czwartek, 29 marca 2018

Od Katsukiego do Lily

-Dawaj mi to.-wyciągnąłem rękę do jednego z delikwentów.
Brunet podał mi naszyjnik w kształcie łapacza snów. Obejrzałem ten śmieć, po czym prychnąłem. Wiedziałem, że te barachło może mi się przydać. Wsadziłem je sobie do kieszeni, po czym spojrzałem na młodziaka, który nadal stał przede mną i się mi przyglądał. Złapałem go za kołnierz.
-Czego się lampisz gówniarzu...-warknąłem, po czym odepchnąłem go na ścianę, a sam ruszyłem przed siebie.
Wsadziłem dłonie do kieszeni, patrząc z pogardą na osoby, jakie wymijałem. Każdy nadnaturalny, prawie każdy wręcz kulił się w miejscu gdzie stał. Prychnąłem, uśmiechając się jak psychopata. Uwielbiam ten strach. Kłaniajcie się wy małe myszki. Kot wychodzi na polowanie...
---
Dzwonek na przerwę obiadową. Zarzuciłem nogi na swoją ławkę, ziewając. Przeciągnąłem się, mając wręcz wywalone na wszystko. Do sali nagle wszedł mój ojciec, zdjąłem kulturalnie nogi z ławki, po czym wstałem.
-Witaj Katsuki. Jak się czujesz?-zapytał mnie, gładząc mnie po włosach.
Z pustym spojrzeniem odsunąłem się od ojca. Uczucia, emocje. Fuj.
-Spoko. Po co przyszedłeś?
-Twoja mama kazała mi to tobie przekazać.-dał mi jakieś zawiniątko.-Dobrze wiesz, że martwi się o ciebie.
-Ta... Spoko.-usiadłem z powrotem, wrzucając pakunek do prawie, że pustego plecaka.-Coś jeszcze? Chcę odpocząć przed lekcją.
-Nie. Trzymaj się, Katsuki.-rzekł, po czym wyszedł.
Moje nogi z powrotem wylądowały na ławce, a ja z ignorancją wszystkiego wokół, przyglądałem się temu, co było za oknem. Jakieś tam ptaki, niebo w kolorze morza oraz łażące po dziedzińcu parki, które obściskiwały się z każdym krokiem. Jaka oblecha... Spojrzałem na tablicę, po czym podniosłem dłoń do góry. Stworzyłem małe wybuchy, przyglądając się im z zaciekawieniem. Ktoś nagle wbiegł do sali. Ohooo, to ten jebany piesek co ostatnio nieco sobie nagrabił. Spojrzałem na nią z uniesioną brwią, po czym wstałem z miejsca. Kiedy ta chciała podejść bliżej, wskazałem palcem na nią.
-Nie zbliżaj się szczeniaku. Chyba, ze chcesz abym spalił ci nieco sierść...-warknąłem, uśmiechając się przy tym niczym zabójca.
-Szczeniaku?-zapytała.
-Nie nazwę ciebie psem, bo nie jesteś tego godna. Jedyne co, mogę ciebie nazwać szczylem lub jebanym sierściuchem. Takie zwierzaki nawet nie mają prawa mnie dotknąć.-zaśmiałem się.-A teraz, spierdalaj, bo twemu śmieciowi stanie się mała krzywda...-z kieszeni wyjąłem jej naszyjnik, znowu go oglądając.-Nie wiedziałem, że tamten duszek się do czegoś przyda... Ale widocznie zabrał to, co chciałem aby zabrał... Jakbym to spalił, może wtedy zrozumiałabyś, że ze mną nie ma żartów, suko...
-Oddawaj mi to!
-A tylko się zbliż, a zostanie z tego popiół. Chyba nie chcesz stracić tego co dla ciebie ważne, prawda?-zaśmiałem się, bawiąc się barachłem w rękach.
Głupia szmata... Myślała, że sobie może żartować? Co to, to nie. Ze mną nie ma żartów. A szczególnie dla takich sierściuchów. Zginie szybciej, niż zaczęła myśleć o wybaczeniu...
<Lily?>
Ilość słów: 441

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz