---
Znalazłem się w jakimś bardzo ponurym i szarym miejscu. Otaczały mnie wysokie i strome góry o szpiczastych, ostrych stokach. Za mną był las, ale nie był on przyjazny, jak zawsze. Wydobywały się z niego narastające, dziwne dźwięki i odstraszał on samym wyglądem. Połamane drzewa, jedne bez liści, drugie z czarnymi jak smoła korzeniami, trzecie z obdartą, poszarpaną wielkimi, ostrymi pazurami korą. W całym lesie krążyła gęsta jak mleko mgła. Czułem, jakby to był czyjś koszmar, nie mój. Ja nigdy nie miałem snu o lesie w takim stanie i jestem wręcz pewny, że nie czuję się na tyle załamany, by takowy sen, a raczej koszmar mieć. Zacząłem iść przed siebie. Moim oczom ukazało się jezioro z szarą, brudną wodą, która nie zachęcała do kąpieli w żadnym stopniu. Kilka metrów ode mnie znajdował się pomost z poszarpanym, stęchłym drewnem. Wszedłem na niego. Jakimś cudem się nie załamał. Odchyliłem głowę do tyłu i spojrzałem w pochmurne, wręcz czarne od burzowych chmur niebo. Co ja mam robić? Jakoś nie przeraża mnie aż tak ten widok. Chociaż muszę przyznać, że jest wstrząsający. Nagle usłyszałem, że ktoś się topi, tylko kto? W koszmarze? No nic, uratuję go. Wskoczyłem do wody. Starałem się płynąć jak najszybciej. Złapałem tego kogoś za rękę, silnym i pewnym siebie uściskiem. Ujrzałem świecące się, płaczące i czerwone oczy, które patrzyły na mnie z niedowierzaniem. Kagami... To był jego koszmar. Dlaczego... Co się takiego stało... Chcę wiedzieć! Chcę mu pomóc.... Gdy nasze spojrzenia się spotkały, woda stała się przejrzysta i czysta, jak żadna inna na znanym nam świecie. Po chwili, wynurzyłem się z chłopakiem i podpłynąłem, trzymając go, do brzegu. Gdy stanąłem na plaży, o ile można to w ogóle nazwać plażą, poczułem na sobie czyjś mocny uścisk. Tylko, że teraz nikt mnie nie ściskał. Kto to jest? Co to jest? Usłyszałem nagle w głowie głos, który był przejęty i przerażony.
-Eren...-był to głos Kagamiego. Nagle czerwonowłosy, który leżał na brzegu, zamienił się w mgłę i poleciał do lasu, mieszając się z leśną, gęstą mgłą. Momentalnie, coś złapało mnie z tyłu, coś czarnego z ogromną ilością czarnych rąk. To COŚ wciągnęło mnie do lasu. Smutek. Przerażenie. Zawiedzenie. Strach. Nostalgia. Tęsknota. Lęk. Niechęć. Takie emocje do mnie przemawiały. Las wręcz nimi krzyczał. Głosy narastały. Głosy, które chciały się stąd wydostać. Wrzeszczały i jęczały: "Pomóż mi. Uratuj mnie. Błagam, nie zostawiaj mnie. Kochaj mnie na zawsze". Zaczęła mnie od nich boleć głowa. W tym samym momencie las zniknął, a wokoło mnie znajdowało się... Nic, ciemność, pustka...W ręku trzymałem... Lampę i nóż? Po co mi... Nie zdążyłem się nawet zastanowić, a zaczęły do mnie przylatywać zjawy i upiory, które oznaczały wszystkie negatywne emocje, jak mniemam, Kagamiego. Darłem je, zabijałem i poniżałem. Nie chcę żadnych negatywnych emocji. Żadnych. Nie toleruję ich u niego. Chcę, by zawsze był szczęśliwy. Ja mogę cierpieć, czernieć i odczuwać ból, ale on... Nigdy! Nigdy na to nie pozwolę... Mój klucz się zaświecił i drżał tak, jak nigdy. Spojrzałem na wyryty na nim napis: "Dae Aran". Zawsze myślałem, że to moje imię jest tam wyryte. Okazuje się, że nie tylko... "Król Ciemności"...Ciekawy tytuł, nie powiem... Poczułem, jak coś wstępuje we mnie. Jakby przeradzała się we mnie duma i odwaga lwa, a jednocześnie sprawiedliwość króla. Nigdy nie czułem czegoś takiego. Napływało do mnie coraz więcej nowych emocji, chyba związanych z kluczem i moją mocą. Spojrzałem z pogardą i podniesioną głową na upiory.
-Gińcie i przepadnijcie. Drżyjcie przede mną. Bezczelne emocje, zjawy i upiory. Lęk, strach i smutek. Padnijcie przed panem ciemności i bólu oraz wstąpcie we mnie, a zostawcie jego. Rozkazuję wam to ja, półbóg cierpienia i bólu! Tupnąłem, a wszystkie zjawy przestały walczyć i ukłoniły się przede mną, układając drogę do Kagamiego, który siedział skulony i płakał. Wziąłem lampę i nóż w rękę, podchodząc do niego.
-Boję się... Eren... Przepraszam, że ciebie zranię. To nadejdzie. Mogę nie wrócić. Mogę na zawsze zniszczyć ciebie, zniszczyć siebie... Zniszczyć nas. Eren... Kocham cię. Nigdy nie usuwaj mnie ze swojego serca...-wstał, po czym mocno mnie przytulił, a ja odrzuciłem nóż i lampę na bok,
odwzajemniając mocny przytulas.
-Kagami...Ufam ci i wierzę, że nigdy mnie nie opuścisz. Nie wiem, o co chodzi, ale wiedz, że zawsze będę cię kochać. Nawet, gdy moja głowa będzie mówić nie, moje serce zawsze będzie na tak. Zawsze!- w tym momencie tupnąłem, a ciemność pękła pod moim naciskiem, jak szkło. Odsunąłem się delikatnie od niego i skierowałem w stronę kłaniających się upiorów. Przechodząc, dotykałem je, przez co znikały. Im mniej ich było, tym ciemność bardziej pękała.
-Eren... Eren... Eren...-mówił moje imię, po czym podbiegł i pochwycił mnie mocno, przyciągając do siebie.-Eren... Kochaj mnie. Ciągle mnie kochaj. Nigdy mnie nie opuszczaj, bo wiem, że jak to się stanie, świat stanie w płomieniach... Eren... Boję się o ciebie, o twoje życie...-czułem narastający w nim strach. Co się takiego stało, że się aż tak przejął. Nie chcę tego...Nie chcę widzieć go smutnego! Nie chcę! Nie! Mam w dupie to, że komuś będę zawadzał i że stanę się samolubny. Chcę jego szczęścia! Pragnę jego uśmiechu! Żądam tego!
-Kocham cię, Kagami i zawsze będę cię kochać. Na zawsze, w każdej rzeczywistości i każdej galaktyce! Nawet po śmierci i o jeden dzień dłużej! Kagami! Nigdy nie wątp we mnie w taki sposób!- wręcz krzyczałem. Czułem, że narastają we mnie znów te nieznane emocje. Nagle krzyknąłem nieznanym mi do tej pory językiem. Dziwne, bo go rozumiałem. Jakbym mówił ojczystą mową...
-Ar Lasa mala Revas! Ma melava halani! Ma ghilana mir din’an ma vhenan!- wykrzyczałem to i tupnąłem, przez co ciemność, a z nią negatywne emocje, zaczęły się rozpadać.
Kagami patrzył na mnie zaskoczony, po czym w jego oczach stanęły łzy. Jego dłonie zapłonęły, podobnie jak serce.
-Eren... Muszę to zrobić. Dla ciebie, dla mnie, dla naszego dobra. Dla naszej wspólnej przyszłości, bo planuję tak wiele... Planuję tak wiele, abyś mógł być szczęśliwy... Nie mogę ci tego powiedzieć. Nie wiem, czy wrócę...-rzucił się w moim kierunku, wpijając się w moje usta. O co mu chodzi? Nadal tego nie wiem! Czemu nikt nie chce mi tego wyjaśnić! Czemu ma nie wrócić?! Nie! Nie mogę teraz o tym myśleć, teraz muszę go wesprzeć...Przystawiłem swoje czoło do jego czoła i szepnąłem.
-Ciii... Nic nie mów... Wszystko będzie dobrze. Nasza miłość przetrwa wszystko, Kagami...-jego ogień z serca dotknął mojego klucza pod wpływem przytulasa, a my w tej samej chwili się obudziliśmy. Zerwałem się z łóżka...
<Kagamiś?>
Ilość słów: 1191
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz