Ranek... Wschodzące słońce i jego promienie, które oświetlają korony drzew i przebijają się przez nie, tworząc niesamowity widok. Świeże powietrze i wiatr, który rozwiewa twoje włosy. Rosa na leśnej trawie, łąkach i polach pod twoimi stopami. Cisza... Ta błoga cisza... Nikogo w pobliżu. Ani jednej żywej duszy, żywej istoty i żadnych problemów dookoła ciebie. Jesteś tylko ty i ja. Stoję pośród drzew na polanie, na którą wpadają ukradkiem coraz to większe promienie słońca... Stoisz na przeciwko mnie... Lecz nie potrafię dostrzec kim jesteś... A więc się pytam... Kim ty jesteś... Lecz ty mi nie odpowiadasz. Dlaczego nic nie mówisz? Boisz się? A może uwielbiasz ciszę. Ten błogi spokój, który się tu otacza. Może masz dość zmartwień i chcesz odpocząć? Nie wiem, ale czuję, że się tego dowiem. Robię krok na przód. Stop. Zaczynasz się na mnie patrzeć czerwonymi ślepiami, lecz nadal nie widzę twojej twarzy. Kim jesteś? Promienie słoneczne omijają tylko ciebie. Stoisz w cieniu, ale dookoła ciebie jest światło. Cień zakrywa twoje oblicze. Nie mogę go dostrzec. Kolejny krok. Stop. Wyciągasz rękę do mnie, lecz po chwili ją zabierasz. Co ty robisz? Mam podejść czy odejść. Daj mi znak, co mam robić. Czuję, że jesteśmy podobni, wręcz tacy sami. Mogę ci pomóc. Chcę ci pomóc. Tylko daj mi wskazówkę, pokaż się. Pokaż mi swe oblicze. Znów podchodzę. Zatrzymuję się. Wyciągam do niego rękę. On niepewnie ją podnosi. Boi się. Nie ufa mi. Pozwól, że zdobędę twe zaufanie. Tylko powiedz, pokaż, daj znak, kim jesteś. Podnosisz rękę do góry, a za tobą i twym palcem pozostaje ognisty ślad i dym w powietrzu. Piszesz coś przede mną. W końcu dajesz mi znak, lecz nie jest on jedyny. Zadajesz mi zagadki. Piszesz i odchodzisz nie udzielając odpowiedzi.
" Dasz mi pożywkę, a przeżyję. Poczęstujesz mnie piciem, a zginę. Czym jestem? "
Czym jesteś? Zagadka. Tajemnica, którą muszę rozwiązać. Pomóc. Nie zabijać... Zdobędę twe zaufanie... I ujrzę twoją twarz...
---
Otworzyłem oczy, a do pokoju wkradało się słońce. Zerwałem się z łóżka. Sen? Jak to... To było takie realne. Jakbym na prawdę tam był... Nie... Ja wiem, że tam byłem! Na polanie i ten ktoś... To się wydarzyło na prawdę. Zagadka... Dasz mi pożywkę, a przeżyję... Poczęstujesz mnie piciem, a zginę. Czym jestem? No właśnie, czym jesteś... Wstałem i ujrzałem leżącego, lecz nie śpiącego Katsukiego na jego łóżku. Hm, dziwne... Tak jakbym coś czuł takiego... Przyglądałem się mu dość dłuższą chwilę, bo straciłem rachubę czasu, zastanawiając się nad zagadką tego ktosia. Katsuki zauważył to i wpił swe ostre spojrzenie we mnie.
- Czego się lampisz zboczeńcu!? - wrzasnął. Czułem, jakbym się obudził dopiero teraz. Jakbym był w transie, a jego donośny głos wyrwał mnie z niego... Dziwne... Bardzo dziwne... Zamrugałem oczami i rozejrzałem się po pokoju, szepcząc.
- Czym jestem... Dasz mi pożywkę, a przeżyję... Poczęstujesz mnie piciem, a zginę... Czym jestem...
Spojrzałem w okno, a słońce oświetlało mi twarz, oślepiając mnie, lecz nie zmrużyłem oczu. Wpatrywałem się w nie, szukając odpowiedzi. Ale chyba coś miałem dziś zrobić... Nie pamiętam... Jestem taki zdezorientowany po tym śnie czy jak? Nie wiem sam... Jeszcze tego nie wiem...
- Jesteś ogoniastym bałwanem.- warknął, bo chyba usłyszał, co mówię, a ja odwróciłem swój wzrok i skierowałem go na niego.
- Bałwan... - chyba coś mi zaświtało. Podszedłem do szafy i zacząłem się ubierać i ogarniać do szkoły, chociaż... Dzisiaj sobie odpuszczę. A pamiętam, miałem się spotkać z jego ojcem. Trudno, to może poczekać. Pójdę tam po południu... Rozwiązanie mam na końcu języka...
- Tak, bałwan palancie. Fajnie, że chodź tyle możesz powiedzieć. Brawo. - warknął. Spojrzałem na swoje ręce, stojąc na środku pokoju. Paliły się niebieskim... Ogniem! Tak, mam to..
- Dasz mi pożywkę, a przeżyję. Poczęstujesz mnie piciem, a zginę... Czym jestem? Jesteś... Ogniem...
- Co ty dzisiaj pierdolisz?! - wstał i podszedł do mnie wściekły. Spojrzałem na niego i podszedłem do biurka. Wziąłem zeszyt z moimi notatkami, lecz nie tymi ze szkoły. Zapisałem zagadkę i jej rozwiązanie oraz naszkicowałem wyciągniętą rękę z ogniem w zewnętrznej części dłoni.
- Odkryję, kim on jest... Jeszcze ujrzę jego twarz...
- Pojebało ciebie do reszty. - warknął, po czym poszedł do łazienki, a ja wziąłem torbę i wybiegłem z pokoju, zostawiając otwarte drzwi i wszystko jak leżało...
---
Nadeszła chwila spotkania z nauczycielem. Co on ode mnie chce, nie wiem, ale mam ważniejsze sprawy na głowie niż użeranie się z nim. Wszedłem do pokoju nauczycielskiego, gdzie znalazłem tylko i wyłącznie jednego nauczyciela - Bangoku Yoshimura...
- Rin Kurushimi... Demon we własnej osobie tutaj przede mną... Ciekawe masz korzenie, nie powiem, że nie. Ze względu na to kim jesteś, szmato i diable, masz nie zbliżać się do mego syna, zrozumiano?
- Słucham?! O co cho-... - lecz ten podły typ mi przerwał i podniósł ton głosu.
- Masz zakaz zbliżania się do mego syna, rozumiesz?! Nie będę tolerował mieszańców w okolicy Katsukiego! On jest czystej, szlachetnej krwi i ma ona pozostać bez skazy...
- WTF... O co panu chodzi. Jakieś kompleksy czy jak?! Nie wybierałem sobie kim mam się urodzić, jasne?!
- Gówno mnie to obchodzi, Rin... - wstał i jak gdyby nigdy nic zawalił mi z liścia w twarz, a później kolanem walnął mnie w brzuch, przez co z moich ust popłynęła krew. Silny jest... Chciał mnie potraktować dziwnym urządzeniem, lecz nie wiem co to. Jedyne co wiem to to, że nie jest dla mnie bezpieczne. Wyciągnąłem rękę do przodu na znak, by przestał i że rozumiem.
- Ok, już dobra... Nie musisz mnie bić pojebie...
- Zważaj na słowa... Demonie... - popatrzył na mnie z góry, a jego oczy od złości się wręcz zaświeciły. Wyszedłem z pokoju nauczycielskiego, obczajając go morderczym wzrokiem i z zakrwawionym policzkiem i ustami udałem się do akademików. Jestem wściekły!
---
Wszedłem do pokoju, a moim oczom ukazał leżący jak gdyby nigdy nic Katsuki. Ha, niezły jest ten typ. Nie wierzę, że doniósł na mnie. Ja pierdole nawet nic nie zrobiłem, a on już jak idiota do tatusia... Nieźle się zapowiada... Wszedłem głębiej do pokoju, a po moim policzku i z ust leciała krew. Spojrzałem na niego morderczym wzrokiem.
- A ty co? Znowu gdzieś się szlajałeś i ci wpierdolili?
- Zamknij mordę! - wrzasnąłem ze złości dość... Głośno i walnąłem pięścią w ścianę, przez co ta jakby pękła pod moją ręką. Katsuki się zaśmiał.
- Czyli ci wpieprzyli? Ale jaja!
Ja byłem coraz bardziej zły. Jego ojciec mnie wkurwił to teraz jeszcze ten idiota będzie mnie wkurzać. Niech on się zamknie...
- Zamknij się syneczku tatusia... Jeżeli boisz się demonków to zakryj się poduszką, bo zaraz jednego ujrzysz!
- Słucham?! A wpieprzyć ci po raz drugi?!
- A ile krwi chcesz stracić?! - wrzasnąłem i wziąłem go za fraki.
- Puszczaj mnie pojebie! - wrzasnął, po czym mnie kopnął w brzuch, a ja automatycznie do puściłem i się cofnąłem, wydobywają z siebie jakby pisk i warknięcie lwa. Zakryłem usta i się cofnąłem.
- Nie wierzę... Jesteś taki sam jak on... - spojrzałem na niego morderczm wzrokiem i skierowałem się do łazienki.
- Jak on?! Jak kto?! - wrzasnął.- Wygarnij mi jebańcu! Dawaj!
- Jak twój ojciec idioto. Jeszcze tego nie zrozumiałeś?
- Ojciec? A co on ma do rzeczy?!
- Słucham?! Udajesz idiotę czy naprawdę taki jesteś?! Wczoraj dzwonił do ciebie, bym do niego poszedł. Zrobiłem to, a ten skurwysyn...
- No słucham?! Co ci takiego biedny demonku zrobił?!
Nie chciało mi się już odpowiadać. Nic do niebo nie dotrze. Dobra Rin spokojnie... Wdech wydech, uspokój się. Byłeś w gorszych sytuacjach... Oparłem się o ścianę i rękawem starłem krew. Nagle ktoś bardzo mocno złapał mnie za włosy.
-Gadaj! No słucham! - wrzasnął. Jego oczy złowrogo rozbłysły czerwienią. Te oczy... Widziałem już je... W śnie czy cokolwiek to było... Takie same... Czy on aby na pewno jest czystej krwi? Pokazałem ostre kły i syknąłem z zamiarem ugryzienia go, by się odwalił. Dostałem kolanem w brzuch po raz kolejny.
-Mam ciebie kurwa wytresować, żebyś przestał syczeć?!-wrzasnął, a ja złapałem się za brzuch. Trzeci cios... Zaraz będzie źle... Uspokój się, spokojnie, to nic takiego...
- Przestań.. - powiedziałem już spokojniej, bo nie chcę rozpętać tu rzezi i bitwy - Przestań wrzeszczeń,bo uszy mi pękną... - ma stanowczo za donośny głos. Moje uszy tego nie udźwigną.
- Nie uciszaj mnie i nie rozkazuj mi, psie! - warknął.
- Puszczaj! - znowu synkąłem i zacząłem się wyrywać, a z uszu poleciała mi strużka krwi, lecz nie zważałem na to.
- Nie! Masz mi powiedzieć! Czego ty kurwa nie rozumiesz!? - wrzasnął, a ja już powoli zacząłem tracić nad soba kontrolę. Jest źle...
- Puszczaj! - syczałem i warczałem, wyrywając się. Po chwili spojrzałem na jego szyję i zacząłem się jej przyglądać.
- Jak mi nie powiesz, psie, nie puszczę ciebie, jasne?! - wrzasnął, po czym poczułem jak moje plecy dotykają ściany.
- Oj puścisz... Powiedz... Jaką masz grupę krwi... - cały czas patrzyłem się na jego szyję, lecz już się nie wyrywałem.
- Co...? Co ciebie to obchodzi!? - wrzasnął.
- Nie chcesz to nie mów, sam się przekonam... - zbliżyłem się do jego szyi i przejechałem po niej swymi ostrymi kłami.
- Co ty odpierdalasz?! - warknął.
- Demon wychodzi na żer... Sami go wywołalićie.... To teraz płaćcie... - wgryzłem się ostro w jego szyję... Ta krew... On nie jest tylko żywiołakiem...
<Kacchan?>
Ilość słów: 1535
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz