wtorek, 3 kwietnia 2018

Od Katsukiego do Rina (+16)

Usłyszałem kroki za sobą i teraz wiedziałem, ze ten debil idzie ze mną. No i dobrze. Ten ogoniasty bałwan przydałby się w delikwentach, w końcu... Same tępe banie są u nas. Wsadziłem dłonie do kieszeni, niosąc postrach na korytarzach akademików. Patrzyłem na wszystkich spod byka, a czarnowłosy szedł obok mnie z wyrazem twarzy typu "mam wyjebane". No i super. Nagle ktoś mi się napatoczył pod nogi. Jakiś mały szczeniak z chyba I klasy. Złapałem go za koszulkę na karku i podniosłem na wysokość swojej twarzy. Dzieciak zaczął piszczeć, kuląc się.
-Spierdalaj kundlu.-warknąłem, rzucając go niezbyt mocno na ścianę, a ten tam upadł i kulił się jeszcze mocniej.
Miał oklapnięte uszy i ogon, a na dodatek wydawało mi się, że skomlał. Był blady jak ściana. Żałosne. Żałosne. Żałosne. Nic z niego nie będzie, prócz jakiegoś pasztetu. Chociaż gdyby nawet go zmielili i dodali coś dobrego, kijem bym go nie tknął. Warknąłem, wkładając znowu ręce do kieszeni i podniosłem teraz głowę. Czułem jak moje spojrzenie budzi wokół strach. Miałem chęć śmiać się z tego, co się działo. To żałosne. Wyszedłem z Rinem z akademików, kierując się do pobliskiej dzielnicy. Była znana z kradzieży i innych takich. Zabójstwa tam może nie zdarzały się często, ale ludzie byli bici do nieprzytomności, mieli poważne złamania lub byli przewożeni do szpitala i trafiali na stół operacyjny. Bywa i tak, jak jakieś szczeniaki sobie dla jaj biegają po niebezpiecznej dzielnicy. Gówniażeria zawsze stara się być fajna i chce się popisać znajomym. Jakby to oni powiedzieli... Żal pl. Żałosne. Idąc ciemną ulicą, czułem na sobie spojrzenie wielu ludzi i szepty typu "To on. To ten zabójca z szóstego dystryktu." Zabawne. Prychnąłem, po czym spojrzałem na Rina.
-Trzymaj się blisko. Ten dystrykt akurat czuje postrach, ale zaraz wchodzimy do innego. Tam nie będzie już tak fajnie...-mruknąłem, po czym lekko machnąłem głową.-Stawaj obok i pilnuj kieszeni.
-Ta, zrozumiałem.
-Dobrze, że choć tyle rozumiesz ogoniasty bałwanie...-rozejrzałem się, kiedy przeszliśmy przez bramę do dystryktu śmierci.
Był on znany pod numerem sześć. To tam zazwyczaj było najniebezpieczniej. Tam odbywały się zabójstwa, pobicia do śmierci i tym podobne rzeczy. My, jako delikwenci z najbardziej znanej szkoły, mieliśmy tam kryjówkę w podziemiach i tylko ci, którzy zasłużą na to mogą dowiedzieć się, gdzie ona jest. Prychnąłem, po czym zatrzymałem dłonią Rina.
-Stój. Ktoś tutaj jest...-powiedziałem, kiedy na swoim terytorium wyczułem inny zapach.
-Słyszę trzech...- szepnął.
-Słuchaj, nie odzywaj się i w razie czego, nie pakuj się do walki-szepnąłem.-Nikt ma nie wiedzieć, jaką masz moc, jasne?-warknąłem do niego.
Dlaczego mu to powiedziałem? Sprawa jest łatwa. Każda osoba, jaka łazi po tych ulicach, zbiera informacje na temat nowych osób, po czym sprzedaje je na czarno. Mistrze zbrodni dzięki temu z łatwością odnajdują takich i zabijają ich, nim się obejrzą. Takie jest życie w tych dystryktach i nie da się tego zmienić. No cóż, zdarza się. Sam nie walczę swoją mocą. Używam do tego własnych mięśni i pięści. Nie dam, aby jakieś pomioty ulicy łamały karki moim "kolegom". Rin pokiwał do mnie głową, po czym spojrzałem na gang złożony z trzech łysoli. Jeden z nich, stojący na przedzie, był znany w szóstym dystrykcie jako "Anglik". Podobno ciągle nawija po angielsku, a na dodatek pije ze swoich ofiar krew, niczym herbatkę w po południe. Dwaj jego goryle to "Ząbek" i "Lucian". Ci to zamiast mózgu mają mięśnie, więc ich bym łatwo rozwalił na łopatki. Kłaniajcie się wyrzygane przez kota kłaki. Król Delikwentów skopie wam dupę.
-Hello, my dear... Katsuki how are you? What are you doing here?-zapytał przewodnik, zbliżając się do mnie.
-Spierdalaj jebany pedale angolu. Nie zbliżaj się, bo ci wpierdolę i się nie pozbierasz...-warknąłem.
-Of course, sweetheart. Toothie, Lucian take him!-wrzasnął.
Dwaj goryle ruszyli w moim kierunku. Spasione świniaki, którym jedyne co, to wsadzić jabłko w mordę i wsadzić na głęboki ogień. Odepchnąłem do tyłu czarnowłosego bałwana, przez co ten upadł, ale miałem co innego do zrobienia. Zajebać tych posłanników pedała angola. Przybrałem pozycję obronną, po czym czekałem na pierwszy ruch spasiaków. Zaśmiałem się. Obaj zadali atak w tym samym czasie, a ja odskoczyłem, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Zanim się ogarnęli, ja podbiegłem i uderzyłem jednego z nich z pięści w twarz, a ten lekko się osunął na ziemię. Potem zadałem drugi, podobny atak i ten drugi opadł również. Kopnąłem jednego z nich tak, aby padł nieprzytomny, a zasiadłem na brzuchu Luciana, uderzając go morderczą salwą ciosów.
-Zgiń kurwiu! Giń! Giń! Giń!-wrzeszczałem, kiedy na moją twarz chlapała krew goryla.
Nie minęło dużo czasu, a ten stracił oddech, pobladł, a jego usta przybrały siny kolor. Błękitne oczy wywinęły się, a ja widziałem wyłącznie białka. Spojrzałem na Ząbka, który nadal był nieprzytomny i po wstaniu z trupa, zacząłem kopać drugiego. Bardzo szybko się obudził, zaczął kaszleć krwią. Podskoczyłem, po czym kolanami opadłem na jego głowę, miażdżąc ją. Jedyne co widziałem, to dosłownie wypływający mu uszami mózg oraz wyskakujące jak kukułki z zegara oczy.
-Jak pięknie! Jak cudownie!-zaśmiałem się, rozkładając dłonie na boki.-Chodź tu jebany Angolu. Policzę się jeszcze z tobą. Bo chyba lubisz, jak ktoś ci dotyka dolnych partii... Ja je dotknę nogami, gniotąc ci wszystko. Wykastruję ciebie jebańcu!-wrzasnąłem.
-Oh my god. Go away, you psycho! You are mad! Go away!-pisnął, po czym zwinął się, uciekając gdzie pieprz rośnie.
Zaśmiałem się, po czym podniosłem głowę do góry. Mój śmiech był niczym z horroru, jednak nie obchodziło mnie to. Przecież wszyscy mają znać Króla Delikwentów. Wszyscy mają się przede mną kłaniać i mówić o zabójcy z szóstego dystryktu. Spojrzałem na Rina, ocierając krew z policzka.
-No to jak ogoniasty bałwanie? Idziesz ze mną, czy się cykasz?-patrzyłem na niego szeroko otwartymi oczami.
<następne opowiadanie>
<Rin?>
Ilość słów: 921

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz