- Nie myślałaś, że chyba ja... - ugiąłem się pod nową falą wesołości -...za coś takiego chciałbym... - Spojrzałem na Olivię i zatoczyłem się ze śmiechu jeszcze raz, widząc jej bezbłędny wyraz twarzy, dokładnie tak, jakby ktoś właśnie sprzedał mi dowcip stulecia. - Naprawdę nie myślałaś, że chyba mógłbym... Och nie, jaki wstyd! - Spojrzałem na nią, kręcąc głową w wyrazie dezaprobaty i przybierając na twarz wyraz żartobliwego skarcenia. Po chwili musiałem ponownie zakryć usta ręką, by stłumić ostatnią falę śmiechu.
- No co? - zapytała oskarżycielskim tonem, lecz cały groźno-stanowczy elekt zniweczony został przez wydawany przez nią dziewczęcy chichot. Nie wiedziałem, czy ta sytuacja bawiła ją w takim samym stopniu jak mnie, czy może po prostu zaraził ją mój śmiech, ale cieszyłem się, że nie jest już taka ponura jak wcześniej.
- Nie mam pojęcia, Olivio, czego zażądała od ciebie w zamian osoba, która ostatnim razem bandażowała ci nogę, ale ja wbrew pozorom nie miałem niczego takiego na myśli. - Usiadłem na krześle, które uprzednio zajmowała Olivia i, opanowawszy się już nieco, podałem jej spodnie.
Nie powiem, sugerowana przez Olivię forma zapłaty za moją drobną przysługę nie była wcale taka zła, jednakże... Czułem się poniekąd rozczarowany faktem, iż białowłosa myślała, że zaoferowałem jej pomoc, zaprosiłem do pokoju i byłem wyjątkowo uprzejmy, ponieważ chodziło mi tylko o jedno. Zgoda, zawsze mogłem tak postąpić, lecz koniec końców nie byłem aż tak płytki. Och, no zgoda, w stosunku do płci przeciwnej zdarzało się, że czasami jednak byłem, niech będzie, ale... nie tym razem. Pomogłem jej z dobroci serca, tyle w tej sprawie.
Olivia zabrała spodnie i bez słowa zaczęła się ubierać. Tym razem grzecznie skupiłem wzrok na suficie, a nie na jej obłędnych nogach. Uświadomiłem sobie, że nic dziwnego, iż wpadła na taki pomysł, skoro jeszcze przed chwilą przyglądałem się im w dość... jednoznaczny sposób. No cóż, nie moja wina, jestem tylko facetem.
- Idziesz czy nie? - zapytała białowłosa, zmierzając do drzwi.
- Gdzie?
- Do stajni. Chyba miałam cię uczyć jeździć, racja?
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Czyli jednak się zgadzasz? - podniosłem się z siedzenia, przeciągnąłem leniwie i spojrzałem jej w oczy. - Wspaniale. Chodźmy.
Gdy opuściliśmy pokój, ze szczęknięciem przekręciłem w zamku klucz i wsunąłem go do tylnej kieszeni spodni. Ruszyliśmy niemal pustym korytarzem w kierunku stajni. Droga nie była długa, jako że mój pokój znajdował się na wylocie.
Po dotarciu na miejsce Olivia poprowadziła mnie do boksu swojego konia. O ile w ogóle dało się go tak nazwać.
Szczerze mówiąc, gdy myślałem o koniu Olivii, miałem na myśli drobną siwą klaczkę o jedwabistej sierści, lśniących kopytkach i grzywie zaplecionej w słodkie warkoczyk, ewentualnie dużego, grubiutkiego, lekko ślamazarnego kucyka o uroczej aparycji i porośniętych gęstą sierścią pęcinach, ale na pewno nie TO COŚ.
To była kara bestia. Ashley był zdecydowanie największym koniem, jakiego miałem okazję kiedykolwiek wyglądać. Mierzył pewnie grubo ponad dwa metry w kłębie i być może miałbym problem, aby pogłaskać go po nim ręką. O ile dobrze pamiętałem, rasa, której był przedstawicielem, nie należała do spokojnych pożeraczy trawy. Po moich plecach przebiegł dreszcz. Nie wątpiłem, że zwierze byłoby zdolne jednym kłapnięciem pyska odgryźć mi dłoń albo zamaszystym kopnięciem potężnych nóg wysłać prosto na tamten świat.
- TO? - wycelowałem palec prosto w nos konia (oczywiście zachowawszy bezpieczną odległość...) i oskarżycielsko spojrzałem na Olivię, dokładnie tak, jakby to ona odpowiadała za niebotyczne rozmiary konia. - TO jest Ashley? - strzelałem przez chwilę rozgorączkowanym wzrokiem to na konia, to na dziewczynę. Musiało to wyglądać przekomicznie. - Błagam cię Liv, powiedz, że żartujesz i chodźmy do tego twojego kucyka...
< Olivia? XD >
Liczba słów: 683
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz