- Ty mendo. Ty zdrajco. – syknąłem w stronę miotającego się na wszystkie strony i boki sierściucha. Spojrzałem na swoją bladą skórę, która była pokryta szeregiem cienkich linii, które powoli napełniały się czerwoną krwią. Świetnie. Idealne zakończenie tego już i tak beznadziejnego dnia. Zacisnąłem zęby, spoglądając na lewitującego kota. Moja miłość w jego stronę została zerwana w momencie, gdy jego pazury spotkały się z moją prześliczną skórą. Z pełznącą na twarz złośliwością uniosłem delikatnie palec wskazujący lewej dłoni. Miaucząca kula sierści uniosła się aż pod sam sufit, rozpełzając się po nim niczym roztopione masełko na rozgrzanej patelni. Drobnym sygnałem ręki zacząłem nakierowywać kociaka nad łóżko mojego współlokatora. No cóż. Jak to się mówi… Życie jest okrutne. A tak dokładniej to ja. Opuściłem palec, tym samy pozwalając, by kot z głośnym, przeraźliwym miauknięciem opadł z sufitu na twarz mojego świeżo co poznanego kolegi. Zmrużyłem oczy w tym samym momencie, gdy Dirhe… Dirha… Dir… Ja pierdole. Naprawdę, jego imię było jakimś przedziwnym szyfrem znaków, którego za cholerę nie mogłem zapamiętać czy powtórzyć. Kto nadaje swoim dzieciom, tak skomplikowane i głupie imiona? Moje imię było wzorowym przykładem, jak powinien nazywać się człowiek sukcesu. Shane – czy to nie brzmi dumnie? A nie jakiś Dir… Der… Dirhel? Chryste… Z mojego rozmyślania równie inteligentnego, co ja sam, wyrwał mnie nagle zaspany głos mojego ‘ukochanego’ współlokatora.
- Co ty wyprawiasz…? – zapytał lekko przerażony, ale i równie zaspany. Niezbyt ogarniał to, co się wokół niego działo, na co jedynie uniosłem kącik ust. Dłonią próbował dosięgnąć okularów, które leżały na etażerce obok łóżka, lecz… Zgiąłem palce i przedmiot znalazł się mojej ręce. Mój szyderczy uśmiech rozciągnął się po całej twarzy, gdy patrzyłem, jak nieudolnie chłopak szuka swojej zguby. Bycie złym człowiekiem ma się po prostu zapisane w genach.
- Masz moje okulary? – po chwili zwrócił się w moją stronę, zaprzestając swoich nieudolnych poszukiwań. Wyglądał co najmniej przezabawnie. Na głowie miał istne gniazdo, które wchodziło mu na prawie pół twarzy. Dodatkowo bez okularów wywnioskowałem, że był prawie ślepy i z każdym jego nieskoordynowanym ruchem coraz mocniej umacniałem się w tym fakcie. Nawet przez chwilę mi się go zrobiło szkoda – każdego dnia będzie przeżywał to samo tylko w mocniejszym natężeniu. Biedak. Westchnąłem przeciągle, dając mu do zrozumienia, że nie mam pojęcia, o co mu chodzi.
- Kurwa. – warknął po chwili, gdy jego dłoń dotknęła policzka. Odsunął ją, a ja ujrzałem odrobinę ciemnej cieczy na opuszkach palców Dirhaela. W końcu przypomniało mi się jego imię! Chryste, czemu tak długo to trwało…? Wróciłem myślami do współlokatora, który nagle wstał z łóżka i po omacku starał się dojść najpewniej do łazienki. Chyba moja tajna broń pod postacią rozwścieczonego kocura musiała go lekko zadrapać. Życie jest naprawdę okrutne. Przeciągnąłem się, starając rozprostować zastygłe w bezruchu przez parę godzin kości. Oglądanie seriali przez prawie pół dnia to nie jest zbyt dobrym pomysłem w aspekcie mojego kręgosłupa… Zerknąłem na okulary w dłoni i powoli uniosłem je w górę, aby odłożyć je na miejsce… Co? Żartowałem. Okulary Dirhaela uniosły się powolutku w powietrze, a następnie posunęły leniwie w stronę uchylonego okna. Naprawdę mi przykro drogi współlokatorze… Przedmiot jednak nie przeleciał na zewnątrz, tylko jakby uderzył o coś… Zmarszczyłem oczy, zgiąłem palce w znak, a one dalej ani nie myślały, by drgnąć. Przekląłem pod nosem i spojrzałem na blondyna, który pojawił się w drzwiach. Jego skóra była pełna żarzących się na róż wzorów, które oświetlały całe pomieszczenie delikatną łuną światła. Moje brwi powędrowały w górę na ten widok i momentalnie opuściłem dłoń, a okulary łagodnie opadły na parapet.
- Co chciałeś zrobić z moim okularami? – zapytał jak gdyby nigdy nic, ton jego głosu był wręcz przerażająco spokojny. Mocniej otuliłem się kołdrą, zawijając swoje ciało niczym naleśnika, spod którego wystawała wyłącznie część twarzy i prawą ręką, która była ofiarą krwiożerczych szponów pupila jasnookiego. Posłałem w jego stronę spojrzenie o nazwie: ‘nie mam pojęcia, o co ci chodzi’ i zmrużyłem oczy, spoglądając na coraz to mocniej jaśniejące tatuaże na ciele Dirheala. Dziwni byli ci szamani. Mieli bardzo niefajne moce. Żeby to blokować moją piękną magię, która czyni samo dobro na świecie…? Jakiś nieśmieszny żart.
- Masz zamiar odpowiedzieć na jakiekolwiek z moich pytań…? – odezwał się po chwili, dalej świdrując mnie wzrokiem. Jego spojrzenie było dość przytłaczające. Nie czułem się zbyt swobodnie, gdy tak wbijał w moją stronę swoje źrenice oraz różowe tęczówki.
- Nie. – mruknąłem pod nosem cicho, ale najwidoczniej blondyn to usłyszał, bo jego brwi nieznacznie uniosły się w górę. Chwilę jeszcze stał oparty o framugę drzwi, lecz najwidoczniej zrezygnowany moją postawą, postanowił wrócić do wcześniejszej czynności, z której go wyrwałem. Odprowadziłem Dirhaela naburmuszonym wzrokiem do łóżka. Następnie usłyszałem krótkie ‘dobranoc’. I po chwili nastała głucha, wszechogarniająca mnie cisza, która wręcz rwała mój umysł na strzępy. Bezsenność to kurwa.
< wybacz mi za ten bełkot >
Liczba słów: 1238
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz