poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Od Dirhaela do Shane'a

Co było snem? A co jawą? Po raz kolejny tego dnia niespodziewanie wyrwany ze snu otworzyłem swe zmęczone oczy. Przedramię przyłożyłem do czoła, czując, że jest ono gorące. Momentalnie przeszedł mnie nieprzyjemny, zimny dreszcz — symptom gorączki. Uśmiechnąłem się mimowolnie, nikło; z czystej bezsilności, poniekąd bólu. Z pleców przekręciłem się na prawy bok, by być twarzą do otaczającego mnie pokoju, jednak wszystko, co znajdowało się dalej niż metr ode mnie, było rozmazane. Cholerna wada wzroku. Wyciągnąłem dłoń w stronę stolika nocnego, gdzie powinny znajdować się moje okulary, ale... nie było ich tam. Spadły? Lekko podniosłem się z nadzieją, że dzięki temu uda mi się zobaczyć to, co jest na podłodze, ale wiedząc, że to nie ma sensu, powróciłem na swoją poprzednią pozycję. Nie, one nie mogły spaść. Zawsze kładłem je w bezpieczne miejsce, by to się na pewno nie stało, bo już raz przez taką nieuwagę mi się stłukły. Zatem zrobił to mój zapchlony kocur? Zwalił je, próbując posadzić swoją tłustą dupę na jednej z leżących na meblu książek? Nie; wtedy by zrzucił dosłownie wszystko, a poza tym pewnie bym to usłyszał podczas snu. Więc musiał to zrobić mój pieprzony wspólokatorek, którego imię – Shane – było chyba jego jedyną ludzką częścią. Bo to, hmn, „coś”, raczej nie miało w sobie człowieczeństwa, uczuć, empatii, czegokolwiek, może poza nienawiścią i wiecznym wkurwieniem na świat, a przede wszystkim na mnie. Zresztą... czy ja naprawdę zrobiłem coś, czym mógłbym mu zaszkodzić? Nie licząc tej początkowej wpadki z drzwiami, wczorajszego pobytu w lesie... cholera. Jestem równie dziwny, co on. O ile to możliwe. Chyba nie. A jeśli... nie, on jest nadal dużo gorszy, niż ja. To nie podlegało żadnej wątpliwości. Pokręciłem głową. Czułem się niczym małe dziecko, które próbowało odkryć największe tajemnice wszechświata, poczynając od tego, że kupa nie smakuje jak czekolada. Nie, żebym kiedyś próbował... ale jakieś małe dziecko raczej kiedyś tak zrobiło, prawda? Może Shane miał kiedyś takie pomysły i dlatego teraz ma ciągle taką zniesmaczoną minę? Zaśmiałem się cicho, z własnej bezsilności i głupoty. Przekręciłem się na plecy, a kątem oka dostrzegłem, że coś małego i grubego wskakuje mi na łóżko.
– Wiesz co, Jerome? – rzekłem do zwierzęcia. – Chyba majaczę. Albo umieram. To w sumie to samo, prawda?
Poczułem, że stwór wchodzi mi na nogi i idąc wzdłuż mojego ciała, zbliża się do mojej głowy.
– No chodź grubasie, chodź. – Wyciągnąłem rękę w jego stronę. – Ale trochę delikatniej chodź. – Cicho syknąłem, gdy jego łapa wbiła się między moje żebra, a brzuch. – Nawet nie przeprosisz, co?
Przymknąłem oczy, gdy poczułem, że mała główka wepchnęła się pod moje palce. Zacząłem ją głaskać i miziać, lecz coś było nie tak. Zwierz był znacznie milszy w dotyku, delikatniejszy, miększy. Jego uszy odstawały, a ponadto cała jego głowa była większa. Przyłożyłem dłonie do talii zwierzęcia i z nieznacznym trudem uniosłem go do góry.
– Miękkie – powiedziałem, uchylając oczy. – Nie jesteś Jero – stwierdziłem z oczywistością w głosie. – Nie jesteś kotem – dodałem.
Tuż przede mną znajdował się równie gruby, lecz za to rudy i milszy w dotyku pies, który właśnie postanowił pokazać swój jęzor całemu światu. Jak jej było... Chin? Chiny? China? Kto wie. Jej tyłek, niczym samonapędzająca się motorówka, wibrował we wszystkie możliwe strony. Dziwne uczucie. Jednak zastanowiła mnie jeszcze jedną rzecz... dlaczego ten pies, zamiast merdać ogonem, zachowywał się jak swój właściciel-paralityk? Czy ona w ogóle miała ogon...? To zaczęło mnie zastanawiać, ale nie, nie będę macać psa mojego współlokatora po dupie. Opuściłem Chińczyka na moją klatkę piersiową.
– Co jest, mała, co? – Palcem dotknąłem jej mokrego noska. – Chcesz się pomiziać? Poprzytulać?
Jakby w odpowiedzi szczeknęła. Zeszła ze mnie na łóżko, próbując wleźć mi pod kołdrę. Otworzyłem oczy ze zdziwienia. Wow. To coś serio potrafiło używać mózgu, przynajmniej w odróżnieniu od swojego właściciela. Oczywiście, jako człowiek z dobrą duszą i sercem pozwoliłem jej położyć się obok mnie. Długo nie musiałem czekać, by wtulona w moją rękę, zasnęła. To samo po krótkiej chwili stało się ze mną.
~*~
Trzask. Cholerny pieprzony huk pobudził moje wszystkie komórki w ciele do nagłego wybudzenia się ze snu. Automatycznie podniosłem się do pozycji siedzącej, w duchu wyklinając cały ten jakże cudowny świat i tego, kto to zrobił. K t o? Wciąż oszołomiony, spojrzałem w stronę drzwi, gdzie stała pewna, dla mnie, niestety, rozmazana postać. Jednak widząc tą czarną plamę na jego głowie i czując bijącą od niego negatywną energię..
Och. Cześć, Shane. Jaka szkoda, że nie zdechłeś w szkole.
Natychmiastowo sięgnąłem po okulary, leżące na stoliku nocnym i je założyłem, by móc lepiej widzieć mojego „kolegę”. Dopiero po zrozumieniu, że świat stał się dla mnie wyraźny, przypomniałem sobie, że... wcześniej ich tam nie było, że nie mogłem ich znaleźć. Naprawdę byłem aż tak ślepy? Czy to chłopak miał rację, nazywając mnie wciąż tym schizofrenikiem? Wyobrażam sobie, że nie ma czegoś, co naprawdę istnieje?
Westchnąłem niewystarczająco głośno, by ciemnowłosy mógł mnie usłyszeć, a potem znów skupiłem na nim swą nieustającą uwagę. Nie przywitał się, nic nie powiedział, jedynie obdarzył moją osobę pogardliwym, pełnym nienawiści spojrzeniem godnym najbardziej wkurwionego człowieka na ziemi. Czyżby tym sposobem zechciał mi ukazać, iż tego dnia mam z nim nie nawiązywać żadnej głębszej relacji? Och, skoro tak bardzo tego pragnął, to zamierzałem spełnić jego prośbę, lecz mimo to coś sprawiło, że nie byłem w stanie oderwać od Shane'a swego zaciekawionego wzroku.
Ciemna bluza, w którą był odziany tego dnia, niemalże rozpływa się od nadmiaru pochłoniętej wody. Podobnie było z jego spodniami, jak i butami. Napotkał go upojny deszcz? Ulewa? Nawałnica? W tym momencie moich rozmyślań fuknął i rzucił swą torbę na ziemię. A zaraz po tym jego dłonie powędrował na dolną granicę ściągacza bluzy, za które natychmiastowo pociągnął, unosząc swoje ręce do góry...
Po kolejnej sekundzie górna część jego stroju wylądowała na podłodze.
Darmowy striptiz?
Tak więc stanął naprzeciwko mych oczu na wpół nagi. Dopiero wtedy dostrzegłem, iż jego hebanowe włosy także były przemoczone. Pojedyncze kropelki, spływające w zwichrowanych kosmyków powoli opadały na jego rozgrzaną ze złości, ze zmęczenia, do czerwoności twarz, tworząc na niej coś na wzór łez lub kropli potu, by potem zakończyć swą podróż na jego klatce piersiowej. Shane, całkowicie na to nie zważając, błądził oszalałym wzrokiem po całym pomieszczeniu, w poszukiwaniu... czegoś. Ręcznika? Nowej bluzki? W międzyczasie z jego ust wydobyła się wiązanka przekleństw, ku mojemu zdziwieniu, nieskierowana w moją stronę. Aż w końcu coś znalazł. Schylił się i to chwycił, wyprostowując się. Najwyraźniej nie zamierzał się wytrzeć, gdyż od razu zaczął zakładać znalezisko na swe oblicze. Wolał, by to właśnie to wchłonęło samotne, opadłe krople deszczu? Kiedy jego głowa przecisnęła się przez górny wylot stroju, poczułem, że pełnym wzgardy spojrzeniem spogląda na mnie, swojego współlokatora.
– Co się kurwa patrzysz? – wypowiedział, nie fatygując się nawet tym, by ubrać się do końca.
Oniemiałem.
– Nie patrzę się na ciebie – wypaliłem, nie zważając na wagę swoich słów i na niewielkie kłamstwo z nich wynikające.
Spojrzenie przeniosłem z klatki piersiowej na twarz, a najdokładniej na jego różowe oczy.  Dokończył zakładać swoją bluzę, a następnie uważnie ją poprawił, by na pewno nie odkryć przede mną większej ilości sekretów swojego ciała i by ukryć to, co wcześniej z niewiadomą świadomością odsłonił.
Zatrzymał się tak, jakby właśnie wyłączył się z życia.  W niemocy jego wąskie, malinowe usta rozchyliły się, ukazując przy tym niepełny rząd  śnieżnobiałych zębów. Dłoń chłopaka, powieka, brew zaczęły z pozoru nieznacznie, lecz z czasem coraz bardziej drżeć. Nie; on cały się trząsł. W pewnym momencie zacisnął swą chudą dłoń w pięść i otworzył szerzej usta. Całkiem... Oczami wyobraźni widziałem, jak powoli prostuje palce, by użyć na mnie swej brutalnej mocy, ale zamiast tego...
– Spierdalaj – fuknął z niemałym obrzydzeniem i niechęcią.
 Odwrócił się na pięcie, a w następnej chwili był już zamknięty w łazience. Chyba nie chciałbym wiedzieć, co właśnie ubzdurał sobie w tej swojej pustej główce albo raczej co uznał, że ja sobie wyobraziłem. Zamrugałem parokrotnie, próbując przeanalizować to, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku chwil.
Czy ja się wpatrywałem w ciało o cztery lata młodszego chłopaka, w dodatku mojego współlokatora?
Poczułem się... źle.  Tak cholernie mocno źle. Momentalnie coś jakby ścisnęło mnie za serce, odcinając mi przy tym dostęp powietrza. Było mi niedobrze z samym sobą. Gula podeszła mi do gardła, gdy uprzytomniałem sobie, że nadal wpatruję się w to miejsce, w którym stał Shane. Chociaż jedno muszę przyznać – ciało miał całkiem niezłe. Co prawda, był chudy i blady, ale bynajmniej nie było to wadą.
Westchnąłem i prostując obolały kręgosłup, przeciągnąłem się na łóżku. Dosłownie w tej samej chwili do mojej umysłu trafiła kolejna fala bólu. Czy to karma za moje dziwne myśli? Jednakże ten atak nie był tak silny, jak poprzednie, co dało mi wiarę w to, że szybciej powrócę do zdrowia. A jeśli o to chodzi... niestety, moje wszystkie zbawienne proszki skończyły się poprzedniego wieczora, więc już nie miałem czego zażyć, by chociaż delikatnie poprawić swój zjebany nastrój.  Pora było coś z tym zrobić.  W końcu nie mogę całego dnia spędzić w pokoju, prawda? Wstając z łóżka, po raz ostatni pogłaskałem po główce leżącą obok mnie psinę. Podszedłem do szafy i wyjąłem z niej pierwszą lepszą bluzę i spodnie.  Cóż, chociaż perspektywa ubrania się w jakąś koszulę była kusząca, to jednak tego nie zrobiłem.  W końcu miałem zamiar pójść jedynie do pielęgniarki i ewentualnie do szkolnego sklepiku, by kupić sobie coś do jedzenia. Tylko która była godzina? Niespiesznie rzuciłem okiem na zegarek zdobiący mój nadgarstek. Wskazówki na nim jednoznacznie wskazywały, że zajęcia już dawno się skończyły. Czyli idealnie; wątpliwe było to, bym spotkał kogoś znajomego.
Mój wzrok powędrował na drzwi prowadzące do łazienki. Czy powinienem poczekać na to, aż chłopak z nich wyjdzie, bym mógł się w spokoju w niej przebrać? Wydawało mi się, że znając jego, w tym miejscu mógłby być naprawdę długo.  Obawiałem się tego, że w międzyczasie mojego przebierania się mógłby wyjść z komnaty, co sprawiłoby, że stosunki między nami stałyby się jeszcze bardziej napięte i... niezręcznie. Shane wtedy przez przypadek mógłby zobaczyć dużo za dużo; zobaczyć coś, czego nie powinien widzieć.  Jednak mimo to postanowiłem zaryzykować i na szczęście uwinąłem się z tym wystarczająco szybko, by uniknąć ponownego spotkania ze współlokatorem.
~*~
Drżącą ręką nadal niepewny tego, co robię, nacisnąłem klamkę drzwi prowadzących do pokoju z numerem siedemnaście. Nie byłem gotowy na kolejną konfrontację z moich jakże ukochanym współlokatorem. Po cichu miałem nadzieję, że nie będzie go w środku, że gdzieś sobie poszedł, ale już delikatne uchylenie drewnianych wrót odegnało ode mnie te optymistyczne myśli. Z wysoko uniesioną głową wszedłem do środka, a następnie zamknąłem drzwi na klucz i położyłem go na najbliższej szafce.
Moje spojrzenie od razu powędrowało na łóżko współlokatora, na którym – jak oczywiście już się spodziewałem – leżał i oglądał coś na laptopie. Na szczęście miał założone słuchawki, dzięki czemu nie słyszałem żadnych dźwięków wydobywających się z przenośnego komputera.
– Cześć, Shane – przywitałem się z nim, machając mu dłonią.
Nic. Zero reakcji. Zresztą czy oczekiwałem od niego czegokolwiek? Oczywiście, że nie. Ten dupek... Westchnąłem. Atmosfera w tym pokoju była naprawdę napięta, a ja wciąż czułem się nieco niezręcznie. Jednak cóż mogłem na to poradzić? Nic. Poczułem, że coś obciera się o moją nogę. Spojrzałem się w dół.
– Jero – powiedziałem, biorąc go na ręce.
W odpowiedzi miauknął. Czyżby ten kot miał więcej kultury niż szlachetny ciemnowłosy? Po raz ostatni zlustrowałem go wzorkiem. Usiadłem na swoim posłaniu, kota posadziłem obok mnie, a to, co przyniosłem ze sobą z mojej małej „wycieczki” po szkole, położyłem na stoliku nocnym, czyli proszki, które miały mi pomóc przetrwać kolejny dzień w szkole, a co najmniej tak twierdziła pielęgniarka, chociaż ja w to wątpiłem i... cukierki. Słodkie cukierki, które udało mi się dostać w szkolnym sklepiku. Nie wiem, jakim trzeba być geniuszem, by będąc chorym, wybrać coś takiego zamiast czegoś normalniejszego do zjedzenia na pusty żołądek. Wiedząc, że zapewne po tym będzie mi jeszcze gorzej, sięgnąłem po plastikowe opakowanie i jednym, prostym i szybkim ruchem je otworzyłem. Zieloną, kulistą słodycz włożyłem do ust, a nieokreślony dla mnie smak rozlał się po moich kubkach smakowych. Leciutko się uśmiechnąłem. Pyszne. Dokładnie tego było mi trzeba.
Uniosłem głowę, spoglądając przed siebie. Mój wzrok napotkał różowe oczy mojego współlokatora. Różowe...? Dopiero wtedy zorientowałem się, że nie do końca są one takiego koloru. Były bardziej jasnoczerwone? Coś w tym stylu. Dziwne, że dopiero wtedy udało mi się to zauważyć. W końcu spędziłem z nim już trochę, a nawet zbyt dużo czasu. Kiedy zrozumiał, że po raz kolejny tego dnia nietaktownie mu się przypatruję, bez słowa powrócił do oglądania. Zerknąłem na opakowanie cukierków, a następnie ponownie na chłopaka. A gdyby tak...
<koniec wątku>

< ...i cóż mogę więcej dodać? >
Liczba słów: 2085

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz