niedziela, 4 marca 2018

Od Erena do Kagamiego

Kagami pocieszał mnie jeszcze chwilę i rozmawialiśmy po tym dość długo. Jakieś 3 godziny? Zwykła gadka o wszystkim i o niczym. Nic szczególnego i wartego uwagi. Ale mimo tego, że ta rozmowa nie była jakaś niezwykła, to strasznie mnie podniosła na duchu. Znów obok mnie był ten zawsze uśmiechnięty i wesoły Kagami. Co ja bym bez niego zrobił? Sam nie wiem...Ale tak cholernie się cieszę, że jest obok mnie i zawsze mnie wspiera. Gadaliśmy tak i gadaliśmy, a czas leciał. Postanowiłem spojrzeć na telefon i sprawdzić godzinę. No nieźle, jest 3 w nocy...Jak ja wstanę rano? Powiedziałem Kagamiemu, że czas iść spać. Czerwonowłosy przytaknął i rzucił się na swoje łóżko, od razu zasypiając. Jak on to robi? Pojęcia nie mam...Ja za to wziąłem moje ukochane słuchawki i włączyłem muzykę. Chwilę się przewracałem, ale jakoś udało mi się zasnąć.
---
Rano obudził mnie Kagami, z resztą jak zwykle. Nawet pospać mi nikt nie da...Tak mi się nie chciało wstawać, że aż upadłem z łóżka na podłogę. Czerwonowłosy zaczął mnie łaskotać i śmiać się. Od razu się zerwałem i spiorunowałem go spojrzeniem.
-No dobrze, już dobrze, wstaję!- podniosłem się z podłogi i skierowałem do łazienki, mrucząc coś pod nosem-Cholera jasna, na co mi to było....
W łazience wziąłem zimny prysznic, by się rozbudzić, umyłem twarz i takie tam poranne czynności. Wyszedłem z łazienki i podszedłem do szafy. Otworzyłem ją i ubrałem się w niebieskie jeansy i czarną koszulkę, pod którą schowałem mój klucz. Ogarnąłem, że wczoraj zapomniałem spakować swoich książek do szkoły. Z niechęcią podszedłem do torby i spakowałem wszystko, co było mi potrzebne na lekcje. W sumie, dawno też nie byłem w moim klubie, więc wypadałoby się tam dzisiaj zjawić...Spakowałem do torby również jakieś czarne zwężane dresy i czarną koszulkę do torby. Odłożyłem torbę na bok i spojrzałem w telefon, 7:00. W sumie, mam jeszcze trochę czasu. Normalnie to o tej godzinie bym wstawał, ale KTOŚ mnie obudził. Spojrzałem na Kagamiego i rzuciłem.
-Hej, Kagami, idziemy na śniadanie?
Chłopak pokiwał głową i wystartował z łóżka jak Usain Bolt na bieżni. Matko, jak bardzo on kocha jeść, ja tam nie widzę w tym nic szczególnego. W sumie, gdybym nie musiał to bym nic nie jadł, ale ok, co kto lubi. Zeszliśmy razem do stołówki. Ja wziąłem jakieś kanapki, a Kagami...Eech, za dużo by wymieniać. Pierdyliard rzeczy, jak można tyle jeść?! Zjadłem śniadanie dość szybko i jak zwykle musiałem czekać na czerwonowłosego. Jak już wreszcie skończył, udaliśmy się do pokoju po torby do szkoły. Dzisiaj mieliśmy na tą samą godzinę, więc poszliśmy razem. Rozstaliśmy się za głównymi drzwiami. Chłopak pobiegł w lewo, a ja skierowałem się na schody. Wszedłem do sali i jak zwykle wszyscy spiorunowali mnie spojrzeniem. Nie wiem czemu wszyscy to robią. Coś mam na twarzy? Dziwnie wyglądam? No nie wiem, może jestem kosmitą z innej planety, który chce podbić świat? Brakuje mi już pomysłów na wyjaśnianie ich zachowania, ale cóż, bywa. Usiadłem na swojej ławce, ostatniej przy oknie i spojrzałem na miejski krajobraz. Pięknie tu, nie powiem, ale nudno jak cholera. Po co on tam pierdoli o tym wszystkim, to ja pojęcia nie mam. "Pamiętajcie, bezpieczeństwo przede wszystkim". Gada o tym na każdej lekcji. Zrzygać się można. O tak! Wreszcie dzwonek. Wyszedłem z sali i przechadzałem się po korytarzu. Znowu zobaczyłem tego czerwonookiego blondyna. Spiorunował mnie wzrokiem. Wydawałoby się, że mnie zna, ale ja go niby kojarzę, ale nie pamiętam, bym kiedykolwiek z nim gadał. Dziwne...
---
Po lekcjach poszedłem na salę gimnastyczną. Zobaczyłem grający klub koszykówki. Pomachałem im i poszedłem do strefy, gdzie znajdował się mój klub. Na ringu ujrzałem bijącego się jakiegoś szatyna i blondyna z długimi włosami zaplecionymi w warkocz. Cholera, dobry jest. Ale ja tam od boksu wolę normalną walkę, jakoś boks to nie moja bajka. Podszedłem do Matteo, by powiedzieć mu, że juz jestem i przeprosić za długą nieobecność. Widać, że był na mnie lekko wkurzony, więc zaczął ze mną walczyć, by się wyładować. 
---
W klubie spędziłem jakieś 2 bądź 3 godziny. Wróciłem do pokoju i się ogarnąłem. Kagamiego jeszcze nie było w pokoju. By nie tracić czasu, zająłem się lekcjami. Nie mam jakiś większych problemów z nauką, więc szybko mi zeszło. Max. 30 min i gotowe. Pobawiłem się z Ayato chwilkę. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Ayato opowiadał mi o jakiejś wilczycy i że ma na nią oko, a ona na niego chyba też. Zaskoczyło mnie to. Ayato z jakąś wilczycą? Matko wilk mi dorasta...Przytuliłem go i poczochrałem po łbie. Następnie wziąłem z biurka słuchawki i włączyłem muzykę, rzucając się na moje łóżko. Odpoczywałem tak i myślałem o tym, co stało się wczoraj, o poznaniu Kagamiego, o tych wspomnieniach i jego ojcu, czyli o wszystkim, co mnie męczyło i zaśmiecało moją głowę. Nagle coś strzeliło w Ayato. Zerwałem się, zdejmując słuchawki z uszu. Ujrzałem wbitą małą strzykawkę w jego nogę. Ayato pisnął i po chwili zemdlał. Wstałem gwałtownie z łóżka. Na balkonie ujrzałem zamaskowanego, podejrzanego typa. Podbiegł do mnie w ułamku sekundy i wbił coś w rękę. Zaczęło mi się robić słabo i opadłem. Niby byłem przytomny, ale nie mogłem się ruszać. Jakbym był sparaliżowany. Związał mnie i założył na
szyję coś w rodzaju metalowej obręczy. Przełożył mnie przez swoje ramię i
wyskoczył z balkonu. W lesie stała jakaś ciężarówka. Otworzył jej bagażnik i wrzucił mnie do niego, a ja walnąłem plecami w coś bardzo twardego.
---
Wieźli mnie tak jakieś pół godziny, a ja nadal nie mogłem się ruszać. Nagle stanęli i otworzyli bagażnik. Byliśmy w jakimś starym, ogromnym hangarze. Wyrzucili mnie siłą z samochodu.Cały czas coś tam do siebie gadali, się śmiali jak psychopaci itp. Paranoja. O co im znów chodzi? Co ja, ze złota jestem, że tak często mnie porywają? Jeden z nich, a było ich 5, podszedł do mnie. Wziął mnie za obrożę i pociągnął do jakiegoś słupa. Przyszpilił mnie do niego, zawiązując wokół szyi i tej obroży łańcuch, Tak samo zrobił z nadgarstkami. Klęczałem przy tym słupie, związany. Zaczęli do mnie podchodzić i mówić coś w stylu "Teraz nasz pan będzie szczęśliwy", śmiejąc się przy tym jak psychopaci. Zaraz...Jaki pan?O co tu chodzi? Nic nie rozumiem...Zaczęli mnie bić, ciąć nożem, ranić dotkliwie. Ciężko było to znosić...Tak cholernie mnie to bolało. Ale nikt nie mógł mi pomóc. Nikogo nie było w pobliżu. Właśnie...Gdzie jest Kagami? A co jeśli jego też...Nie! Nie chcę o tym nawet myśleć.
W tym momencie któryś z nich do mnie podszedł, przykładając nóż go gardła i mówiąc.
-Hahaha! Lepiej się nie wyrywaj, bo źle skończysz. Ciekawi mnie, jak trzyma się twój przyjaciel...Jak mu tam było?Kagami? Hahahaha! O! No tak! Prawie bym zapomniał. Twój piesek też jest bardzo szczęśliwy...Tak między nami, strasznie mnie wkurwiał, więc uśpiłem go na trochę...-patrzyłem na niego morderczym wzrokiem. Czemu...Wszystko, tylko nie Kagami! Niech wezmą mnie, torturują, zabiją i robią co tylko chcą, ale niech nie tykają jego. Wszystko, tylko nie on! Wkurwiłem się. Ooo nie! Nikt nie będzie torturował ani mojego psa, ani mojego najlepszego przyjaciela! Co to, to nie! Póki żyję, nie pozwolę na to, nigdy! W tym momencie poczułem jak coś gotuje się we mnie. Moje serce zaczęło bić szybciej, a ja zacząłem czuć rządzę mordu. Nie obchodziła mnie teraz sprawiedliwość, czy litość. W tej chwili nie znałem tego słowa. Chciałem ich zabić, zgnieść, poniżyć, roztrzaskać. Nikt nie będzie zadzierać ze mną i Kagamim. Teraz przekonają się, co to znaczy ból...Nic nie czułem, tylko chęć mordu. To był mój cel. Nie obchodzą mnie konsekwencje. Do nieba i tak się nie dostanę. Spojrzałem na niego morderczym wzrokiem. Klucz zaczął wibrować i się świecić. Moje żyły zrobiły się czarne i rozprzestrzeniły się w mgnieniu oka. Obwiązały moje serce, a kiedy to nastąpiło poczułem jak moje źrenice zwężają się, a białka robią się czarne. Moje kły zaczęły robić się większe, jak u wampira. Na głowie miałem czarne, ogniste rogi. Nigdy nie byłem w tej formie...Chyba coś we mnie pękło, coś się narodziło, sam nie wiem...Spojrzałem kątem oka na wbity nóż w moją prawą rękę, w przedramię. Ojoj, ktoś się chyba mnie przestraszył. Przykro mi...Szybkim ruchem zerwałem łańcuchy z mojej lewej ręki. Wyciągnąłem nóż, nadal trzymając go w ręce i zerwałem łańcuchy. Ogniwa łańcuchów odbijały się od podłogi, wytwarzając echo w opuszczonym hangarze. Przechyliłem głowę na bok i się do nich uśmiechnąłem, zrywając, a raczej gniotąc metalową obrożę. Wstałem i jedną nogą zdeptałem i zgniotłem słup, który był moim więzieniem. Od teraz, był już bezużyteczny. Kręcąc zakrwawionym nożem w dłoni zapytałem groźnie i spojrzałem świecącymi, wkurwionymi oczami.
-Jakieś ostatnie słowa, ścierwa?
Po moich słowach, zaczął do mnie biec jakiś przestraszony typek. Oj, biedny...Żegnaj, debilu. Wbiłem mu nóż w tchawicę i powaliłem na ziemię, roztrzaskując nogą jego czaszkę.
-Ktoś chętny?-patrzyłem na nich wzrokiem pełnym nienawiści. O dziwo, kontrolowałem się w jakimś stopniu. To nadal byłem "ja"... Zaczęło na mnie biec dwóch na raz. Jednemu, w mgnieniu oka, skręciłem kark i wykręciłem kręgosłup mocą, a drugiemu wbiłem zaostrzony cień w oko i zacząłem mu robić dziurę w mózgu. Po chwili padł na ziemię. Trzech z głowy. Zostało 2. Zacząłem do nich iść, wcześniej wyjmując zaległy w tchawicy nóż.
-Nikt nie będzie krzywdził moich przyjaciół...-powiedziałem niskim, wkurzonym tonem. Kolejny do mnie podbiegł. Nigdy się nie nauczą...Chwyciłem go za fraki i przegryzłem ostrymi kłami jego tętnicę. Gdy skończyłem, rzuciłem go niedbale na ziemię.
-Smakujesz okropnie...-powiedziałem to, ścierając ręką krew lecącą z moich ust. Ostatniego wziąłem za szyję, miażdżąc tchawicę tak, że nie mógł oddychać. Kolejny i ostatni padł na ziemię. Podszedłem do drzwi hangaru i siłą je wygiąłem tak, bym mógł wyjść. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Otworzyłem siłą skrzydła, przez co z moich pleców poleciała krew. Wzbiłem się w powietrze i zacząłem lecieć bardzo szybko, o wiele szybciej niż zwykle. Nie reagowałem na bodźce środowiska. Miałem tylko jeden cel. Kagami. Znalazłem się koło akademików, ale straciłem zbyt dużo krwi. Nawet nie wylądowałem, tylko padłem na nasz balkon...
<Kagami?>
Ilość słów: 1621

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz