Mimo że nie miałam ochoty gadać samej do siebie, idąc chodnikiem, nie miałam zbytnio innego wyboru. Poczułam, jak kocur przystawia swoją łapę do mojego policzka, próbując mnie jakoś od siebie odciągnąć. Ja nie wiem, czy on po prostu bał się całego otoczenia, czy tylko pana doktora, który nawet dla mnie próbował być jak najmilszy, jednak w żaden sposób nie mogłam wygodnie go sobie ułożyć w ramionach, by spokojnie dość do przychodzi całkiem niedaleko. A przyznam, że Tofik, jak na mało jedzącego kota, był bardzo ciężki. Może to przez jego rasę? To by wszystko w sumie wyjaśniało.
- Uspokój się... - zaczęłam, nawet nie kończąc. Rudy kot postanowił w końcu raz na zawsze ode mnie uciec i wyskoczył z moich ramiona prosto na bruk. Nie zdążyłam go nawet zawołać, gdy zobaczyłam, jak biegnie w stronę szkoły.
Z rumieńcami na twarzy znosiłam wzrok dwójki ludzi, którzy właśnie mnie mijali. Brawo, Summer... Przymknęłam oczy, ruszając za śladami kocura, ledwo powstrzymując upadnięcie na ziemię. Wtem zobaczyłam, jak coś kapie na chodnik przede mną. Nie... Popatrzyłam w górę. Szare... chmury... Wiedziałam. I mimo że nienawidzę tego robić, to pobiegłam. Musiałam jak najszybciej znaleźć się pod dachem, bo inaczej będzie po mnie.
- Tofik! - mimowolnie zawołałam przed siebie.
Chyba już wiem, czemu tym razem aż tak bardzo chciał się wyrwać. Pewnie chciał mnie ostrzec... Ewentualnie sam nie chciał zmoknąć. W końcu to kot, a one raczej nie przepadają za wodą. Choć jakbym tak pomyślała, to Tofik jakoś nigdy nie marudził, gdy zaczynałam go kąpać. Więc może jednak zrobił to ze względu na mnie...? Kochany kotek. Dostanie ode mnie specjalne pieszczoty, jak tylko go znajdę.
Z daleko już widziałam drzwi do szkoły. Mimowolnie delikatnie się uśmiechnęłam. Jednak zdążę! Nagle poczułam, jak coś kapie na moją rękę oraz włosy. Lub nie... Zaczęło się odliczanie przeze mnie sekund. Połowę z dziesięciu zajęło mi najszybsze dotarcie do drzwi. Kolejne dwie wpadnięcie z całej siły na nie... chyba nawet poczułam, jak w coś uderzam. Przez ostatnie trzy próbowałam się nie potknąć i dobiec gdzieś dalej... ale się ze sobą przeliczyłam i zaraz leżałam plackiem na ziemi. Spojrzałam za siebie. Ogon właśnie mi się pojawił, zabierając moje nogi.
- Zabiję, po prostu zabiję — usłyszałam po swojej lewicy czyjś męski głos. Spojrzałam w tamtą stronę. Nie myliłam się, co do trafienia w kogoś... Chłopak z niesamowicie ciemnymi włosami, przypominającymi mi kolor zwykłej kawy bez żadnego mleka, siedział na podłodze. Gdy prawdopodobnie odsunął od siebie swoją rękę, dostrzegłam coś czerwonego na białym tle jego bluzy.
Ponownie możesz sobie pogratulować, Sami... Naprawdę. Teraz tylko modliłam się o to, by nie spojrzał za siebie, a tym bardziej, by mnie nie usłyszał. Jednak... przeliczyłam się, usłyszawszy przed sobą tak charakterystyczne dla mnie miauknięcie. Spojrzawszy na Tofika obok, zaczęłam przeklinać swój los. Po prostu dalej leżałam na tej zimnej podłodze, uderzając w nią swoim czołem. Nawet się nie odwracając, słyszałam, jak się podniósł z ziemi i idzie w moją stronę. Zobaczyłam jego cień pod sobą.
- Czy to ty na mnie wpadłaś...? - zapytał. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, sprawiając, że zaraz cała zaczęłam się trząść. Dostrzegłam, jak kocur również się w sobie chowa, nie chcąc mieć z tym chłopakiem konfrontacji. Kiwnęłam słabo głową, mając nadzieję, że dostrzeże ten ruch i da mi spokój. Jednak chwila ciszy zapewniła mnie, że jednak tego nie zauważył. - To? - podniósł swój głos trochę wyżej w skali głośności, a ja na dodatek usłyszałam w tym zniecierpliwienie.
-Tak! - automatycznie pisnęłam, podnosząc swoją głowę. Potem znowu mi ona opadła na kafelki. Tak bardzo chcę stąd zniknąć...
< Shane? >
Ilość słów: 625
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz