niedziela, 25 marca 2018

Od Lily do Ktosia

7:00... Codziennie to samo... No nic, chyba dożyję do wakacji... Chyba. Nauczka- następnym razem nie chodzić spać o północy. Wstałam, co mi chwilę zajęło... Wyjęłam z szafy czarną podkoszulkę oraz jeansy z minimalnymi, poziomymi szparami w okolicy kolan. Udałam się w stronę drzwi do toalety. Oh, jak dobrze, że nie przydzielili mi żadnego współlokatora, lub co najgorsze- współlokatorki. Nie wiem, ile zajęło mi oporządzenie się. Na pewno za długo. Włożyłam buty i udałam się w stronę placówki edukacyjnej. W dodatku autobus się spóźnił. Spałam na stojąco, zakładając ręce na klatce piersiowej i opierając się o jedną ze ścian pustego przystanku. Gdy wsiadłam do autobusu, zajęłam pierwsze lepsze miejsce przy oknie i oparłam o nią swoją zmęczoną głowę. Wiedziałam, że już nie zasnę, ale i tak przez tę banalną czynność zregenerowałam swoje siły. Na którymś z przystanków postanowiłam wysiąść. Udałam się mozolnym krokiem w stronę budynku, który rzekomo był moim celem docelowym. Przez dawkę świeżego powietrza troszkę poprawił mi się humor, przez co otrzeźwiałam. Z optymistycznym nastrojem drobnym, leciutkim krokiem ruszyłam przed siebie. Po paru minutach stanęłam przed szkołą.
- I oto jesteśmy u celu. - wymruczałam do samej siebie.
Weszłam głównymi drzwiami, wpatrując się swoimi dużymi oczyma we wszystko w zasięgu mojego wzroku. Zdjęłam swoją kurtkę i ruszyłam w kierunku swojej klasy, w międzyczasie czytając książkę o wampirach, wilkołakach i żywiołakach. Z nosem w książce krążyłam pół na ślepo po szkolnych korytarzach, szukając mojej klasy. Przez moją dłuższą nieuwagę, wpadłam na jakiegoś chłopaka. Z rumieńcami na moich chudych policzkach, spoglądając na nieznajomego z dużymi, zawstydzonymi oczami, mruknęłam pod nosem cichutkie „przepraszam...” - i zmierzyłam w swoim kierunku.
Dostałam informacją, że naszą pierwszą lekcją jest używanie i kontrolowanie swoich mocy. Super! Mój ulubiony przedmiot na początek! Z szerokim banankiem na twarzy weszłam do dosyć dużej sali. Większość mojej klasy już przybyła, ale jeszcze dzwonek jeszcze nie dał znaku, że przerwa się skończyła. Nauczycielka pokazała nam linię, na której mamy ustawić się w szeregu. Gdy wszyscy już się ogarnęli i stanęli na linii, a spóźnialscy dotarli i dołączyli do reszty, lekcja — można tak powiedzieć — oficjalnie się zaczęła.
- Witam Was na dzisiejszej lekcji, na której potrenujemy obronę oraz atak. - powiedziała nauczycielka spokojnym głosem. - Kto zgłasza się na ochotnika? - spytała się nas z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
„Proszę nie ja, proszę nie ja!”; błagałam los o odrobinkę szczęścia.
- Może Lily i ...? - drugiego imienia już nie usłyszałam, ponieważ informacja o tym, że ja mam z kimś walczyć, troszkę do mnie nie dotarła. Nie lubię walczyć z innymi... Szczególnie dla samych doświadczeń... A tak właściwie jego zdobywania...
Nauczycielka „zaprosiła” nas na środek sali. Ja wyszłam pierwsza — jakiś chłopak, z którym miałam walczyć, zaczął się śmiać, gdy mnie zobaczył. To samo robili jego koledzy...
- Już mi się nie podoba... - powiedziałam sobie w myślach.
Pani dała znak gwizdkiem, że już możemy zaczynać. Ja jako osoba z urody urocza, rozłożyłam ręce na znak swojej niewinności, z jednoczesnym pokazaniem chytrego uśmiechu. Chłopak mocno zadrwił sobie z mojej osoby.
- Jest zmiennokształtnym? - zadałam sobie pytanie, na które i tak sobie nie odpowiedziałam.
W mgnieniu oka zamienił się on w hienę — oczywiście o wiele większą od takiej normalnej hieny.
Wyglądał śmiesznie... Nie ukrywając tego, wybuchłam śmiechem. Chłopak zareagował niezbyt optymistycznie. Zawarczał i zaczął krążyć wokoło mnie, szykując się do ataku.
Postanowiłam, że się z nim pobawię... Zmieniając się w wilka, cierpliwie czekałam na jego ruch. Zniecierpliwiony i lekko przerażony chłopak zaatakował bez namysłu. Bez żadnego planu. Ja wykonałam sprytny unik, co jeszcze bardziej rozwścieczyło mojego konkurenta. Bitwa była bardzo wyrównana, nauczycielka musiała nas parę razy rozdzielać. Szanse na wygrane były bardzo wyrównane. Nawet aż za bardzo. Po wyczerpujących trzydziestu minutach walki, gdy mojego konkurenta napadła chwila słabości i zmęczenia, zaatakowałam i obezwładniłam pewnego siebie płci przeciwnej przeciwnika. Szczerze mówiąc — wszystkim zrzedły miny. Z podkulonym ogonem chłopak wrócił, skąd przyszedł.
~*parę godzin później*~
Właśnie skończyła się ostatnia lekcja... Ohh! Jakie to cudowne uczucie! Szybkim, radosnym krokiem udałam się w stronę szatni, by wziąć swoje rzeczy i zmykać do swojego małego mieszkanka. Jako że na korytarzach widniały pustki, podśpiewywałam sobie jakieś przyjazne dla nutki melodyjki. Nagle, zza rogu, wyskoczył — jakby znikąd — chłopak, który został pokonany przeze mnie na pierwszej lekcji.
- Witaj, mała! - powiedział, szczerząc się do mnie jak jakiś wariat. - Widzę, że nie żałowałaś swoich sił na pokonanie mojej osoby na pierwszej lekcji...
Hmm... Szczerze mówiąc, tego typa nie lubiłam już od pierwszego kontaktu z nim.
- Tak, nie żałuję takich osób, jak ty. - odpowiedziałam sucho.
- Ooo! Widzę, że masz jednak jakieś pazurki pod tą piękną twarzyczką. - powiedział, jednocześnie drwiąc ze mnie.
Ja jako osoba tolerancyjna, niestety z pewnymi granicami — nie wytrzymałam. Dwiema rękami złapałam go za tylne sterczące kudły i gwałtownie pociągnęłam go w swoją stronę, mówiąc:
- Posłuchaj mnie debilu: jeżeli życie ci miłe, zostaw mnie w spokoju.
Powiedziawszy to, odepchnęłam go z całej siły, dostatecznie mocno, by wylądował na najbliższej ścianie. Chłopak nie był tym zachwycony. Mocno uderzył się w głowę... Na pewno będzie mieć guza. Trudno, zasłużył sobie. Nie pomyślałam o tym, że on jest na pewno o minimum rok starszy, a z tym się wiąże, że jest silniejszy. Chłopak kopnął mnie w brzuch, na co ja skuliłam się z bólu. Zza rogu — zupppeeełnie przypadkiem — wyszedł kolejny chłopak... Na oko był on w wieku swojego „kolegi”. Po dostaniu w podbrzusze nie czułam się zbyt dobrze- kręciło mi się w głowie. Dwójka chłopaków nieźle zaczęła mnie obkładać. Nie byłam dobra w samoobronie... W sumie to nic nie potrafiłam. Specjalizowałam się w ataku i obronie w formie zwierzęcej, a nie w formie ludzkiej. Uniknęłam paru ciosów, ale i tak to nic nie dało. Jeden chłopak mnie przytrzymywał, a drugi uderzał. Gdy nie miałam siły się bronić, skuliłam się w kłębek, podczas gdy dwojga chłopaków kopało mnie z całej siły. Obraz przed oczami nagle zaczął mi się zamazywać... Chyba powoli traciłam przytomność... Nagle usłyszałam, że ktoś na siebie krzyczy. Ktoś przybiegł z pomocą...
< Ktosiu? >
Liczba słów:  996

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz