niedziela, 4 marca 2018

Od Olivii do Aserys’a

W akademii siedziałam może z niecały tydzień, jednak pech chciał, że nie poznałam nikogo interesującego. Kilka osób mnie zagadywało, ale nasze rozmowy kończyły się na zainteresowaniach, albo pytaniach typu „co tam?”. Pomimo tego, że próbowałam jakoś utrzymać konwersację, szybko odchodzili znudzeni. Trudno, nigdy nie szukałam znajomości na siłę, ponieważ one bardzo szybko się kończyły, lub było w nich za dużo fałszu. Zrobiło mi się trochę smutno, gdy po pierwszym dniu w szkole Fenrir musiał wrócić do domu na jakieś dziwne badania. Jakiś rok temu złamał przednią, lewą łapę podczas zabawy. O dziwo bardzo szybko wyzdrowiał i już po pół roku mógł normalnie chodzić. Jednak ostatnio znowu zaczął kuleć, więc rodzice zabrali go do weterynarza, albo sami się nim zajęli. Z wilkiem zawsze było mi raźniej, ponieważ zajmowałam się nim od szczeniaka. Doskonale znałam jego zachowanie i wszędzie mi towarzyszył, czasami nawet do miejsc, gdzie amerykański prezydent chodził sam. Tamtego ranka zadzwoniła do mnie matka, która miała dobre wieści. Fenrir i Ashley właśnie jechali do akademika. Byłam przeszczęśliwa, kiedy to usłyszałam. A jeszcze lepszą wiadomością było to, że była sobota, czyli mogłam spędzić dużo czasu z moimi pupilami. Stałam już przed akademikiem i czekałam z ponad 10 minut. W końcu zauważyłam duży, czarny samochód z koniowozem. Usłyszałam ciche rżenie ogiera. Wewnątrz zaczęłam się cieszyć jak mała dziewczynka na widok konia i wilka. Z samochodu wysiadła moja matka, ale też (co mnie nie dziwiło) pojawił się mój białowłosy brat, Alan.
- Cześć siostrzyczko! - powiedział radośnie i rzucił się na mnie. Mocno go przytuliłam, ale też szybko go puściłam. Poczułam na sobie wzrok mojej rodzicielki, która nie tolerowała aż tak bliskich relacji między jej dziećmi. Oczywiście, jedynie Evelyne się do tego stosowała. Trzymała pewien dystans między członkami rodziny, chyba jedynie oprócz matki, której ufała bezgranicznie. Wykonywała każdy jej rozkaz i zachcianki. W przeciwieństwie do reszty rodzeństwa, którzy mieli tendencje do bycia buntownikami, była bardzo lojalna rodzicom.
- Ashley się za tobą cholernie się za tobą stęsknił. - oznajmił i spojrzał na ogiera, który stał sobie przed koniowozem. Patrzył na mnie, a potem rozglądał się dookoła siebie. Cichutko zarżał i chciał do mnie podbiec, ale Sansa trzymała go bardzo mocno.
- Hej mały. - uśmiechnęłam się i podeszłam do niego. Był przeszczęśliwy na mój widok. Nie widzieliśmy się gdzieś z tydzień, co wcale nie było długo, ale dla nas to trwało to wieki. Koń się natychmiast do mnie przytulił i nie miał zamiaru mnie puścić.
- Jest tutaj stajnia, co nie? - zapytał się Alan i wyjął z samochodu, siodło, uzdę i resztę ekwipunku.
- Oczywiście, że jest. - usłyszałam głos mężczyzny. Odwróciłam się w jego stronę. Stał przede mną wysoki chłopak o ciemnoblond włosach albo jasnobrązowych. - Zaprowadzić was? - zapytał się obojętnym tonem.
- Jeśli można prosić… - odpowiedziała za mnie moja matka. Zmierzyła mężczyznę zimnym wzrokiem. To było bardzo typowe z jej strony. Nie była zbyt przychylna do kogokolwiek i wszystkich traktowała z góry. W przeciwieństwie do mojego ojca. Mężczyzna zaprowadził nas do stajni i wskazał na pusty boksy. Mogłam sobie wybrać, który chciałam. Wybrałam ten, który był na samiutkim końcu. Doskonale wiedziałam, że mój Ashley nie cierpiał towarzystwa innych koni. Jako drapieżny koń wodny musiałam go karmić mięsem, co by jedynie odstraszało inne zwierzęta. Oczywiście owsa czy paszę by zjadł, jednak dieta tego gatunku wymaga sporej ilości krwi i białek. Przez chwilę siedziałam jeszcze w stajni i rozmawiałam z koniem. Stęskniłam się za nim. Nawet nie zauważyłam, kiedy Fenrir opuścił nasze towarzystwo i sobie gdzieś poszedł. Alan i matka rozmawiali z Matteo, przewodniczącym klubu jeździeckiego.
- Stęskniłam się za tobą, Ash… - powiedziałam i pogłaskałam ogiera po czole. - Za tobą Fenrir też. - Odwróciłam i zorientowałam się, że wilk zniknął. Zimny pot spłynął po moim czole. Bałam się, że jeszcze wpadnie w jakieś tarapaty, a on przyciągał je jak magnes. Z przerażeniem wybiegłam ze stajni i ruszyłam na poszukiwania wilka. Bez przerwy biegałam wokół akademii. Aż w końcu zauważyłam pupilka, stojącego przed akademikiem. Wyskoczyłam zza zakrętu, nie zwracając uwagi na otoczenie, a pech chciał, aby w tamtej chwili obok mnie, przeszedł jakiś uczeń. Przez przypadek potknęłam się o jego nogę. Upadłam na ziemię, a dokładniej w błoto. Poczułam niemiły ból w kolanie, a potem coś ciepłego i wilgotnego. Spojrzałam na spodnie, które były całe brudne. Obstawiałam, że musiałam zranić się w kolano, gdy upadłam i przeleciałam metr po ziemi. No tak, jeszcze godzinę temu padało. Niestety, przez moją nieuwagę, chłopak również zaliczył glebę, jednak jemu się chyba nic nie stało. Fenrir, cały zadowolony podbiegł do mnie i uśmiechnął się wrednie.
- Szukałaś mnie? - zapytał się irytująco spokojnym głosem.
- Nie kurwa… Świętego Mikołaja szukałam… - przewróciłam oczami i spojrzałam na białowłosego nieznajomego.
- Przepraszam, nic ci nie jest? - zapytałam się miłym głosem, posyłając w jego stronę przyjazny uśmiech. Eh, gdybym tylko bardziej zwracała uwagę na otoczenie, to bym sobie kolana nie rozwaliła. Chociaż wiedziałam, że szybko się zagoi i będzie mnie bolało, jedynie przez dwie, trzy godziny. Jedyny problem był taki, że aby opatrzyć kolano, musiałabym zdjąć spodnie, których nie dało się podwinąć do kolana.
< Aserys? >
Liczba słów: 839

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz