W ciągu ostatniego czasu, czyli dokładniej dwóch miesięcy i piętnastu dni, przyzwyczaiłam się do nowych warunków. Narobiłam sobie oczywiście wrogów już w ciągu pierwszego tygodnia, jednak nie byli to przeciwnicy mojej osoby na tyle groźni, by pamiętać choćby ich imiona. Pojawiły się także nowe znajomości, choć nikogo nie byłam w stanie nazwać "kolegą", a już na pewno nie "przyjacielem". Cieszyło mnie w aktualnym położeniu to, że dogadywałam się ze współlokatorką, a nauczyciele prawdopodobnie nawet mnie... Hm... Relacje łączące uczniów i nauczycieli zawsze trudno określić. Można by powiedzieć, że mnie... Polubili? Oczywiście, zależało od osoby, ale zdecydowanie żaden z nich nie wybrał mnie na swą ofiarę. To dobrze, bo do osób chętnie uczących się na pewno nie należę, a że nie zwracają na mnie specjalnie uwagi, pewne tematy mogę sobie odpuścić.
Tak więc teraz z miną zbitego psa i nieco krwawiącym nosem przemknęłam szkolnym korytarzem. Zbliżenie się do ciemnego kąta akurat wtedy, kiedy ktoś postanowił rzucić w ścianę plecakiem nie było najlepszym posunięciem. I tak lekko oberwałam, bo zdążyłam jako tako odbić przedmiot ramieniem. Jak ja kocham moje wyczucie. Osoba rzucająca, i do której także należała teczka, niby przeprosiła, ale gdy oddalałam się, by zaprzyjaźnić się z kranami i łazienkami żeńskimi, słyszałam toksyczny głos czarnowłosej dziewczyny. Śmiała się. Ech, whatever. Wbiłam do szkolnego, charakterystycznego pomieszczenia, ignorując to, że światło w nim wciąż było wyłączone. Oparłam dłonie na umywalce, opanowując drżące łokcie i zerknęłam w lustro. Na policzku i pod okiem będzie siniak.- stwierdziłam. Z mojego nosa już wcześniej powoli zaczęła wypływać krew, przyśpieszając z każdą sekundą do tego stopnia, że była po chwili widoczna zapewne z większej odległości. Sięgnęłam po papierowy ręcznik. Jak zwykle nie ma. Z westchnieniem wyciągnęłam swoje opakowanie chusteczek, a po wyciągnięciu jednej z nich, schowałam je z powrotem do kieszeni. Cienki materiał zamoczyłam w zimnej wodzie, by następnie przyłożyć go w bolące miejsce. Oczy mnie piekły, przez co dostawałam dodatkowej nerwicy, dzięki czemuś tam cudownemu jak alergia. Argh! Zapomniałam dzisiaj przecież leków. Krople do oczu i tabletki przecież same o sobie nie przypomną.
Zerknęłam po paru minutach w lustro. Wszystko się uspokoiło, więc szybkim krokiem wyszłam na korytarz, kierując się do kolejnego budynku, gdzie znajdowały się pokoje. Roa powinna już być w przydzielonym nam pomieszczeniu.- Właśnie z taką myślą dotarłam na miejsce. W końcu, zajmowałyśmy jeden z pierwszych pokoi, więc droga do dłuższych nie należała. Zapukałam, charakterystycznym dla siebie sposobem, do drzwi, jednak z racji, iż nie rozległy się kroki ani głosy, po prostu przeniknęłam przez ścianę. Pokój był pusty, okno otwarte, a w łazience paliło się światło.
– Roy, po jakiego grzyba zostawiłaś otwarte okno, w czasie gdy nikogo nie na w głównej części? – powiedziałam głośno. Odpowiedziała mi cisza, przerwana jedynie trzaskiem, kiedy to zamknęłam szybę. Niepokoiło mnie milczenie, jednak to przecież normalne, że dziewczyna prawie się nie odzywa. Z szafki koło łóżka ściągnęłam leki, schowałam je do kieszeni w spodniach i usiadłam na krzesełku. Z pomieszczenia dołączonego do pokoju nie dobiegały żadne odgłosy. Żadnych kroków, stukania... Kompletna cisza. Z pytającym pomrukiem wstałam. Nacisnęłam klamkę. Na początku myślałam, że magiczny prostokąt będzie zamknięty, jednak ten uchylił się.
– Ro- – skamieniałam.
***
Wewnątrz się trzęsłam, choć fizyczne stałam w bezruchu obok jednego z nauczycieli. Mogłam się domyślać, że moje tęczówki są nienaturalnie małe. Kiedy tylko przymykałam powieki, widziałam głowę Roy zwisającą z beżowego sznuru. Jej dawniej białe włosy, przesiąknięte teraz krwią, sięgały do poćwiartowanego ciała, leżącego w wannie. Gałki oczne zostały położne na największym jego skupisku, a ręce miały powbijane żyletki na głębokość przynajmniej dwóch centymetrów.
Choć widziałam w swoim życiu wiele trupów, jeden bardziej zmasakrowany od drugiego, sytuacja w jakiej się znalazłam szczególnie mnie dobiła. Być może dlatego, że dawno ich nie widywałam. Jakoś tak wyszło, że wycofałam się z kryminalnego życia.
Nagle ktoś dotknął, jakby przypadkiem, mojego ramienia. Zmrużyłam oczy, kątem oka dostrzegając dawno nie widzianą czuprynę.
– Jeszcze się trzymasz. Czyżby poradnik nie pomógł? – mruknęłam tak, by osoby wokół tego nie słyszały.
– Wciąż testuję przeczytane w nim treści.– na jego twarz wpłynął delikatny uśmiech.
– To dobrze. Bo posiadam limitowaną część twojej ulubionej książki i zastanawiam się, czy może byś jej nie zechciał.
Wykonał gest zapraszania, po czym się wycofał w stronę z której przyszedł. Rozwiałam swoją egzystencję, by bez zaczepek ze strony gapiów ruszyć za nim. W krótkim czasie przeszliśmy do męskiego akademika. Pokój przydzielony Dazai'emu był jednym z pierwszych dwudziestu. Kluczem otworzył drzwi. Odczekałam, aż wejdzie pierwszy, dopiero wtedy przechodząc próg.
– To co, klasycznie, herbatka? – zapytał. Przytaknęłam. W czasie, kiedy krzątał się przy filiżankach, wyjęłam elektrycznego papierosa.
– Mogę...? – zwróciłam się do niego o pozwolenie. Tym razem to on potwierdził ruchem głowy. Cicho odetchnęłam, by móc za chwilę obserwować białą chmurę wydobywającą się z moich ust. Pachniała głównie gliceryną, choć liquid wiśniowy także dawał się wyczuć.
– Zdobyłaś nielegalnie, prawda? – zadał proste pytanie, jakby chcąc zacząć dyskusję. Wzruszyłam ramionami.
– Nie chciało mi się czekać dwóch lat na zyskanie pełnoletności, to załatwiłam sobie przez paru pośredników. To znacznie lżejsze łamanie prawa, niż to, co ty wciąż robisz.
Postawił napój na stoliczku, zasiadając na przeciw.
– Wspominałaś coś o limitowanej wersji poradnika... – uśmiechnęłam się, wyjmując z kieszeni lekturę.
– Wydrukowane zostały tylko cztery egzemplarze. – poinformowałam, podrzucając pismo. Złapał je w locie i niemal od razu zaczął przekartkowywać. Dało mi to czas na rozejrzenie się po pomieszczeniu, co przerywałam zaciągnięciem się na kilka sekund i wypuszczeniem chmury.
– Czyli twoim współlokatorem jest Aoi... – mruknęłam bardziej do siebie, niż do starego przyjaciela, za chwilę tworząc dymne meduzy oraz kółka. Jakby na potwierdzenie moich słów, drzwi zaskrzypiały i stanął w nich niebieskooki osobnik. Kątem oka obserwowałam jego zaskoczoną postawę, jednocześnie skupiając się na tworzeniu chmur. Zaraz zupełnie go zignorowałam i zwróciłam się do osobnika z rdzawymi tęczówkami.
– Wiesz coś na temat tego, co stało się mojej byłej współlokatorce?
Uniósł głowę znad książki, charakterystycznie unosząc kąciki ust, po czym znów ją opuścił. Westchnęłam. Nic się nie dowiem. Nawet już nie jestem na dawnej pozycji w hierarchii. Dopiłam napar i wstałam.
– Jeśli chcesz, możesz powiedzieć naszemu ulubionemu Chuuya-Kōhai, że te lampy spadające za nim serią na ulicy nie były związane z ich złym montażem.
– Zabije cię. – nie oderwał wzroku od lektury.
Uśmiechnęłam się, mijając spokojnie współlokatora Dazai'ego i powoli otwierając drzwi.
– Zapraszam na herbatkę jak całe sprzątanie się skończy! – machnęłam ręką ponad ramieniem, przekraczając próg.
Tak więc teraz z miną zbitego psa i nieco krwawiącym nosem przemknęłam szkolnym korytarzem. Zbliżenie się do ciemnego kąta akurat wtedy, kiedy ktoś postanowił rzucić w ścianę plecakiem nie było najlepszym posunięciem. I tak lekko oberwałam, bo zdążyłam jako tako odbić przedmiot ramieniem. Jak ja kocham moje wyczucie. Osoba rzucająca, i do której także należała teczka, niby przeprosiła, ale gdy oddalałam się, by zaprzyjaźnić się z kranami i łazienkami żeńskimi, słyszałam toksyczny głos czarnowłosej dziewczyny. Śmiała się. Ech, whatever. Wbiłam do szkolnego, charakterystycznego pomieszczenia, ignorując to, że światło w nim wciąż było wyłączone. Oparłam dłonie na umywalce, opanowując drżące łokcie i zerknęłam w lustro. Na policzku i pod okiem będzie siniak.- stwierdziłam. Z mojego nosa już wcześniej powoli zaczęła wypływać krew, przyśpieszając z każdą sekundą do tego stopnia, że była po chwili widoczna zapewne z większej odległości. Sięgnęłam po papierowy ręcznik. Jak zwykle nie ma. Z westchnieniem wyciągnęłam swoje opakowanie chusteczek, a po wyciągnięciu jednej z nich, schowałam je z powrotem do kieszeni. Cienki materiał zamoczyłam w zimnej wodzie, by następnie przyłożyć go w bolące miejsce. Oczy mnie piekły, przez co dostawałam dodatkowej nerwicy, dzięki czemuś tam cudownemu jak alergia. Argh! Zapomniałam dzisiaj przecież leków. Krople do oczu i tabletki przecież same o sobie nie przypomną.
Zerknęłam po paru minutach w lustro. Wszystko się uspokoiło, więc szybkim krokiem wyszłam na korytarz, kierując się do kolejnego budynku, gdzie znajdowały się pokoje. Roa powinna już być w przydzielonym nam pomieszczeniu.- Właśnie z taką myślą dotarłam na miejsce. W końcu, zajmowałyśmy jeden z pierwszych pokoi, więc droga do dłuższych nie należała. Zapukałam, charakterystycznym dla siebie sposobem, do drzwi, jednak z racji, iż nie rozległy się kroki ani głosy, po prostu przeniknęłam przez ścianę. Pokój był pusty, okno otwarte, a w łazience paliło się światło.
– Roy, po jakiego grzyba zostawiłaś otwarte okno, w czasie gdy nikogo nie na w głównej części? – powiedziałam głośno. Odpowiedziała mi cisza, przerwana jedynie trzaskiem, kiedy to zamknęłam szybę. Niepokoiło mnie milczenie, jednak to przecież normalne, że dziewczyna prawie się nie odzywa. Z szafki koło łóżka ściągnęłam leki, schowałam je do kieszeni w spodniach i usiadłam na krzesełku. Z pomieszczenia dołączonego do pokoju nie dobiegały żadne odgłosy. Żadnych kroków, stukania... Kompletna cisza. Z pytającym pomrukiem wstałam. Nacisnęłam klamkę. Na początku myślałam, że magiczny prostokąt będzie zamknięty, jednak ten uchylił się.
– Ro- – skamieniałam.
***
Wewnątrz się trzęsłam, choć fizyczne stałam w bezruchu obok jednego z nauczycieli. Mogłam się domyślać, że moje tęczówki są nienaturalnie małe. Kiedy tylko przymykałam powieki, widziałam głowę Roy zwisającą z beżowego sznuru. Jej dawniej białe włosy, przesiąknięte teraz krwią, sięgały do poćwiartowanego ciała, leżącego w wannie. Gałki oczne zostały położne na największym jego skupisku, a ręce miały powbijane żyletki na głębokość przynajmniej dwóch centymetrów.
Choć widziałam w swoim życiu wiele trupów, jeden bardziej zmasakrowany od drugiego, sytuacja w jakiej się znalazłam szczególnie mnie dobiła. Być może dlatego, że dawno ich nie widywałam. Jakoś tak wyszło, że wycofałam się z kryminalnego życia.
Nagle ktoś dotknął, jakby przypadkiem, mojego ramienia. Zmrużyłam oczy, kątem oka dostrzegając dawno nie widzianą czuprynę.
– Jeszcze się trzymasz. Czyżby poradnik nie pomógł? – mruknęłam tak, by osoby wokół tego nie słyszały.
– Wciąż testuję przeczytane w nim treści.– na jego twarz wpłynął delikatny uśmiech.
– To dobrze. Bo posiadam limitowaną część twojej ulubionej książki i zastanawiam się, czy może byś jej nie zechciał.
Wykonał gest zapraszania, po czym się wycofał w stronę z której przyszedł. Rozwiałam swoją egzystencję, by bez zaczepek ze strony gapiów ruszyć za nim. W krótkim czasie przeszliśmy do męskiego akademika. Pokój przydzielony Dazai'emu był jednym z pierwszych dwudziestu. Kluczem otworzył drzwi. Odczekałam, aż wejdzie pierwszy, dopiero wtedy przechodząc próg.
– To co, klasycznie, herbatka? – zapytał. Przytaknęłam. W czasie, kiedy krzątał się przy filiżankach, wyjęłam elektrycznego papierosa.
– Mogę...? – zwróciłam się do niego o pozwolenie. Tym razem to on potwierdził ruchem głowy. Cicho odetchnęłam, by móc za chwilę obserwować białą chmurę wydobywającą się z moich ust. Pachniała głównie gliceryną, choć liquid wiśniowy także dawał się wyczuć.
– Zdobyłaś nielegalnie, prawda? – zadał proste pytanie, jakby chcąc zacząć dyskusję. Wzruszyłam ramionami.
– Nie chciało mi się czekać dwóch lat na zyskanie pełnoletności, to załatwiłam sobie przez paru pośredników. To znacznie lżejsze łamanie prawa, niż to, co ty wciąż robisz.
Postawił napój na stoliczku, zasiadając na przeciw.
– Wspominałaś coś o limitowanej wersji poradnika... – uśmiechnęłam się, wyjmując z kieszeni lekturę.
– Wydrukowane zostały tylko cztery egzemplarze. – poinformowałam, podrzucając pismo. Złapał je w locie i niemal od razu zaczął przekartkowywać. Dało mi to czas na rozejrzenie się po pomieszczeniu, co przerywałam zaciągnięciem się na kilka sekund i wypuszczeniem chmury.
– Czyli twoim współlokatorem jest Aoi... – mruknęłam bardziej do siebie, niż do starego przyjaciela, za chwilę tworząc dymne meduzy oraz kółka. Jakby na potwierdzenie moich słów, drzwi zaskrzypiały i stanął w nich niebieskooki osobnik. Kątem oka obserwowałam jego zaskoczoną postawę, jednocześnie skupiając się na tworzeniu chmur. Zaraz zupełnie go zignorowałam i zwróciłam się do osobnika z rdzawymi tęczówkami.
– Wiesz coś na temat tego, co stało się mojej byłej współlokatorce?
Uniósł głowę znad książki, charakterystycznie unosząc kąciki ust, po czym znów ją opuścił. Westchnęłam. Nic się nie dowiem. Nawet już nie jestem na dawnej pozycji w hierarchii. Dopiłam napar i wstałam.
– Jeśli chcesz, możesz powiedzieć naszemu ulubionemu Chuuya-Kōhai, że te lampy spadające za nim serią na ulicy nie były związane z ich złym montażem.
– Zabije cię. – nie oderwał wzroku od lektury.
Uśmiechnęłam się, mijając spokojnie współlokatora Dazai'ego i powoli otwierając drzwi.
– Zapraszam na herbatkę jak całe sprzątanie się skończy! – machnęłam ręką ponad ramieniem, przekraczając próg.
<następne opowiadanie>
< Dazai? >
Ilość słów: 1054
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz