sobota, 17 marca 2018

Od Katsukiego do Ktosia

(opowiadanie dostępne dla kilku osób chcących zacząć wątek)
-Spierdalaj mi z drogi cholerny szczeniaku!-krzyknąłem nagle do jakiegoś chłopaka z psimi uszami.
Ten spojrzał na mnie jakbym go bił, ale jeszcze nie zacząłem. Spiorunowałem go spojrzeniem, chwytając go za kołnierz. Uniosłem go w górę jedną ręką. Drugą dłoń zbliżyłem do jego twarzy, kładąc ją na całej jej powierzchni. Uśmiechnąłem się jak psychopata, lekko opuszczając głowę i patrząc na tego obeszczańca spod byka.
-Jeżeli natychmiast nie usuniesz się mi z drogi, obiecuję ci, że bardzo szybko spotkasz się z śmiercią, a ja tak ciebie tak załatwię, że będziesz błagał o to, aby wąchać kwiatki od spodu.-warknąłem.
Rzuciłem nim na bok, a ten poturlał się pod schody. Wsadziłem dłonie do kieszeni, a potem ruszyłem ponownie w kierunku sali, gdzie właśnie miały się odbyć moje lekcje z tym przeklętym, zamaskowanym profesorkiem z niebieskimi kudłami. Jak ja dziada nie znosiłem... W sumie jak każdego w tej szkole. Krocząc przed siebie z podniesioną głową, słyszałem bardzo ciche szepty. Oj tak, bójcie się mnie ścierwa, król idzie. Nagle ktoś mnie delikatnie trącił ramieniem. Stanąłem w miejscu, a potem spojrzałem na osobę, która mnie dotknęła. Jakaś zbiedniała blondyneczka o zielonych oczach i z kocimi uszami na głowie. Widząc machający się z tyłu przerażenia ogonek, pochwyciłem go, a potem lekko ją przyciągnąłem.
-Przeproś mnie sierściuchu.-warknąłem.
-P-Przepraszam!-wypiszczała jak mysz, a kiedy to zrobiłem, puściłem jej ogon.
Odepchnąłem ją od siebie, a sam ruszyłem dalej w swoim kierunku. Tamta chyba upadła, bo zaraz po tym jak odszedłem, chyba zbiegła się wokół niej grupka osób, wielce współczujących jej. Gardzę innymi i w sumie całym światem. Zmierzwiłem swoje włosy, a potem wsadziłem dłonie do kieszeni.
---
Po ostatniej lekcji, opuściłem budynek szkolny, a potem z torbą ruszyłem w stronę miasta. Tam obrałem kierunek do jednej z ukrytych piwnic, gdzie odbywały się nielegalne walki. Kiedy wkroczyłem w słynne sale walki, usłyszałem tłumy, które tylko już krzyczały, aby potyczka się rozpoczęła. Ja jednak nie spiesząc się, przebrałem się w mój ciemny i ulubiony strój. Ruszyłem biegiem korytarzem, a potem wyskoczyłem, rzucając się z pięściami na mojego przeciwnika. Jakie chucherko! Potem zacząłem się śmiać, kiedy ten spróbował sparować mój atak. Skumulowałem w dłoni ogień, a gdy zbliżyłem się do tego maluszka, ,,granat" wybuchł, a dzieciaczek został odepchnięty. Jak mi go w ogóle nie jest przykro. Kiedy ten próbował się podnieść, zalałem go kolejnymi uderzeniami, przez co jedyne co mógł zrobić, to piszczeć i błagać o litość. Daj mi więcej mały gnoju! Dawaj! Po chwili zemdlał, przez co walka dobiegła końca. Żałowałem. Akurat zacząłem się rozkręcać. Taki biedny, chucherko, chciał się bić. Z takimi wyłącznie do zabawy na raz. Strzeliłem palcami, a potem na arenę wszedł kolejny. Uśmiechnąłem się niczym psychopata, czekając na dalszą zabawę z tymi żałosnymi lalkami. Każda po kolei padała jak mucha, a ja uwielbiałem patrzeć, jak słabsi ode mnie liżą mi buty. Z satysfakcją spoglądałem na posiniaczone twarze, krwawiące nosy i te inne rzeczy, jakie z pewnością można zaliczyć do brutalnych. Aż miałem chęć rozwalić to całe miejsce. Adrenalina i chęć dalszego mordu rosła we mnie bez przerwy...
---
W środku nocy dotarłem do Akademika. Rzuciłem torbę pod ścianę, a sam wskoczyłem na łóżko w butach. Ziewnąłem, patrząc w sufit. Nagle coś się poruszyło przy mojej ręce i miauknęło. Spojrzałem na sierściucha, który z kolei chyba nie był zadowolony tym, że przyszedłem. Wziąłem Ijime na ręce, przez co ten syknął, a ja się uśmiechnąłem. Głupie zwierzę. Jednak dobrze, że ojciec mi takiego złośnika sprawił. Zacząłem się droczyć z pupilem, na co ten albo mruczał albo na mnie ciągle fukał. Zabawne. Po chwili popatrzyłem w okno, w którym widziałem księżyc. Uniosłem się, a kot zeskoczył ze mnie. Rozciągnąłem się, a potem przebrałem się w dresy. Z nagim torsem i pięściami obklejonymi bandażami, ustawiłem się przed workiem bokserskim, zadając raz co raz ciosy. Moje dłonie i nogi, podobnie jak całe ciało pracowały. Musiały pracować, abym był jeszcze bardziej niepokonany... Tuż nad ranem, położyłem się na łóżku i zasnąłem.
---
Następnego dnia, obudziłem się wbrew pozorom wcześnie. Ubrałem luźną, czarną koszulkę, na którą narzuciłem szarą bluzę, a do tego zwykłe, ciemne jeansy. Zmierzwiłem swoje włosy, a potem z torbą na ramieniu opuściłem pokój. Zarzuciłem dłonie na kark, a kiedy opuściłem Akademik ujrzałem grupę znanych mi osób. Chłopcy spojrzeli na mnie, a potem się uśmiechnęli, unosząc dłonie. Jeden z nich zbliżył się do mnie, jednak ja go minąłem.
-Hej Katsuki.-rzekł taki szatynek z pedałkowymi, zielonymi oczami.
-Spierdalaj.
Moje odpowiedzi były bezcenne. Tłum się rozstąpił, a ja ruszyłem w stronę szkoły. Wkraczając przez jej próg, ujrzałem jak wszyscy kierują na mnie swoje przerażone spojrzenia. Mięczaki. Ale dalej, bójcie się mnie, patrzcie i błagajcie o litość. Oj uwielbiam te pełne strachu oczka oraz te drżące kończyny. Blednijcie i pokażcie swój strach. Nagle ktoś się zderzył z moim torsem. Poczułem, jak zaczyna mi pulsować na skroni żyłka. Popatrzyłem na tą osobę z ogromnym gniewem.
-Przeproś mnie... Natychmiast...-warknąłem przez zaciśnięte zęby.
<Ktoś odważny?>
Ilość słów: 802

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz