poniedziałek, 19 lutego 2018

Od Roy do Drake'a

Uważnie słuchałam poleceń zdzierających sobie gardła nauczycieli, przy tym przyglądając się uważnie jednemu, daleko osadzonemu punktowi. Nie za bardzo interesowały mnie w tym momencie dyskusje tych mniej zdyscyplinowanych uczniów, beztrosko nawijających językiem. Chciałam dokładnie zrozumieć każdy szczegół powierzonego nam zadania, przy tym niczego nie pomijając. Nie wiem, czy istnieje taka możliwość — ale chcę wygrać, albo przynajmniej według zasad, ukończyć poprawnie grę. "Mówienie tego w liczbie pojedynczej jest z lekka samolubne" - w tej chwili zganiłam samą siebie w myślach. No tak, w końcu jest jeszcze Drake, aktualnie stojący za mną. Jeszcze nie znam ani jego, ani umiejętności w dziedzinach walki, które — de facto — powinien posiadać. Mimo wszystko nie sądzę, czy mógłby on być piątym kołem u wozu. Broń, która spoczywa mu na plecach, chyba nie wisi na nim "tak sobie", "dla szpanu". Miejmy również nadzieję, że sama nie zawalę, przez swoją dosyć uporczywą niepewność co do wszystkiego. I nie będę się wahać, przed każdym kolejnym strzałem... Swoją uwagę, ponownie poświęciłam ciemnowłosemu, gdy ten jakby znikąd nachylony pojawił się przy moim uchu. Ekh... Z moją czujnością jest coś nie tak, nawet nie spostrzegłam ruchu...
- Myślę, że będziemy się razem dobrze bawić, moja paro — słysząc jego nieco zniżony ton, aż ciarki mnie przeszły po plecach. Zwróciłam swój wzrok w stronę Drake'a, starając się nie okazać po sobie delikatnego zdenerwowania. Skinęłam głową.
- Racja, powinno być zabawnie — powiedziałam ciszej, aby tylko ten mógł mnie usłyszeć. - O ile cokolwiek umiesz... - dodałam jeszcze bardziej niknącym w tłumie tonem, żeby wychwycenie ów słów było nieco trudniejsze. Dodatkowo z lekka się uśmiechnęłam.
- Hah, o to akurat nie musisz się martwić. - odpowiedział szybko, z szerokim uśmiechem na ustach. - Co do ciebie mógłbym mieć pewne wątpliwości — zaśmiał się cicho, na co ja pewniej uniosłam kąciki ust.
- Nie zapominaj o priorytecie. Mamy współpracować... - odrzekłam z pewnym błyskiem w oku, po czym dalej nie brnąc w swoją nagle objawioną złośliwość w stosunku do ludzi, z uwagą wysłuchałam do końca przemiennej paplaniny mężczyzn.
Wymyślili nam genialną zabawę, której zasady — z pozoru — uniemożliwiały pozabijanie siebie nawzajem. Swoista walka o przetrwanie, którą umila zaklęcie niepozwalające nam zginąć, utrzymujące się przez jakieś pięć godzin. Otrzymaliśmy od nauczycieli swego rodzaju elektroniczne zegarki, które zarówno ukazywały czas do ukończenia zadania, jak i imię przypisanego partnera, oraz najważniejsze — trójwymiarową, wyświetlaną wedle życzenia mapkę. Ukryty w dosyć obszernym lesie obok "skarb", miał być głównym celem, do którego prowadzi ów plan, możliwy do sprawdzenia przy pomocy nowego, owijającego nasze nadgarstki urządzenia. Ciekawe, czy będziemy je mogli zostawić sobie na dłużej... Przy dążeniu do punktu, z różnych miejsc w lesie, do których zostaniemy przeteleportowani, starając się nie "umrzeć", mamy przejść, najlepiej pozbywając się przeciwnych par. Rzecz jasna, na razie są to tylko ćwiczenia, więc nikt nie powinien zostać poważniej zraniony, dzięki zaklęciu ochronnemu... Para odpada, jeśli jeden nie będzie w stanie kontynuować gry.
- Macie trzy minuty na organizację. Po nich, wszystkich widzę na starcie, gdzie oficjalnie rozpoczniemy grę — zakończył ten nieco wyższy mężczyzna, odchodząc na bok wraz z moim wychowawcą. Westchnęłam cicho, z wyraźną nutką zrezygnowania w głosie. Sama do końca nie wiedziałam, od czego zacząć...
- Chodź — wydałam krótkie polecenie, chwytając chłopaka za rękaw bluzy. Jako że mój ruch był dosyć gwałtowny, dostrzegłam malujące się na twarzy Drake'a zdziwienie. Zrobiłabym wszystko, żeby wygrać tę grę... Odeszliśmy na bok, nieco poza tłum wciąż tłoczących się par, które najwidoczniej międzydrużynowo uskuteczniały jakieś sojusze. Idioci. Powinni być świadomi, że to zadanie może poprawnie zostać zrealizowane jedynie przez jedną dwójkę. W tym wypadku umowy są zbędne. Mój brak wiary w ludzkość sięga daleko poniżej zera...
- Masz ty w ogóle jakąś broń? - zagadnął w końcu wyższy chłopak, sam bawiąc się swoimi dwoma zabawkami. Uniosłam wzrok, dotychczas utkwiony w ruchach warg przeciwników. Szło coś wychwycić, gdybym jeszcze nie musiała uwierać się ze swoją wadą wzroku.
- Nie jestem bezbronnym dzieckiem — wzruszyłam ramionami, na początek z kieszeni swetro-bluzy wyciągając drobne pudełeczko, z soczewkami w środku. - Krótkowzroczność — wtrąciłam, odwracając się na moment tyłem do chłopaka. Dobrze wiem, że ludzie źle reagują na dosyć dziwnie wyglądającą czynność, którą jest zakładanie soczewek. Szybko uporałam się z malutkimi przedmiocikami, dzięki którym moja wada została przynajmniej w jakimś stopniu naprawiona. Gdy tylko pudełeczko na ów kontakty wylądowało z powrotem w mojej kieszeni, zwróciłam spojrzenie w kierunku Drake'a. "Hmf... Z tym wyostrzeniem wyglądasz o wiele lepiej" - powiedziałam do siebie w myślach. - Przepraszam za zwłokę — skinęłam z lekka głową, wyciągając zza pleców dwa, małe rewolwery dotychczas skrywane pomiędzy moją koszulą a płaszczem. Nigdy nie noszę paska bez celu. Tak samo płaszczu, czy przydługiego swetra. Oba te elementy garderoby są idealnym kamuflażem dla broni. Paradowanie z nimi, ukazanymi na wierzchu byłoby czymś lekkomyślnym. Przeładowałam oba gnaty.
- Próbujesz mi udowodnić, że pozory mylą? - skrzyżował nagle ręce, wciąż z tym samym, wymalowanym na twarzy uśmiechem. Wycelowałam nagle w niego, pozostawiając swoje kąciki ust uniesione.
- Nie lekceważ płci pięknej. Jeśli się uprę, nawet diabła przegadam. - wypaliłam, po chwili opuszczając rękę. - Chodźmy już — westchnęłam cicho, kończąc swoją scenę pewności siebie. Czuję, że w pewnym momencie naszej gry zacznie padać deszcz. Niekorzystne warunki dla mojego sweterka, jak i zdrowia. Gdy byłam mała, podejrzewano u mnie astmę. Przeziębienie w takim przypadku nie byłoby niczym fajnym. "Każdy udaje, każdy musi udawać..." - mruknęłam w pewnym momencie, jak znikąd, sama do siebie, odchodząc w towarzystwie Drake'a do miejsca startu. W panującej pomiędzy nami ciszy zostaliśmy przeniesieni za pomocą umiejętności wychowawców w sam głąb lasu. Jeśli dobrze podpowiadają mi moje podświadome obliczenia, najbliższa para jest od nas oddalona o jakieś sto metrów... Taka odległość byłaby opcjonalna zarówno dla nas, jak i nauczycieli. Ponownie obdarzając wyższego mężczyznę wzrokiem, dopiero teraz spostrzegłam przy jego ramieniu latającego, niedużego androida. Aż oniemiałam z wrażenia, wpatrując się w to małe, lewitujące urządzenie. Gdy tylko wydobył się z niego ten przeuroczy i — na całe szczęście — zrozumiały dla mojego umysłu pisk, stopień jego słodkości chyba wyskoczył lekko ponad miarę.
- Jakie to małe... I... Urocze... - wyszeptałam, bez skrupułów podchodząc do dwójki. Ignorując pytające spojrzenia ze strony Drake'a, delikatnie ręką pogłaskałam to małe coś po kopułce. Zapiszczało bardziej słodko niż poprzednio, z tego, co zrozumiałam, przedstawiając się.
- Blue? Aw, jakie słodkie imię! - uśmiechnęłam się, nie zaprzestając czynności. - Jestem Roa — oświadczyłam, wciąż jak oczarowana wpatrując się w najwidoczniej towarzysza Drake'a.
- Rozumiesz go? - wtrącił nagle, dotychczas cicho stojący partner. Wzruszyłam ramionami.
- Spokojnie, może nie będziemy cię obgadywać... - odrzekłam nieco ciszej, rzucając jedynie w jego stronę przelotne spojrzenie.

< Drake? c: >
Liczba słów: 1088

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz