-Po co mi pomagasz? -zapytałam, podtrzymując się bezsilnie na kagune.
-Bo ty chciałaś pomóc mi.
-To teraz pomogę ci uciec... -szepnęłam, po czym złapałam jego dłoń. -Nie pozwolę, abyś tutaj został...
-Dzięki, ale już za niedługo nie będzie miał tu kto zostać... -mruknął.
Delikatnie zacisnęłam jego dłoń, po czym mimo krwi na twarzy i ciele uśmiechnęłam się.
-Nie puszczaj mnie. Wydostanę nas... -szepnęłam, po czym podeszłam do ściany.
-Ledwo co chodzisz... Chodź. -wskazał na swoje plecy.
-Nie, nie trzeba. Dam radę. -złapałam jego ramię, stając nieco bliżej.
-Mówisz? -pociągnął mnie do dołu razem z sobą, bo w naszą stronę leciało ostrze.
Prychnęłam, po czym odchyliłam głowę do tyłu, a moje oczy przybrały czarną barwę. Zaśmiałam się.
-Duch się w każdym poniewiera, że czasami dech zapiera. Tak by gdzieś het gnało, gnało, tak by się nam serce śmiało. Do ogromnych, wielkich rzeczy, a tu pospolitość skrzeczy, a tu pospolitość tłoczy, włazi w usta, uszy, oczy... -powiedziałam, przy czym zaczęłam rechotać jak psychopata i rozłożyłam swoje kagune-Jestem... Głodna... -mruknęłam z poważnym wyrazem twarzy.
Moje ukaku pokrywało dziwne, czarnoczerwone coś, co bardzo je osłabiało. Czułam to. Jednak byłam pewna, że pokonam tego naukowca. Zaśmiałam się, łapiąc swój łokieć, po czym w mgnieniu oka znalazłam się za mężczyzną.
-Czas spać, pojebie... -szepnęłam, po czym polizałam jego policzek. -Dobranoc...
W tym momencie, głowę naukowca przebił pocisk z moich skrzydeł. Mężczyzna opadł na ziemię, a ja oderwałam mu rękę i zaczęłam ją ze smakiem jeść, siadając przy trupie. Spojrzałam chłopaka, który patrzył na mnie ze zdziwieniem. Przechyliłam głowę, żując nadal mięso w ustach z których wypływała krew.
-Też chcesz? -zapytałam, śmiejąc się.
-Nie, nie chce mi się.
-Pozwolisz mi szybko zjeść, a potem pójdziemy dobrze? -zapytałam, gryząc trupa i odrzucając kość jego ręki.
-Ta.
Zaczęłam szybko jeść. Minęło zaledwie pięć minut, a z trupa zostały obgryzione do bieli kości. Zaśmiałam się, ocierając twarz z krwi. Po chwili moje oczy wróciły do normalności, a ogromne i teraz silne kagune ukryło się. Złapałam dłoń chłopaka, po czym weszłam w ścianę.
-Nie puszczaj mnie. Przejdziemy tędy, potem przez mur i będziemy wolni.-powiedziałam,zaciskając mocno jego dłoń- Jak się nazywasz?-zapytałam cicho.
-Takeshi...
-Ja jestem Misaki. Miło mi bardzo ciebie poznać.
Przeszliśmy na zewnątrz, po czym nadal niewidzialni przeszliśmy przez mur labolatorium, a ja weszłam z nim do lasu. Tam puściłam jego dłoń i odwróciłam się do niego.
-No... To ja chyba już pójdę. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy i... Dziękuję, że wywołałeś to wszystko, dzięki czemu mogliśmy uciec. Gdybyś miał problem... Pomogę. -powiedziałam, ocierając czoło z krwi.
-Dzięki, ale muszę coś jeszcze zrobić. -odwrócił się i zaczął biec do labolatorium.
Chciałam go zatrzymać, ale wiedziałam, że mnie nie posłucha. Zrezygnowana pobiegłam do lasu i tam znalazłam polanę, na której wcześniej mieszkałam. Takeshi, co masz zamiar zrobić... Dlaczego tam wróciłeś? Chcesz, aby znowu ciebie pojmali? Proszę, wyjdź z tego cało. Proszę, pozwól mi ciebie jeszcze raz zobaczyć, poznać. W końcu... Uratowałam ciebie, a ty uratowałeś mnie...
<następne opowiadanie>
<Takeshi? >
Ilość słów: 650
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz