Strony

piątek, 22 czerwca 2018

Od Zirhael do Amarina

My? My jesteśmy tymi rycerzami? Nie rozumiem... Co to za dziwna magia? Trzymałam się mocno Amarina, bojąc się każdego uderzenia pioruna, jakie było obok nas. Uderzenie, za uderzeniem. Grzmot, za grzmotem. Błysk, za błyskiem. A po tym? Znowu ciemność, którą raz co raz rozdzierały uderzenia. Nie wiem, czy boję się burzy. Na to wygląda, że chyba trochę tak. Mocno zacisnęłam dłonie, nieco drżąc ze strachu. Jakie to było przerażające...
-M-My? Jak to my...? J-Jestem rycerzem? J-Jak to? Nie rozumiem...-szepnęłam cicho do Amarina.
Amarin wydawał się jakiś dziwny... Taki... Po prostu inny. Nie wiedziałam dokładnie o co chodzi... Byłam pewna, że nie dowiem się tego tak łatwo.
- To chyba... Krwawi jeźdźcy, z tego, co pamiętam...
-K-Krwawi jeźdźcy...? Oni byli w legendzie... Nie rozumiem...-wsunęłam dłoń w swoje włosy.
- Ja... Ja też nie.. - lekko się zaśmiał, patrząc w niebo.
-Amarin... Wrócę już do pokoju. Jest strasznie zimno, a ja nie znoszę deszczy.-powiedziałam cicho, wstając z ziemi i otrzepałam swoją sukienkę z grudek jakie na niej były.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i podniósł mnie za uda na swoje plecy. Kierował się w stronę domu, milcząc. Zaczerwieniłam się nieco, trzymając się za jego szyję.
-A-Amarin? Co ty wyprawiasz? Nie będę ci przeszkadzała...-mruknęłam cicho.
- Nigdy mi nie przeszkadzasz... W końcu... Szukałem ciebie tyle lat... Lecz dopóki nie osiągnę swojego celu, nie mam się z czego cieszyć...
-Celu? A jaki on jest?-zapytałam.
- Jakby to powiedzieć... Wrócenie na stałe tutaj? Chyba tak to można ująć...
-Przecież tutaj jesteś... Co jest nie tak?
Lekko się zaśmiał. Czasami go nie rozumiem, ale to tylko dodaje mu moim zdaniem większego uroku...
- Dam ci jedną wskazówkę... Nie ma mnie...Jesteśmy "my"...
-M-My? Jak to my? Przecież jestem obok ciebie, ty jesteś przy mnie... Amarin...
- Jesteś pewna, jaskółko? - po raz pierwszy od czasu ponownego spotkania tak mnie nazwał. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mnie. Nagle, zatarł mi się obraz i w mignięciu ujrzałam drugiego Amarina, który uśmiechał się do mnie szeroko. Tuż po zniknięciu widma, chłopak ruszył dalej.
-A-Amarin... P-Powiedziałeś do mnie... J-Jaskółko...?-szepnęłam z niedowierzaniem.
- Owszem... - szepnął. - Dam ci powód do główkowania przez najbliższe tygodnie. Kim naprawdę jestem?-K-Kim? Jesteś sobą, Amarin...
- Ale... Jaki Amarin jest mną? Jak skończy się pełnia, zniknę, a drugi ja nie będzie pamiętać, co się tu stało...
-Jak to jaki... Każda z twoich twarzy, jest tobą... Na pewno was coś łączy...
- Oj to na pewno.. Łączysz nas ty...
-Ja? Jak to ja?-zapytałam zaskoczona.
- Po prostu... Ta sama Zirhael, którą teraz trzymam i która pewnie cierpi przez tego drugiego mnie. Ta własnie jaskółka..
-J-Ja nie cierpię. Nie mów tak, Amarinku... Wszystko jest dobrze...-szepnęłam, gładząc jego ramiona.
Oczywiście, że kłamałam. Nie mogłam powiedzieć przecież, że jestem nieszczęśliwa, bo mnie nie traktuje jako kobietę, tylko jako swoją słabość. Nie, nie.
- Mnie nie oszukasz... Zawsze jak kłamiesz, twoje serce przyśpiesza, a policzki robią się czerwone...
-A-Amarin... N-Nie... Nie kłamię, naprawdę...-szepnęłam, wtulając się w jego kark i zaczęłam mocniej czuć jego zapach, przez co moje serce zaczęło jeszcze szybciej bić.
Znaleźliśmy się po kilkunastu minutach w mieszkaniu. Amarin położył mnie na łóżku i przykrył kołdrą. Był opiekuńczy... Oczywiście, że taki będzie. To mój mały Amarinek, którego ja... kocham. Bardzo mocno kocham....
-Mój czas powoli się kurczy...
-Czas? Kurczy? Co masz na myśli? Amarinku?-szepnęłam.
- Gdy nastanie ranek, zniknę, a na moje miejsce pojawi się tamten Amarin. Nie będzie tego pamiętać...
-Z-Znikniesz...? -złapałam jego dłoń, po czym zacisnęłam ją.-A-Amarin...
- Ta... Pojawiam się tylko podczas pełni. Nie mam "siły", by zdobyć się na coś więcej.. jeszcze pracuję nad tym wszystkim...
-A-Amarin... Ja... Nie chcę... Tamten mówi, że jestem jego słabością... T-To... Ja nie wiem, jak to mam brać. Jako rzecz pozytywna, czy negatywna...
- Posłuchaj, Zirhael... - założył mój kosmyk włosów za ucho - On nie potrafi odczuwać tak kolorowych emocji... Dlaczego? Bo ja je mam... Ja jestem tym twoim małym Amarinkiem... Tylko, że... Nie wiesz o mnie wszystkiego. Tak, ukryłem to przed tobą. Zupełnie niepotrzebnie.. Można powiedzieć, że się rozdzieliliśmy. Przez naszą rozłąkę ja straciłem kontrolę. To dość.. Skomplikowane...
-Amarin... Nie obchodzi mnie to... Chcę, aby każdy z was mnie kochał... Ja też będę kochała każdego Amarina... Dla mnie jesteś najważniejszą osobą na ziemi... Tylko ciebie... P-Proszę...-szepnęłam, patrząc mu w oczy.
- Zirhael.. Nie da kochać się dwóch naraz... Nawet tego nie próbuj... Ja tu jeszcze wrócę... Znajdę sposób. Teraz jesteśmy jakby.. rozdzieleni, pomieszani.. coś jak rozdwojenie jaźni... A co do słabości... - wstał, kierując się do wyjścia. Spojrzał na mnie zza pleców - Chodziło mu o tą pozytywną wersję...
-Amarin... Nie idź. Proszę. Nie chcę być sama.-wstałam z łóżka, po czym podbiegłam do niego, przytulając się do jego pleców.
- Wytrzymaj... Dla mnie... - piorun walą niedaleko, a jego błysk oświetlił mieszkanie. 
Wtedy obraz Amarina znów się zamazał. Spojrzałam na to przerażona i złapałam dłoń chłopaka. Czułam łzy w oczach. Stanęłam więc naprzeciwko niego i pocałowałam go delikatnie w usta.
-Nie zapomnij... O mnie...-szepnęłam.
- Nie zapomnę... Dokończę i scalę to, co sam zacząłem... - jego dłoń wyślizgnęła się z mojej dłoni. Odszedł... Czułam napływające do oczu łzy. Mimo to, podeszłam z powrotem do łóżka chłopaka, siadając na nim. Zacisnęłam dłoń w miejscu, gdzie było moje serce. Tak bardzo bolało... Bolało, że nie mogę mu pomóc. Choć tak bardzo chcę, nic nie mogę zrobić. Jestem w tym momencie bezbronna. Nawet nie mogę... Nie. Nie zrobię tego. Spojrzałam na swoją rękę, po czym odchyliłam głowę do tyłu. Jak to boli... Boli, że nie mogę być przy nim... Nagle z cienia wyszła Zaphara, moja pupilka. Lisek od razu wskoczył mi na kolana i zaczął się przymilać. Pogładziłam ją po głowie, zamykając ze smutkiem oczy.
-Dlaczego nie mogę mu pomóc...-szepnęłam cicho do siebie.
<Amariś?>
Ilość słów: 944

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz