– Co to? Sok jabłkowy? – spytałem ostrożnie, głaszcząc Nene, która jeszcze przed sekundą przysypiała na łóżku jednak na dźwięk głosu Dazai przebudziła się, mierząc chłopaka nieprzyjaznym spojrzeniem.
– Coś znacznie lepszego – powiedział, otwierając butelkę. – Alkohol.
– Mamy to pod wodą – mruknąłem. – Nie wszystko u nas rośnie, więc niektóre rzeczy importujemy.
Dazai nawet jeśli stracił punkt zaskoczenia, to nie przejął się tym zbytnio. Nalał bursztynowej cieczy do dwóch szklanek i jedną z nich podał mi. Niepewnie ją przyjąłem i zacząłem przyglądać się kostkom lodu.
– Whiskey – doprecyzował Dazai, wskazując na ciecz.
Podniosłem się z łóżka, sięgając po butelkę alkoholu, która stała na szafeczce. Szybko przeczytałem etykietę i powąchałem napój. Skrzywiłem się, czując drażniący zapach, jednak z całą pewnością była to whiskey. Usiadłem z powrotem na łóżko i z powątpiewaniem spojrzałem na bursztynowy płyn.
Nigdy nie piłem alkoholu, nawet nie miałem ku temu okazji. Ojciec od zawsze mną gardził, a napoje procentowe uważał za dostępne jedynie dla prawdziwych mężczyzn. Teraz mając w ręku szklankę z zakazaną cieczą, mogłem w końcu o sobie decydować. Uśmiechnąłem się z tego powodu delikatnie pod nosem i nie wielę myślac, pociągnąłem duży łyk whiskey. Moja wolność niestety dała popalić mojemu gardłu, przez co zacząłem kaszleć.
Na ustach Dazai uformował się cień czegoś na kształt uśmiechu, gdy wpatrywał się w bursztynową ciecz. Dopiłem duszkiem, to co zostało, okazjonalnie się przy tym krzywiąc. Sięgnąłem po butelkę alkoholu i dolałem sobie do szklanki. Nawet nie wiem, po co. Czyżbym chciał zaimponować koledze, który miał mnie za największego nieudacznika?
Nie minęła chwila, a zaczęło mi się robić wesoło, a wszelkie hamulce powoli puszczały. Co chwila uzupełniając poziom alkoholu, chichotałem pod nosem. W końcu odłożyłem szklankę na biurko i usiadłem na podłodze, opierając rozciągnięte ramiona na krańcu materaca. Po chwili zacząłem się śmiać ze szczęścia.
– Jestem wolny – powiedziałem, choć pierwotnie miało to zostać w mojej głowie. Jednak teraz było mi zbyt przyjemnie by się przejmować takimi błachymi sprawami. – Tu jest idealnie.
Spojrzałem na Dazai, który przyglądał mi się w milczeniu i wyszczerzyłem się szeroko.
– Wiesz, Dazai, że jesteś przystojny? – spytałem z chichotem, lustrując chłopaka wzrokiem. Wyglądał naprawdę dobrze z cwanym uśmiechem, szczupłą sylwetką, brązowymi roztrzepanymi włosami i bandażami, które tylko dodawały mu tajemniczości.
Brałbym, albo dałbym się brać – mruknąłem w myślach, jednak po chwili zmarszczyłem brwi w konsternacji. Czyżby w końcu uderzało mnie sflustrowanie seksualne?
– Połowa mojej twarzy jest zasłonięta, czego ty ode mnie chcesz – powiedział lekko zmieszany, biorąc drobny łyk alkoholu, podczas gdy ja dolewałem sobie... eee... czwartą szklankę?
– A no tak – wytężyłem jeszcze bardziej wzrok, wpatrując się w odsłonięty kawałek twarzy chłopaka – jednak dodają ci one charakterku, przez co chyba wyglądasz jeszcze bardziej przystojniej! – Zadowolony z siebie, wziąłem większy łyk whiskey, po chwili wydałem jeszcze zduszony krzyk i dźgnąłem go oskarżycielsko palcem w ramię. – Ale i tak cię nie lubię! Zrobiłem z siebie idiotę i mi było bardzo przykro.
– Tak tak – powiedział, cierpliwie słuchając mojej paplaniny. Dopiłem szklankę bursztynowej cieczy i zacząłem się niepohamowanie śmiać, jednak urwałem w jednej sekundzie, przybierając najbardziej poważną minę, na jaką było mnie stać. Skrzyżowałem nogę na nogę i zacząłem się głaskać po wyimaginowanym wąsie, którego nie mam.
– Panie Dazai, mam do pana kilka pytań. – Chichot wyrwał się z mojego gardła, jednak szybko się ogarnąłem.
– Nie mogę się doczekać – mruknął sarkastycznie, podnosząc toast w moim kierunku.
– Jak zraniłeś się w nogę? – spytałem, wskazując dłonią na pytaną część ciała. Na bandażu widniały małe czerwone kropeczki.
– Spacerując, czytałem książkę zatytułowaną "Jak zapobiegać przypadkowym zranieniom" i niechcący wpadłem do rowu – odpowiedział najbardziej niewinnym tonem jakim się dało.
– Ciota – zachichotałem. – A co z raną na ręku?
– Jechałem samochodem, przez przełęcz i spadłem w przepaść.
– W takim razie, co z bandażem na głowie?
– Wypróbowałem metodę samobójstwa na podstawie powiedzenia "Uderz głową o róg tofu i zgiń". By zrobić wyjątkowo twarde tofu, spróbowałem kilku sposobów. Użyłem soli do odciągnięcia wody, nadałem mu dużo ciężaru... wszystko to w mojej własnej kuchni! Dzięki temu moim tofu można wbijać gwoździe, a ja stałem się największym ekspertem od robienia tofu w...
– A smaczne było chociaż to – przerwałem mu.
– To jest właśnie najgorsze... – Westchnął teatralnie. – Gdy pokroi się je na cienkie plastry i zje z sosem sojowym, to jest naprawdę smaczne...
Zacząłem się śmiać, bo przecież SOS SOJOWY. Nie wiem dlaczego, ale te słowa tak bardzo mnie śmieszyły. Zagryzłem dłoń, by się pohamować, bo Dazai patrzył na mnie jak na wariata. Wskazałem w niego palcem, nadal chichocząc lekko pod nosem.
– Jesteś głupi! Mówiłeś, że chcesz bezboleśnie się zabić, a to musiało boleć! Najlepiej połknąć zioło podwodnej czereśni! Wystarczy jeden listek i zaczynasz powoli odpływać, potem mdlejesz, a serduszko ci przestaje działać! Wiem, co mówię, kiedyś próbowałem, ale mnie odrato... Oj! – pisnąłem, zasłaniając buzię dłonią, a moje oczy musiały wyglądać jak dwa spodki.
Dlaczego to powiedziałem?!
Tym razem nawet nie wysiliłem się na nalewanie alkoholu do szklanki, pociągnąłem go od razu z gwinta. Odrzuciłem na bok pustą butelkę i zacząłem się ponownie śmiać, zapominając o wtopie. Nene, która cały czas parzyła na mnie z powątpiewaniem, zaczęła piszczeć i trącać mnie w tył głowy. Objąłem jej szyję i przyciągnąłem do swojego torsu, przytulając jej łeb z uśmiechem.
– No kto jest moim kucysiem? No kto? – zachichotałem, drapiąc ją pod brodą, gdzie najbardziej lubiła. Tym razem jednak prychnęła i wyrwała mi się, marszcząc nos.
Jęknąłem cicho, łapiąc się za głowę, a potem za usta.
– Niedobrze mi – stwierdziłem, podnosząc się chwiejnie z podłogi. Chyba zrobiłem to zbyt gwałtownie, bo na chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami. Chwilę później poczułem mrowienie w nogach i upadłem twarzą na ziemię w akompaniamencie rozdzieranych spodni. – Ał.
Spojrzałem za siebie przez ramię i jęknąłem, waląc głową o ziemię, gdy zauważyłem, że moje nogi zmieniły się w półtorametrowy granatowy ogon zakończony szeroką płetwą.
– No to klops – powiedziałem, obrazając się na plecy i usiadłem, podpierając się dłońmi o podłogę. Przyjżałem się swoim łuskom, które ukształtowały się na palcach z błoną pławną. Plasnąłem płetwą o podłogę, uśmiechając się pod nosem. – Ale uroczy ogon! Jaki mam kolor włosów?
Dazai spojrzał się na mnie krzywo, ale odpowiedział: – Jasny niebieski.
– Ojojoj! To źle! – krzyknąłem zrozpaczony i autentycznie się poryczałem. – Wyschnę! Nie mogę zmienić się z powrotem! Moje łuski się wysuszą i umrę! To będzie bolało!
Zacząłem zdruzgotany walić ogonem z podłogę, przewracając moje książki z szafki. Po chwili rzuciłem błagające spojrzenie Dazai i podczołgałem się do niego, przytulając jego nogi, jakby od tego zależało moje życie.
– Jestem za młody by umierać! Nie pozwól mi wyschnąć! – wyjęczałem, kurczowo trzymając go w kolanach. Walnąłem jeszcze zrozpaczony płetwą o ziemię.
< Dazai? XDD >
Ilość słów: 1134
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz