sobota, 24 marca 2018

Od Kagamiego do Erena

-Oj Kagamiś, Kagamiś, nic się nie nauczyłeś... Eren, którego znałeś i tak bardzo kochałeś, tak naprawdę już nie istnieje... Jest tak głęboko ukryty, że nawet ty nie zdołasz go wyciągnąć i uratować...
Spojrzałem w jego puste oczęta, po czym delikatnie się uśmiechnąłem. Nadal widziałem mojego Erena. On tam jest i to ja go z powrotem wyciągnę na powierzchnię. Uratuję go z głębiny w jakiej się on topił. Złapałem delikatnie jego suche dłonie, których wierzch ucałowałem.
-Skarbie, obiecuję. Wiem, że jesteś tam i mimo tego, że mi mówisz, że go nie wyciągnę, zrobię to, bo wiem, że tam jest i chce się wydostać. Eren, nie kłamałem. Kocham cię, bardzo mocno ciebie kocham. Obiecuję, wydostanę ciebie. Będziesz ze mną...-szepnąłem, po czym pogładziłem jego policzek oraz kciukiem przejechałem po wyschniętych wargach ukochanego.
Eren otworzył na chwilę usta, lecz potem je zamknął. Uśmiechnąłem się delikatnie, po czym pocałowałem go bardzo lekko.
-Eren... Napij się. Proszę. Widzę, że tego potrzebujesz...-szepnąłem do niego, obejmując go delikatnie w biodrach.
Chłopak spojrzał na moją szyję, po czym zbliżył się i wpił w nią. Nie bolało. Dla niego zdzierżyłbym wszystko. Każdy ból, cierpienie, nawet śmierć. Gładziłem delikatnie jego plecy, tuląc go jak najmocniej tuliłem. Tęskniłem za nim bardzo. Tak bardzo mocno...
-Eren... Tęskniłem tak bardzo... Wracamy do domu, jak tylko skończysz dobrze?
Szatyn odsunął się, patrząc na mnie świecącymi oczętami, po czym w ciszy skierował się do wyjścia. Poprawiłem torbę, wziąłem go na ręce i wyleciałem razem z nim. Ruszyłem do Akademików z miłością swego życia na rękach. Nie odzywał się. Nienawidzi mnie? Nawet jeśli, nie opuszczę go. Stanęliśmy na balkonie, a potem rzuciłem torbę, siadając z nim na łóżku. Znaczy ja usiadłem na materacu, ale on na moich kolanach. Mocno go objąłem.
-Wybacz mi...-szepnąłem cicho w miejsce, gdzie było jego serce.
Chłopak mnie odsunął, jednak usłyszałem jak wolno biło jego serduszko. Mój biedny... Wyciągnę cię Erenku. Będziesz już bezpieczny w moich rękach, skarbie... Posadziłem go przed sobą, po czym spod łóżka wyjąłem gitarę i uśmiechnąłem się. Usiadłem jak najbliżej mogłem, po czym pogładziłem jego policzek. Nadal pusty wzrok.
-Eren. Wydostanę ciebie, jasne?-szepnąłem, po czym zacząłem grać.
Kiedy skończyłem utwór, spojrzałem na ukochanego. Uśmiechnąłem się do niego, po czym złapałem jego dłonie.
-Aby stać się numerem jeden jako część drużyny, jak daleko mogę zajść od czasu, kiedy złożyłem ci obietnicę? Czym dokładnie jest zwycięstwo, miałem zmiany w swoim sercu, a tuż po tym wskazało na ciebie, nie mogłem wybrać, tylko się uśmiechnąć. Wraz z nowo narodzoną siłą, jaka się wzbiła, podskoczę jak najwyżej, z całej siły, ze względu na moją miłość...-powiedziałem, powtarzając treść piosenki.
Po policzku mojego ukochanego, popłynęła łza, a z ust poleciała mu strużka krwi. Mój biedny...
-Ka...Ga... Mi...-powiedział, wyciągając do mnie dłoń.
Ująłem ją, całując jej wierzch. Uśmiechnąłem się do niego, po czym zbliżyłem, kładąc swoje czoło na jego czółku.
-W ważnym momencie, gra się kończy, prawdziwe uśmiechy, jakie mogliśmy sobie pokazać były odpowiedzią... Wewnątrz siebie rozumiem to, jak szczęście, jakie czuję, podwaja się i powiększa. To nie jest coś, co może stać się, kiedy jestem sam...-ponownie powtórzyłem tekst piosenki, trzymając dłoń Erena blisko siebie.
-R-Ra... Tuj... B-boli....
-Pocieszam siebie i ciebie, by wierzyć, że dam radę, płynąc za marzeniem całym sercem. Eren, uratuję ciebie. Kocham cię, wyciągnę ciebie za wszelką cenę...-szepnąłem.
-D-Duszę się... Wszędzie widzę krew...-więcej krwi wypłynęło mu z ust.
-Ci... Jestem obok. Wyciągnę ciebie, będziesz szczęśliwy razem ze mną. Razem będziemy szczęśliwi. Będziesz ze mną, będę wiecznie obok. Będę pocieszał ciebie w złych chwilach. Będę twoim oparciem, skarbie...
-N-Nic nie widzę... N-Nic nie czuję... Chcę stąd wyjść...
-Wiem... Eren, wyjdź do mnie. Będziesz ze mną szczęśliwy... Chodź. Moje serce na ciebie czeka... Czeka, aż powiesz mu, że mnie kochasz... 
Eren mi nie odpowiedział. Po prostu zemdlał, a ja? Ja razem z nim. Opadłem na materac, ale trzymałem mocno jego dłoń. Połączeni na zawsze...
---
Byłem... W mieście umarłych. A raczej przed nim. Podniosłem się z ziemi, a mój klucz uniósł się, chcąc lecieć w stronę połamanej bramy, która też była wygięta, a na jej kratach widoczne były jeszcze szkielety umarłych. Ruszyłem w tamtą stronę. Na mojej dłoni zaczął lśnić napis. Przyjrzałem mu się, czytając go na głos. Elficki...
-Idź przed siebie... Eren na ciebie czeka...
Spojrzałem na ulice, które były oblegane przez trupy, nieboszczyki, szkielety i krew... Dużo krwi... Wokół mnie były symbole. Dobrze je kojarzyłem. Jeden znaczył "kochać", a drugi "serce". Eren, skarbie... Idę. Uratuję ciebie... Kroczyłem ulicą, ciągle czując zapach tych włosków, który wręcz uzależnił mnie przed wyjazdem. Ten piękny zapach mojego promyczka... Kochanie, czekaj. Już jestem. Uratuję... Przede mną, pojawiła się mała wersja Erena, która zaśmiała się i pobiegła w stronę mi bliżej nieokreśloną i znikła. Moja ręka ponownie zalśniła.
-Miłość... On czeka... Uratuj go własnymi dłońmi mimo polewu krwi.-powiedziałem, po czym zacząłem biec.
Eren. Eren. Eren. Słyszysz mnie?! Jestem tutaj?! Ocalę cię!
-Ja... Kim jest ja...? Kim jestem...-usłyszałem, a kiedy miałem odpowiedzieć, echo pokryło się kolejnym echem.- Boję się... Boję się bardzo... Co ja mam w głowie?
Boże... Proszę, pozwól mu ocaleć. Obiecuję, nie opuszczę go, uratuję.
-Ratuj mnie... Gdzie? Gdzie jesteś...? Nie mogę oddychać, duszę się...
Kierowałem się za głosem. Im bliżej czegoś byłem, tym głośniej słyszałem ten głos.
-Zaraz oszaleję... Zabierz mnie stąd... Czas... Czas ucieka... Kagami...
Eren. To on! Biegłem w kierunku kochanego szatyna, gdy nagle wyrosła przede mną ściana. Wysoka jak mur, szeroka jak stodoła. Nie przejdę. Muszę ją otworzyć.
-Kagami... Kim... Kim jestem? Dlaczego tu jestem...
-Siła, została wyciągnięta przez emocje... To nie jest siła, jaka należy wyłącznie do mnie... Prawdziwe uśmiechy, jakie mogliśmy sobie pokazać, były odpowiedzią. Eren. to ja... A ty, ty jesteś moim promyczkiem. Złotookim bożkiem, który był i będzie obok mnie...-powiedziałem do drzwi.
-Obietnica... Obiecałeś...-szeptał nadal Eren.
-Jak daleko mogę zajść od czasu tej obietnicy, zmieniło się w niezliczoną ilość frustracji, zupełnie jak ja, prowadziłem swoją słabość przed siebie... Ciągnąłem marzenie doskoczenia jeszcze wyżej...
-Obiecałeś...
-Wygrywanie jest najlepsze, ale wewnątrz siebie również rozumiem to, jak szczęście, jakie czuję, podwaja się i powiększa, to nie jest coś, co może się stać, kiedy jestem sam... Eren. Uratuję cię.
-Nie... Oszukałeś... 
Wrzasnąłem głośno, po czym uderzyłem z całej siły w mur, a moje knykcie zaczęły krwawić. Powtórzyłem uderzenie, przez co popłynęło więcej szkarłatu z mojej dłoni. Ściana pękła niczym szkło. Ujrzałem powieszonego Erena, którego ciało oplatały ciernie. Stanąłem jak wryty, nie dałem rady się poruszyć.
-Ratuj mnie... Boli...-szepnął.
Moje serce pękło, a raczej jego skalna powłoka. Rzuciłem się i zacząłem rwać chwasty swoimi dłońmi. Cały krwawiłem. Obiecałem. Choćby nie wiem co, uratuję go własnym kosztem. Nie ruszał się. Nadal wyrywałem ciernie, które raniły tak bardzo moje dłonie. Eren... Eren... Eren... Uratuję cię. Kiedy skończyłem, miałem całe zakrwawione dłonie. Wziąłem promyczka na ręce, po czym idąc razem z nim ruszyłem w stronę wyjścia z miasta umarłych.
-Eren, uratowałem cię... Teraz, będziesz już ze mną na zawsze. Nie dam ciebie nikomu. Nikt ciebie nawet nie dotknie. Żaden włos z twojej pachnącej głowy nie spadnie. Za wieki, będę obok ciebie... Będę ci mówił, jak mocno cię kocham. Będę ci śpiewał, kiedy tylko sobie zażyczysz. Kiedy będziesz coś chciał, kupię ci to, bez względu na to, jaka cena będzie tego. Moje szczęście, które teraz czuję i jest wewnątrz mnie, podwaja się i powiększa, bo to nie jest coś, co może się takie stać, kiedy jestem sam... Teraz nie jestem. Jesteś obok mnie. Zawsze będziesz. Już nie pozwolę, aby coś takiego się stało...-szepnąłem, wychodząc za bramę miasta umarłych. 
Kiedy opuściliśmy to miejsce, wrota się zatrzasnęły. Pojawił się cienisty łańcuch oraz ognista kłódka, a na niej napis:
,,Miasto zostanie otwarte, kiedy będą oba klucze. Jeden z nich otworzy łańcuch, drugi kłódkę... Na wieki razem, na wieki połączeni."
---
Obudziłem się wraz Erenem, który zerwał się, zlany zimnym potem. Po chwili pobiegł do łazienki i zaczął wymiotować krwią. Pobiegłem za nim. Złapałem jego dłoń, wspierając go jak tylko potrafię. Minęła chwila, a chłopak zmęczony opadł na miejsce pod ścianą. Spojrzał na mnie, a ja się uśmiechnąłem i ucałowałem jego czoło. 
-Już jestem obok... Nie opuszczę cię. Wydostałem ciebie swoimi dłońmi, które teraz krwawią i pozostawią ślad mojego błędu. Wybacz mi, Eren...-szepnąłem, splatając oblane szkarłatem ręce. 
Były całe w ranach, które spowodowało rozrywanie cierni własnymi dłońmi i rozbijaniem tego muru. Teraz na szczęście Eren jest bezpieczny i jest obok mnie... Mój mały promyczek...
<następne opowiadanie>
<Erenku?>
Ilość słów: 1362

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz