kamyczek na stosie ogromnych głazów! To dopiero początek! To się dopiero zaczyna! Proszę, zrób to...Dla mnie...
Kagami uniósł wzrok pełen łez w moją stronę, a potem do mnie podbiegł, bardzo mocno przytulając. Słyszałem jednak, że nadal cicho szlocha. Odwzajemniłem mocny uścisk i położyłem rękę na jego głowie, głaszcząc go.
-Już spokojnie...Razem damy radę, na pewno...
Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. To musiało nim bardzo wstrząsnąć. Czułem, jak się trzęsie przez ból, który mu wcześniej zadałem. Biedny...cholera jasna, babcia miała rację, ja to tylko tłumię, a nie dominuję, nie opanowuję. Jest coraz gorzej, ale przecież mu tego nie powiem. Nie teraz...
-Boli cię, prawda?
-N-Nie...-objął mnie jeszcze mocniej.
-Kłamca. Odwróć się...
-N-Nie trzeba...-nie chciał mnie puścić.
-Kagami...Nie musisz nic ukrywać. Przecież wiem, że cię boli. Doświadczyłem tego dużo razy, doskonale wiem, jak cierpisz. Daj sobie pomóc.
Czerwonowłosy odwrócił się w końcu. Przypomniałem sobie, w jakim miejscu zadałem mu ból. Muszę znać anatomię, by dobrze wykorzystać moją moc. Dlatego wiem, co zrobić, by mu ulżyć w cierpieniu. Poza tym, babcia zawsze mi pomagała po morderczych treningach ojca. Położyłem mu delikatnie dłonie na karku, przez co zadrżał. Zacząłem masować mu powoli kark, szyję, a później ręką zszedłem na plecy. Ból nie ustanie, bo nie mam mocy leczniczej, ale mogę mu w nim ulżyć. Dłonią gładziłem specjalne partie mięśni, by mu ulżyć, starałem się tak, jak mogłem.
-N-Nie musisz...-szepnął, przecierając twarz
-Cicho bądź, doskonale wiem, jak to jest, gdy ktoś wykręca ci kręgosłup. To wcale nie jest miłe uczucie...
Kagami cicho prychnął, uśmiechając się lekko. Skończyłem masaż i położyłem ręce na jego ramionach
-Usiądź na łóżku, przyniosę apteczkę. 
Wszedłem do łazienki. Ja wcale nie czułem się lepiej. Walnąłem pięścią w blat, przypominając sobie słowa ojca. Drugą ręką złapałem się mocno za włosy. To przez niego straciłem kontrolę. "Tak, mój synu...wiem, że pragniesz krwi i śmierci...". Pierdolony ojciec i matka. Wyjąłem apteczkę z szafki i udałem się w stronę siedzącego na łóżku Kagamiego. Usiadłem obok niego i zacząłem opatrywać mu rany. Miał przy tym taki pusty wzrok...
-Dobra, skończyłem- powiedziałem.
-Mhm...-wydukał.
Wstałem z jego łóżka, zabrałem apteczkę i udałem się do łazienki, ale przez zmęczenie i roztargnienie nie zamknąłem drzwi do końca. Schowałem zestaw pierwszej pomocy i uderzyłem ponownie blat, schylając głowę...
-Kurwa...
Spojrzałem w lustro. Już pojawiły się blizny. Karma wraca, co? Schowałem twarz w dłoniach. Na wspomnienie słów ojca, tego, co zrobiłem Kagamiemu... Przeze mnie jest w takim stanie. 
-Cholera Jasna!-krzycząc, strąciłem jakieś szklane butelki, które stały na blacie, na podłogę. 
Potłukły się. Jaka brama, o co jej chodziło?! Gdzie jest ta brama?! Do cholery! Ja prędzej wszystkich tu pozabijam jak WTEDY, niż ogarnę te moce. Co mam robić?! Co?! Nie będę słuchał tego idioty zwanego ojcem! Cholerne koszmary! Cholerne trupy! Wszędzie tylko masakra, krew i śmierć! Wziąłem w rękę klucz, zerwałem go z szyi i rzuciłem na blat. W ogóle mi nie pomagał, po co on w ogóle tutaj jest?! Jak mam znaleźć tę cholerną bramę, jeżeli ten klucz nic mi nie daje! Chwyciłem się mocno za włosy. Jak ja siebie nienawidzę! Czemu nikt nie może mi powiedzieć, co mam robić! Dopiero po chwili przekonałem się o tym, że drzwi były niedomknięte i Kagami prawdopodobnie wszystko widział i słyszał...
<Kagami?>
Ilość słów:1482

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz