piątek, 16 marca 2018

Od Melusine do Corazona

Nagle straciłam przytomność. Nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem i dlaczego nie mogę się ruszyć. Dlaczego nie widzę Corazona? Dlaczego nie czuję jego objęć?! Nie chcę! Zostaw mnie osobo, która planujesz coś złego! Nagle stanęłam... Na polu. Polu pełnym białych kwiatów. Chyba miałam rozpuszczone włosy. Rozejrzałam się. Nie było nic, prócz anielskich róż. Nie było nieba, słońca, księżyca, chmur, gwiazd... Tylko kwiaty. Dotknęłam delikatnie dłonią płatków, które zadrżały. Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym westchnęłam.
Światem w jakim stałam nagle zawładnęło trzęsienie, a ja nie mogłam się ruszyć i uciec. Dlaczego!? Co tu się dzieje?! Gdzie ja jestem? Uniosłam głowę do góry, a potem spuściłam ją. Trzęsienie ustało, a ja miałam zamknięte oczy. Metaliczna dłoń nagle dotknęła mój policzek, z kolei ludzka ręka również ułożyła się na mojej twarzy. Obie dłonie pochwyciłam, a po moich policzkach popłynęły łzy. Białe róże w przyspieszeniu zaczęły rozkwitać. Na twarzy malował mi się uśmiech.
-Corazon... Uratuj mnie...-szepnęłam.
---
Otworzyłam oczy. Byłam... Gdzie ja byłam? Dość małe pomieszczenie, ceglane, ciemne... Nieprzyjemnie. Nie lubiłam takich nor, które były wręcz zatęchniałe. To miejsce nie różniło się od innych. Rozejrzałam się, a kiedy chciałam coś zrobić z dłońmi, nie udało mi się. Były związane. Nogi były w tym samym stanie. Sznur, który działał jako kajdany był związany bardzo mocno, a ja nie mogłam zrobić nic. Dosłownie nic. Zaczęłam się szamotać, kiedy nagle krzesło na jakim siedziałam, przewaliło się na bok, a ja byłam niezdolna do podniesienia się. Chciałam krzyknąć. Moje usta jednak były związane. Spojrzałam na swoje ubranie. Spódnica w stanie krytycznym, koszulka podarta i ledwo zakrywająca mój biustonosz. Co... Kto to zrobił... Pobladłam cała ze strachu, rozglądając się. Nagle do pomieszczenia wszedł jakiś mężczyzna z obrzydliwym uśmieszkiem na twarzy. Zamknął drzwi i zaczął rozpinać swoje spodnie.
-To zabawimy się, kurwo...-szepnął.
Zaczęłam kręcić głową i piszczeć przez materiał. Mężczyzna jednak ponownie postawił krzesło, a ja nie mogłam nic zrobić, oprócz szamotania się na krześle. Proszę, nie! Nie, nie, nie, nie! Nie chcę! Zaczęłam nagrzewać dłonie, czekając, aż sznur spłonie. Nie obchodziły mnie oparzenia. Nie mogłam pozwolić, aby mnie dotknął tam, gdzie nie trzeba. Spocone, ogromne łapska jeździły po moich udach, brzuchu i ramionach. Czułam obrzydzenie do niego i siebie. Nagle wyjął z kieszeni scyzoryk. Zaczął nacinać moją skórę, a ja wrzeszczałam przez materiał, który nadal był w moich ustach.
-No co, suko?! Piszcz! Pokaż mi jak bardzo ciebie boli! Potem się z tobą zabawię i od razu po tym ciebie zabiję! Chuj obchodzi mnie ten blondasek, bo to nie moja sprawa, ale mogę sobie zrobić z tobą co mi się podoba!-wrzasnął, po czym wbił mi nożyk w ramię.
Po tym już chciał wkładać dłoń pod moją i tak podartą spódnicę, ale wtedy... Ujrzałam mojego księcia. Jego mechaniczna dłoń była cała we krwi. On cały był we krwi. Po moich policzkach popłynęły łzy. Poczułam, jak materiał na mojej twarzy zaczyna się palić, więc czekałam, aż spłonie. Nagle, niedoszły gwałciciel spojrzał na blondyna i przystawił mi pistolet do skroni. Powoli naciskał spust.
-Wyjdź. Zabiję ją, jeżeli postawisz choć jeden krok do przodu, jeżeli użyjesz alchemii, wystarczy jedno kliknięcie, a ta dziwka umrze...-powiedział z żądzą mordu w oczach.
Blondyn wziął głęboki wdech. 
- Wiesz, tamten typ z mieczem przed śmiercią wyjawił mi pewien sekret na twój temat... - zaczął powoli. - Chodzi o twoją słabość... 
- Łżesz! - w uniesieniu zrobił krok do przodu i lekko rozluźnił uścisk na pistolecie, ale po chwili wrócił z powrotem, coraz mocniej naciskając spust.
-Owszem, masz... I to całkiem poważną... - powiedział Cora, po czym klasnął w dłonie i ręką klepnął w ścianę. 
Z ziemi między mną a tym obleśnym człowiekiem wyrosła wielka włócznia. Usłyszałam krzyk i szczęk upadającej broni z cichym mlaśnięciem. Spojrzałam na to z przerażeniem, a potem facet jaki wcześniej mnie obmacywał, padł na ziemię, zwijając się z bólu. W tym czasie materiał na moich ustach spłonął, zostawiając oparzenie. Moje puste oczy pokierowały się na blondyna, po czym zalałam się łzami.
-C-Cora... B-Boję się...-szepnęłam ochrypniętym od braku wody i krzyku głosem.
- Nie martw się Śpioszku, jestem przy tobie i już nic ci nie grozi... - objął mnie delikatnie - Już, już, jestem przy tobie...
-B-Boli... -szepnęłam, czując płynącą nadal po moim ramieniu krew.
- Nie martw się, już zabieram cię do pielęgniarki... Wytrzymaj jeszcze trochę dobrze? - powiedział delikatnie się uśmiechając i biorąc mnie na ręce.
Wcześniej rozwiązał sznury, a kiedy byłam w ramionach mojego bohatera, spojrzałam mu w oczy. Cała drżałam, nie wiedząc co się dzieje. Dłonią, która była wyłącznie pocięta, chwyciłam się mocno koszulki chłopaka. Już mieliśmy wyjść, kiedy nagle mężczyzna jaki mnie obmacywał, strzelił w moją nogę. Wrzasnęłam, nie wiedząc co się dzieje. Wszystko zawirowało. Tak mocno mnie to bolało... Zaczęłam płakać, nie mogąc się ruszyć.
Corazon odwrócił się w jego kierunku, a on ponownie strzelił, tym razem trafiając w blondyna, który cofnął się pod ścianę. Napastnik mimo bólu wstał, po czym złapał moją ranną nogę i pociągnął. Spadłam z rąk Cory, a on strzelił mi w szyję. Czułam, jak wszystko zalewa się w mojej krwi. Zaczęłam nurzać się w samej sobie. Wzrok mi się rozmazał. Widziałam wzrok przerażonego chłopaka, który patrzył na mnie.
- Ty kurwo! - ryknął chłopak, kaszląc krwią.
Klasnął w dłonie i ponownie użył alchemii nadziewając mężczyznę na kilka pali. Ten widok... Okropny... Nie widzę dużo.. Zamazuje się...
- MEL! MEL! TRZYMAJ SIĘ! - podczołgał się do mnie. - Ćśś, nie ruszaj się, zaraz to załatwię... Jak wtedy w fabryce...
-C-Cora.. N-Nie..-krew wylała się mocniej z mojej szyi.-N-Nie możesz... N-Nie dla mnie...N-Nie kolejny raz... -kałuża szkarłatu powiększała się z każdą chwilą.-Z-Zostaw... J-Ja powinnam ci teraz pomóc... N-Nie ty kolejny raz mi...-nie dałam rady się odezwać.
Z moich ust popłynęła krew. Widziałam tak ogromne zmartwienie w jego oczach. Nie mogłam pozwolić, aby znowu stracił część swojego ciała. Nie mogłam. To nie mogło się stać znowu z mojego powodu. Jestem beznadziejna... Będzie lepiej, jak zniknę...
- Proszę... Nic nie mów... - uśmiechnął się słabo, po czym znów zobaczyłam rozbłysk alchemii.
-C-Corazon... N-Nie... Z-Zostaw... -złapałam jego ramię wolną dłonią.
Spojrzał mi w oczy, po czym siłą przyłożył dłonie do mojej rany i transmutował. Dlaczego znowu to zrobiłeś...
---
Otworzyłam oczy, czując... Co ja tak właściwie teraz czułam? Nie wiem. Rozejrzałam się. Jasne, pachnące lekami pomieszczenie. Obok mnie, na krześle, siedział blondyn ze spuszczoną głową. Zamrugałam bardzo wolno, nie wiedząc co się dzieje wokół mnie. Okropny ból głowy, ciała i mojej psychiki. On... Płacze? Nie... Nie.
-C-Corazon...-szepnęłam, po czym lekko podniosłam się, łapiąc jego dłoń.
- Mel! Tak się cieszę... - rzucił mi się na szyję, a ja cichutko syknęłam - Tak się cieszę...
-C-Co oddałeś znowu za mnie... D-Dlaczego... -zaczęłam cichutko łkać.
- Cii.... To nic wartego twojego płaczu... - objął mnie czule.
-Corazon. Odpowiedz. Muszę wiedzieć. Muszę!-powiedziałam donośnie, łapiąc jego dłoń.
- O-Oddałem część swojego życia...
-C-Co...-szepnęłam, po czym odsunęłam się delikatnie.-Nie! Nie! Dlaczego! Nie! Stracę ciebie! Głupi! Głupi, głupi, głupi! Nie chcę takiej wymiany!-złapałam się za włosy, delikatnie za nie szarpiąc.
- Już, już cichutko... Będzie dobrze... Nadal mam jeszcze resztę do dyspozycji! - uśmiechnął się pocieszająco.
-Straciłeś część życia, przez to, że byłam nieostrożna! Nic nie będzie dobrze! Co jak umrzesz?! Nie chcę! Nie mogę ciebie stracić!-wrzeszczałam.-Nie mogę...
Byłam bardzo zdenerwowana i przejęta. Nie mogłam uwierzyć, że przeze mnie stracił tak wiele...
- Zbyt ciebie kocham, żeby cie stracić... Nie mogłem nic innego wymyślić... Tylko tak mogłem cię tu przynieść... - kiedy skończył mówić pocałował mnie. - Wybacz... Wybacz, że byłem za słaby...
Spojrzałam mu w oczy, zalewając się łzami. Pochwyciłam dłońmi jego policzki.
-Cora... Jesteś moim bohaterem, ale... Skoro oddałeś część życia, nie będę mogła być z tobą na zawsze... P-Proszę... D-Dlaczego... D-Dlaczego tak ma być...-szepnęłam, po chwili spuszczając głowę.
- Heh... Nie martw się, życie jest zbyt ulotne żeby się martwić. Gdybym ich nie oddał, nie mógłbym spędzić z tobą tych kilku kolejnych chwil... Poza tym, nawet jeślibym ich nie oddał nie sprawiłoby to, że byłbym w stanie dożyć tego wieku, prawda? - uśmiechnął się do mnie.
W moich oczach pojawiło się więcej łez. Wtuliłam się w niego, uderzając piąstkami w jego tors. Zalewałam się nadal łzami.
-Kocham cię głupku... Nigdy więcej nie waż mi się czegoś takiego zrobić... Ukatrupię cię własnymi rękoma... Debil, głupek, idiota!-pisnęłam, po czym wtuliłam się w niego, nadal płacząc.-P-Przepraszam... Przepraszam, że narobiłam ci kłopotów... Gdyby nie ja, mógłbyś żyć dłużej... A ja zabrałam ci tak wiele...
- Ale dałaś o wiele więcej - pocałował mnie w czoło - Wolałbym być martwy, niż żyć choć sekundę bez ciebie.
Spojrzałam mu w oczy, po czym położyłam dłonie na jego policzkach. Dlaczego on był taki kochany... Wpiłam się w jego usta, a po moich rumianych policzkach popłynęły łzy. Moje serce łomotało tak, jakby chciało wyskoczyć mi z piersi. Mimo bólu wstałam, siadając przodem do niego, na jego kolanach. Przysunęłam się jak najbliżej, nie zaprzestając pocałunku. Minęło sporo czasu, nim obaj mogliśmy wziąć oddech.
-G-Głupek... -szepnęłam.
<następne opowiadanie>
<Coora?>
Ilość słów: 1465

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz