Strony

sobota, 10 marca 2018

Od Shane'a do Dirhaela

Gorące krople wody z charakterystycznym dźwiękiem uderzały o łazienkowe kafelki, matową szybkę prysznica oraz moją nagą skórę. Z cichym westchnięciem oparłem się o ścianę, zwiesiłem głowę, pozwalając tym samym opaść moim ciemnym włosom na twarz; byłem cholernie zmęczony. Ba! Byłem aż tak wyczerpany psychicznie i fizycznie, że momentalnie po przekroczeniu progu domu zaczęły mi się kleić oczu. Szczerze to nie byłem tym zbytnio zdziwiony, nawet jeżeli przez całe życie targała mną nieodstępująca na krok bezsenność. Kto nie chciałby zakończyć tak dłużącego się oraz uciążliwego dnia? W historii mojej egzystencji w szkole to ostatnie dwadzieścia cztery godziny były jednymi z najgorszych, które miałem dane tutaj przeżyć. Wpierw kretyn, który śmie się nazywać moim współlokatorem, brutalnie mnie budzi, potem gdy chcę w spokoju i bez wadzenia komukolwiek urwać się z lekcji oraz pójść do akademika, napotykam idiotę numer jeden; nie mogło to się skończyć inaczej niż prawie moim zejściem z tego świata, krwotokiem z nosa, podczas którego pozbyłem się jednej czwartej krwi. Dopełnieniem całego tego teatrzyku było spotkanie nauczyciela, co równało się z późniejszą wizytą w gabinecie pielęgniarskim… No co jednak mogło pójść nie tak? Pielęgniarki nie było? Ojej… Jednak to nie była najgorsza część tego uroczego dnia, oj nie. Mój jakże wspaniały i inteligentny współlokator postanowił zaprowadzić mnie do pustego, pozbawionego obecności jakiegokolwiek człowieka lasu i pokazać mi… duchy. Hit. Pierdolony hit. Szczerze, to jedynym pytaniem, które mi się nasuwało po tym wszystkim, było to, jakim trzeba być kretynem, aby zgodzić się pójść do jakiegoś odosobnionego miejsca ze schizofrenikiem, który rzekomo widzi zjawy z zaświatów. Chyba tylko ja byłem aż tak ułomny – przykre, ale jak bardzo prawdziwe. Wracając, tak naprawdę, gdy Dirhael w rzeczonym lesie zaczął odprawiać jakieś egzorcyzmy oraz inne dziwnego rodzaju rzeczy, to już byłem pogodzony ze swoją nieuniknioną śmiercią. Naprawdę. Ten psychopata mógł zrobić wszystko – w przenośni i w dosłownym znaczeniu tego słowa. Jednakże coś w jego spierdolonym totalnie mózgu się przestawiło, co sprawiło, że teraz ‘spokojnie’ mogłem się załamywać psychicznie pod prysznicem. Oczywiście, to nie mógł być koniec tej jakże uroczej historii – w drodze powrotnej zgubiliśmy się ponad dziesięć razy. Całą beznadziejność sytuacji dopełniała ulewa, która musiała się pojawić akurat w momencie, gdy byliśmy kompletnie zgubieni w pierdolonym lesie. No co mogło pójść nie tak? Odgarnąłem dłonią mokre włosy z czoła i zakręciłem wodę. Może przez przypadek udało mi się wyczerpać całą ciepłą wodę? Oj, byłby to bardzo milutki akcent dzisiejszego i tak spierdolonego wieczoru. Mój kącik ust nieznacznie drgnął, byłem już tak cholernie zmęczony, że nawet drobne gesty sprawiały mi nienaturalne przemęczenie. Gdy przebrałem się w jakieś ubrania, które służyły mi jako piżamę, podszedłem do umywalki i oparłem się o nią dłońmi. Nie miałem zbytnio ochoty wychodzić z tego pomieszczenia na konfrontację z moim jakże normalnym oraz sympatycznym współlokatorem. Miałem go w cholerę dość. Ten człowiek już samą obecnością sprawiał, że we mnie zaczynało się momentalnie gotować. Na tę chwilę, gdybym miał sposobność zamordowania tego człowieka, to bym się nie wahał ani sekundy. Śmierć albo chociażby zmiana szkoły przez tego schizofrenika byłaby dla mnie zbawienną wieścią. Westchnąłem, kręcąc głową; jak na razie to byłem skazany na obecność tego kretyna. Daję mu i sobie maksymalnie dwa miesiące, zanim któryś z nas wniesie o zmianę pokoju oraz współlokatora. Z wielką chęcią zrobię z jego uroczego życia istne piekło, naprawdę. I akurat w tej kwestii nikt nie musi mnie do tego namawiać – zrobię to z czystą przyjemnością. Zacisnąłem palce na białej armaturze i uniosłem wzrok; napotkałem swoje odbicie w lustrze. Zmarszczyłem brwi, gdy jedna dość niepozorna rzecz na pierwszy rzut oka, przykuła mój wzrok. Przekląłem pod nosem. Moja dłoń się uniosła, a palcami dotknąłem niepokojących śladów na mojej szyi. Na całej prawej stronie oraz obojczyku rozciągały się fioletowo czerwonawe ślady, gdzieniegdzie przechodzące w ciemno bordo, które w żadnym stopniu nie wyglądały na sympatyczne. Cicho syknąłem, gdy przez za mocny dotyk tego ścierwa po całym ciele przeszedł mnie spazm bólu. Na moją twarz wypłynął lekki grymas; nienawidziłem tego cholerstwa. Za każdym razem po zbyt dużym i częstym użyciu mocy na moim ciele pojawiała się proporcjonalna ilość siniaków, zadrapań, otarć i tak dalej do sprawionego bólu sympatycznej ofierze. Nie powiem, to było bardzo uciążliwe. Gdyby nie ten mankament, to byłbym w stanie mówić, że mam umiejętność bez jakiejkolwiek wady czy skazy. Rzuciłem ostatnie, krótkie spojrzenie w lustro na moje przepiękne malunki na skórze i odwróciłem się na pięcie, kierując się w stronę drzwi. Po wyjściu z łazienki mój wzrok przykuł Dirhael, który ni to spał oparty o framugę drzwi wejściowych, ni je gwałcił. Moje brwi powędrowały wysoko w górę, ominąłem go, rzucając mu jedynie pogardliwe spojrzenie. Pierwszy raz z taką radością znalazłem się w łóżku, opatuliłem od stóp do głów kołdrą. Szczerze, to nawet nie wiem, kiedy zmógł mnie sen.
~*~
O tak, ten dzień będzie istną poezją, czystym dopełnieniem mojej i tak beznadziejnej egzystencji. Z czysto ironicznym uśmiechem na ustach przemierzałem korytarze uroczego Auris, siejąc pogardę i nienawiść do tych wszystkich ludzi mnie otaczających. Kolejny dzień wyrwany z mojego życia z przecudowną etykietką, oznajmującą, że ten dzień będzie tak samo obrzydliwie zły, jak poprzedni. W moich oczach momentalnie rozbłysła żądza mordu, a po kręgosłupie przeszedł mnie bardzo, ale to bardzo nieprzyjemny dreszcz. Na wspomnienia o wczorajszym dniu w moim wnętrzu budził się demon, który pragnął upierdolić łeb pewnej osobie, której imię zaczynało się na literę ‘D’, a kończyło na ‘L’. Z coraz to większym uśmiechem wymalowanym na twarzy przystanąłem koło klasy chemicznej. Emanowało ode mnie czyste wkurwienie. Ze złością spojrzałem na grupkę uczniów, która śmiała się zwać moją klasę i rzuciłem im pogardliwe spojrzenie. Niewdzięczne robactwo. Prychnąłem, odwracając głowę, wbijając tym samym swoje oczy w drzwi z plakietką oznajmiającą wszem wobec o tym, że za tym plastikiem znajduje się czysta otchłań piekieł oraz miejsce występowania najgorszego ścierwa, prawdziwego demona, skrywającego się za maską ‘przemiłej’ kobiety. Pani Kibo – najgorsza kreatura ludzkiego świata, człowiek zrodzony po to, by psuć każdą chwilę twojego życia, potwór, który żywi się życiodajną energią i jak głoszą pogłoski, sercami i innymi wnętrznościami nieuważnych uczniów. Diabeł w owczej skórze, który tylko czeka, aż się potkniesz, by móc wystawić ci na koniec semestru zagrożenie z jej jakże cudownego przedmiotu, jakim jest chemia. Gdyby ona mogła, to by moją klasę dawno temu rozpuściła w kwasie; chociaż kto wie, co się kryje w jej piekielnej głowie – może akurat tego dnia odpalą jej wrotki i postanowi pokazać swoją prawdziwą, diabelną twarz? Fuknąłem cicho pod nosem, gdy przez korytarz rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Moje oczy zwęziły się w momencie, którym spostrzegłem kierującą się w stronę klasy chemicznej nauczycielkę; jak ja tej kobiety nienawidziłem. Była to chyba jedyna nauczycielka w tej szkole, którą darzyłem aż taką zło wrogością i nienawiścią – jednak zasłużyła sobie na to. Prychnąłem, a po otworzeniu drzwi do sali udałem się za falą uczniów. Czy to źle, że nie kojarzyłem połowy tych twarzy? Być może. Cokolwiek… Pokręciłem głową i skierowałem się w stronę mojej ławki, czyli dokładnie na samym końcu tego królestwa szatana. Z jednej strony byłem w najgorszym położeniu, jeżeli chodzi o ucieczkę przed krwiożerczym monstrum zwanym panią Kibo, lecz z drugiej strony zbyt bliski kontakt z tą kreaturą powodował u mnie natychmiastowe odruchy wymiotne. Siadając na krześle, przypomniała mi się moja wczorajsza myśl o zarzyganiu korytarza przed tym przytułkiem ciemności. Z perspektywy drugiego dnia dalej wydawał się to bardzo dobry plan. Uśmiechnąłem się pod nosem i wyciągnąłem z czarnej torby coś na wzór zeszytu, chociaż po szybkim przekartkowaniu bardziej przypominał on pamiętnik z przeżytych egzorcyzmów. Tłumaczenie pani Kibo było czymś na kształt wypędzania demonów z uczniów, niżeli próbą nauczenia czegokolwiek naszej bandy bezmózgich osiemnastolatków… A podobno Auris miało być świetną szkołą. Zakręciłem długopisem palcami i wbiłem złowieszczy wzrok w postać, która po krótkim przywitaniu, sprawdzeniu listy obecności, zaczęła bazgrać coś markerem po tablicy. Jak gdyby kogokolwiek to interesowało. Wzrokiem przesunąłem po klasie, która tak samo, jak ja miała kompletnie gdzieś fakt, że demon rozpoczął lekcję. Mój kącik ust drgnął, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że jeszcze kilka minut w takim chaosie, a mój kochany diabeł wybuchnie i najpewniej zafunduje nam cholernie trudną kartkówkę. Niby ten system nie miał luk, lecz miał zasadniczy mankament, który decydował o tym, że za każdym razem dostawałem dobrą oceną bez nauki. Notatki Kibo. Zawsze brała z nich zagadnienia do kartkówek, sprawdzianów i nigdy, ale to przenigdy się z nim nie rozstawała. Wyciągnąłem przed siebie ręce i rozprostowałem palce – czysty przypadek, że miałem moc lewitacji przedmiotami, prawda? Momentalnie oczy mi się zaświeciły, gdy szatańskie ślepia należące do cudownej nauczycielki chemii zwróciły się naszą stronę. Malowało się w nich czyste oburzenie tym, że jesteśmy takimi bezczelnymi gówniarzami, którzy nie potrafią chwili poświęcić na przyswojenie materiału. Czyżbym zgadł? Ach, moja intuicja się nigdy nie myliła – kilka minut później cała klasa była zmuszona wyciągnąć karteczki. Nawet nie wiecie, z jakim uśmiechem na twarzy pisałem pytania oraz zagadnienia dyktowane przez tę upiorzycę. Teraz wystarczyło jedynie czekać, aż kochana pani Kibo odwróci wzrok ze swojego jakże cennego dla mojej osoby notatnika.
~*~
Z największą wściekłością, na jaką było mnie stać (czyli na przeogromną), otworzyłem drzwi od akademika. Byłem ostro wkurwiony i… mokry. Od stóp do głów byłem przemoczony, woda wręcz lała się strumieniami z moich ubrań, włosów. Czy to jakiś żart albo złośliwość losu, czy tylko jestem aż tak przegranym człowiekiem? Ze złością odgarnąłem włosy z czoła – ja tylko chciałem w spokoju wrócić do swojego pokoju po męczącym dniu w szkole… Ale nie! Przecież musiało lunąć wtedy, gdy akurat miałem wyjść z tego przytułku zepsutych i zniszczonych dusz. No po prostu musiało! Szybko przemierzyłem korytarz akademika, zwęziłem oczy, spoglądając na drzwi należącego do mojego pokoju. Mojego, jak ja bym chciał, żeby on należał tylko do mnie. Kolejny raz los postanowił zakpić sobie z mojej osoby i postanowił wcisnąć mi w gratisie beznadziei życia pieprzonego schizofrenika. Czy może być gorzej? Zazgrzytałem zębami, nacisnąłem klamkę. Niemiłosierny huk rozległ się, gdy drzwi trzasnęły o ścianę. Nie miałem siły udawać przed tą skretyniałą kupą schizofrenii, że jestem oazą miłości oraz przyjaźni. Niech wie, że ma się do mnie dzisiaj nie odzywać i mnie nie wkurwiać. Wkroczyłem do pokoju, z oczami pełnymi pogardy spojrzałem na mojego dość zaskoczonego nagłą moją obecnością. Zwęziłem oczy, spoglądając na mojego psa, który jak gdyby nigdy nic leżał sobie koło tego idioty. Zdradziecka, dwulicowa menda. Fuknąłem i odwróciłem się na pięcie; rzuciłem torbę na ziemię. Sekundę później zdjąłem z siebie przemoczoną czarną bluzę, która wręcz pływała w wodzie. Przypominała ona bardziej rozgotowany papier niżeli jakiekolwiek ubranie. Rzuciłem wzorkiem po swojej części pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek do przebrania, oczywiście jak na złość niczego nie było. Wiązanka przekleństw wydobyła się z moich ust i ze wściekłością zacząłem rzucać się we wszystkie strony i boki w poszukiwaniu suchej bluzy. No kurwa mać… Jest! Przewróciłem oczami, gdy w końcu znalazłem jakiekolwiek ubranie. Zacząłem wkładać bluzę, jednak coś skutecznie mi w tym przeszkodziło.
- Co się kurwa patrzysz?

< zacznijmy zabawę moja droga nie wiem rób co chcesz ma być fajnie >
Liczba słów: 1792

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz