- Co to znaczy kochać? - zapytałem nagle ogoniastego bałwana, miętoląc kołnierz koszulki.
- Na prawdę nie wiesz? - usiadł po turecku na łóżku, kładąc ogon na swoim udzie - To uczucie ciężko jest opisać słowami...
- A jak je można opisać?
Lekko się zaczerwienił i popatrzył w sufit. Dlaczego pomyślałem, że to było urocze. Tylko Ijime jest dla mnie uroczy...
- To coś takiego, gdy drugą osobą staje się całym twoim światem i mógłbyś zginąć tylko po to, by zobaczyć jej uśmiech...
- Dlaczego miałbyś oddawać dla kogoś życie? Bohaterzy umieją zadbać o to, aby ocalić zwykłego przechodnia, ale dbają też o własne życie. Dlaczego nie będąc bohaterem, miałbym rzucać się dla kogoś w ogień. Nie rozumiem... - usiadłem obok niego.
- Bo chcesz chronić tą drugą osobę... Nie zapominaj, Katsuki, że bohaterzy też umierają chroniąc innych... I tak się nazywa najlepszych z nich. Oddali życie po to, by ktoś mógł je kontynuować...
- Gdybym miał się rzucić dla kogoś z powodu kochania, on by kontynuował to? Jak niby, skoro mógłbym nie żyć... - mruknąłem, zakładając dłonie na piersi.
- Katsuki... Nie rozum tego od deski do deski w dosłownym znaczeniu... To musisz poczuć tu. - dotknął mojego serca dłonią. - Nie tu... - a teraz pstryknął palcami w moje czoło.
- Dobrze wiesz, że dla innych nie mam serca. Ciesz się, że w ogóle się przed tobą w jakiś sposób zwierzam. - warknąłem naburmuszony. - Po co próbowałeś obiecać, skoro teraz się czepiasz, że nie kumam...
- Nie czepiam się. Po prostu musisz do tego dojść w większości sam... -zbliżył się do mojej twarzy, patrząc tajemniczo i lekko psychopatyczne - wtedy nie byłoby zabawnie.. - szepnął, a później odsunął się i uśmiechnął.
Uniosłem jedną brew do góry, a potem po chwili zastanowienia pocałowałem go w usta. Nie rozdzielając ich, posadziłem go na swoich kolanach, a potem spojrzałem mu prosto w oczy.
Uniosłem jedną brew do góry, a potem po chwili zastanowienia pocałowałem go w usta. Nie rozdzielając ich, posadziłem go na swoich kolanach, a potem spojrzałem mu prosto w oczy.
- Zabawnie, co? Ja jeszcze nie zacząłem się bawić. Więc mnie nauczysz, a nie, będziesz się tylko przyglądasz. Obiecywałeś. Nie znoszę oszustów. - burknąłem z zadziornym uśmieszkiem na twarzy.
- Widzę, że zaczynamy działać na własną rękę? Wolisz praktyki od teorii... Ok... - pocałował mnie.
Poczułem coś ostrego na mojej szyi. Wydawało mi się to cholernie przyjemne. Lubiłem ból w każdej postaci, bo uważałem to za jedyną rzecz jaka pozwalała mi uwolnić te złe emocje.
- Co to jest... - zapytałem o ostrą rzecz na szyi, obejmując czarnowłosego w pasie.
- Moje paznokcie... A co?
- Miłe... Rób tak dalej... - mruknąłem mu w usta.
- Lubisz ból? Oho... Dla mnie bomba... - zaśmiał się cicho, kładąc na łóżku.
Miło spędziliśmy wolny, wieczorny czas. Zrezygnowałem z pójścia dzisiaj na walki. Nie chciało mi się po prostu, a poza tym, chciałem więcej się dowiedzieć o tym ogoniastym bałwanie. Skoro mówi, że jesteśmy sobie jakoś przeznaczeni, nie chciałem, aby był na mnie obrażony. Jakoś... Nie byłoby mi z tym dobrze...
Z samego rana obudziłem się, bo zadzwonił ktoś do mnie. Byłem zły, bo był weekend i chciałem odpocząć. Rin jeszcze spał i telefon na szczęście go nie obudził. Po odebraniu dopiero usłyszałem, kto to tak tarabanił do mnie. Prychnąłem, słuchając reprymendy od ojca, za to, że niby wyrzuciłem siostrę z pokoju. Byłem pewny, że Shiro na mnie nie nakablowała i musiał to być ktoś inny. Pokręciłem głową.
- Spadaj stary pierniku i zostaw mnie w spokoju wreszcie. Pamiętaj dziadu, że już jestem dorosły i nie potrzebuję twoich pieprzonych kazań, więc się zamknij, jak chcesz mnie jeszcze kiedyś zobaczyć na oczy. - powiedziałem donośnie, po czym rozłączyłem się, rzucając telefon na ziemię.
Ogoniasty bałwan podskoczył i spojrzał na mnie przerażony. Zmierzyłem go spojrzenie, warcząc.
- Czego się lampisz na mnie bałwanie... - powiedziałem dość nie miło.
- Bo kurna nagle czyjś donośny krzyk dotarł do mojego ucha i nie rozniósł mi bębenków.. Co się stało?
- Nie ważne... -warknąłem, siadając obrażony na łóżku i patrzyłem na telefon z pobitą szybką, ale działający.
Rin wstał i ogonem odrzucił telefon obok na łóżko, stając przede mną.
- Gadaj, co się stało...
- Nic.... Powiedziałem przecież... - spojrzałem w podłogę.
- Nic? Po prostu nic? Wiesz, że tak cię nie nauczę tego, czego tak bardzo pragniesz, co nie?
- Ojciec, pasuje odpowiedź? - mruknąłem, zakładając dłonie na piersi.
- Posłuchaj Katsuki.... - wziął mnie za koszulkę, a nasze twarze dzieliły milimetry - Miłość to nie tylko całowanie się i obściskiwanie. Najważniejsze jest zaufanie... Mówi ci to coś?
- Tak... - odwróciłem wzrok i westchnął. - Ojciec się mnie bez końca czeka i wymaga coraz więcej...
- Znam to zbyt dobrze... - usiadł przy moim łóżku na podłodze - Lecz rada, by go olać też jest bez sensu...
- Mogę go powyzywać, klnąć... On nadal jest cholernie uparty jak świnia... - warknąłem.
- Ale nie jest nieśmiertelny i niepokonany.. - szepnął.
- Nie jest, ale nie mogę zabić ojca... Nadal ma to cholerne miano...
- Jakie "miano".. on ma w ogóle jakieś?
- Tak, miano mojego ojca... - wstałem i zacząłem drapać swoje ramiona do krwi.
- Nazywasz to "mianem"? To po prostu twój ojciec... - usiadł obok mnie na łóżku i chwycił moje rece za nadgarstki, bym się nie drapał.
Pokiwał przecząco głową. Przybliżyłem się do niego i pocałowałem go w usta.
- Ojciec... To miano... On tak mówił... - szepnąłem i przytuliłem go.
- Nie ważne... -warknąłem, siadając obrażony na łóżku i patrzyłem na telefon z pobitą szybką, ale działający.
Rin wstał i ogonem odrzucił telefon obok na łóżko, stając przede mną.
- Gadaj, co się stało...
- Nic.... Powiedziałem przecież... - spojrzałem w podłogę.
- Nic? Po prostu nic? Wiesz, że tak cię nie nauczę tego, czego tak bardzo pragniesz, co nie?
- Ojciec, pasuje odpowiedź? - mruknąłem, zakładając dłonie na piersi.
- Posłuchaj Katsuki.... - wziął mnie za koszulkę, a nasze twarze dzieliły milimetry - Miłość to nie tylko całowanie się i obściskiwanie. Najważniejsze jest zaufanie... Mówi ci to coś?
- Tak... - odwróciłem wzrok i westchnął. - Ojciec się mnie bez końca czeka i wymaga coraz więcej...
- Znam to zbyt dobrze... - usiadł przy moim łóżku na podłodze - Lecz rada, by go olać też jest bez sensu...
- Mogę go powyzywać, klnąć... On nadal jest cholernie uparty jak świnia... - warknąłem.
- Ale nie jest nieśmiertelny i niepokonany.. - szepnął.
- Nie jest, ale nie mogę zabić ojca... Nadal ma to cholerne miano...
- Jakie "miano".. on ma w ogóle jakieś?
- Tak, miano mojego ojca... - wstałem i zacząłem drapać swoje ramiona do krwi.
- Nazywasz to "mianem"? To po prostu twój ojciec... - usiadł obok mnie na łóżku i chwycił moje rece za nadgarstki, bym się nie drapał.
Pokiwał przecząco głową. Przybliżyłem się do niego i pocałowałem go w usta.
- Ojciec... To miano... On tak mówił... - szepnąłem i przytuliłem go.
<Rinciu?>
Ilość słów: 1048
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz