-No to jak ogoniasty bałwanie? Idziesz ze mną, czy się cykasz?-patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Chyba lekko poszalał. Dość często mu się to zdarza, jak widzę.
-Idę... I czemu ciągle tak mnie nazywasz?- popatrzyłem na blondyna, który szedł ku mnie.
-Takie będziesz miał przezwisko. Pasuje do ciebie ogoniasty bałwanie...
Katsuki ponownie zaczął mnie prowadzić gdzieś, sam nie wiem gdzie. Przecież pierwszy raz tu jestem.
-Pasuje?- spojrzałem na swój ogon.- Niech ci będzie...
-Ta. Co taki zdziwiony?
-Nie ważne... Gdzie jest to coś, dokąd mnie prowadzisz?
-Jak dojdziemy, to zobaczysz...
-Tajemniczny jak zwykle. Podoba mi się to...
Szliśmy i rozmawialiśmy jeszcze kilkanaście minut. Nagle Katsuki zatrzymał się przed ogromnym budynkiem i wszedł do niego. Mnie do niego nie wpuścili, więc musiałem czekać na zewnątrz. Ciekawe, co się tam działo i po co musiałem tu przychodzić. Nie wiem nawet, czy chcę tu wstąpić. Nie wiem na czym polegają te ich nawalanki i te całe podziemne miasto. Nie wiem po co, jak, gdzie i kiedy. Katsuki, gdy o tym wszystkim mówił, wydawał się jakiś inny. Czuję, że wręcz wymaga ode mnie wstąpienia do tym... Jak im było... delikwentów? Mam tylko jedno pytanko. Po co ja im tam jestem potrzebny. I tak jest tu dużo osób dookoła, a mnie jakoś nie kręcą nawalanki z przypadkowymi typkami i zdobywanie chwały... Czekałem na Katsukiego jakieś dobre pół godziny, jak nie i godzinę. Nagle wyszedł, mając za sobą całkiem niezłą obstawę i rzucił, patrząc się w moją stronę.
-Dołączysz?
-Co będę musiał robić?- stałem oparty o ścianę budynku z załozonymi na piersi rękoma.
-Nic. Nie ma obowiązków.- Katsuki rzucił, zbliżając się do mnie i odganiając wcześniej wspomnianą obstawę. Nic nie trzeba? Ciekawe...
-No niech ci będzie... Tak.
-Super. Wracamy?
-Ta, z chęcią...
Zaczęliśmy iść w stonę wyjścia z tego dziwnego miasta...
---
Wyszliśmy z tego podziemnego miejsca i zaczęliśmy iść w stronę centrum metropolii. Nie chciało nam się wracać do akademików, bo noc była przepiękna. Po co ją marnować, skoro jest tak pięknie. Szliśmy jakąś ścieżką, która znajdowała się obok rzeki. Przed nami szła nerwowo jakaś dziewczyna. Nagle zaczęła biec w moją stronę. O co jej chodzi? Zaczęła wyciągać z kieszeni coś w rodzaju butelki z wodą. Otworzyła ją szybko i oblała jej zawartością mnie. Już wiem, co to było... Woda święcona... Zasłoniłem oczy, a po chwili poczułem ogromny ból. Dziewczyna uciekła szybko, a ja wrzasnąłem z bólu i się cofnąłem, nadal mając zakryte oczy. Powoli zaczął obejmować mnie płomień. Cholera jasna, po co to zrobiła! Jak to cholernie boli! Nic nikomu jeszcze nie zrobiłem!
-Wracaj tu mała kurwo!- Katsuki wrzasnął, ale dziewczyna była już bardzo daleko. Miejsce, gdzie dziewczyna wylała na mnie wodę święconą było oparzone. Tak, jakby zwykła osoba oparzyła się ogniem. Niestety mój ogień nie mógł tego wyleczyć. Odsłoniłem
Zobaczyłem wokół mnie niebieski płomień. Cholera...
-Wszystko okej?- Katsuki zaczął się do mnie zbliżać. Nie, nie, nie, nie!
-Nie! Nie zbliżaj się... Z-zaraz mi przejdzie...- odsunąłem się od chłopaka, próbując powstrzymać płomienie.
-Zamknij sie. -złapał moje ramię, ale szybko zabrał rękę, bo go oparzyłem, a raczej mój płomień.
-Powiedziałem, byś się nie zbliżał!- rzuciłem zdenerwowany sytuacją.
Popatrzył na swoja reke.
-Uspokój się. Proszę...
Dobra, Rin. Wdech i wydech. Spokojnie... Ból zaraz przejdzie...Mój płomień zaczął powoli zanikać, a Katsuki dojrzał oparzenia na moich rękach.
-Masz oparzone ręce...
Cały ogień już zniknął, a ja popatrzyłem na swoje ręce, a potem na blondyna.
-No wow. Spostrzegawczy jesteś...
-Chodź. -złapał moje ramie i gdzieś mnie pociągnął, tylko gdzie...
<Katsuki?>
Ilość słów: 708
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz